"Przypadkiem na imprezie" - to może skończyć się tragedią
Dopalacze nie zniknęły wraz z nowymi przepisami, które je zdelegalizowały. Do szpitali wciąż trafiają osoby zatrute niebezpiecznymi substancjami. - Ten, kto bardzo ich potrzebuje, tak czy inaczej znajdzie sposób, żeby do nich dotrzeć - mówi Wirtualnej Polsce dr Piotr Burda, konsultant krajowy w dziedzinie toksykologii klinicznej. Do większości zatruć dochodzi "przez przypadek" np. podczas imprez.
10.11.2011 | aktual.: 23.11.2011 12:25
Jesienią zeszłego roku niemal codziennie pojawiały się doniesienia nt. kolejnych młodych ludzi trafiających na oddziały toksykologii po zatruciu dopalaczami. W niektórych przypadkach przygoda z „legalnymi” narkotykami kończyła się tragicznie. 23-latka z Polic zmarła po zażyciu sześciu "masakratorów", organizm 21-letniego mieszkańca Krakowa nie wytrzymał 10 tabletek Amphibii. W Łodzi lekarze dwa dni "wyciszali" serce 17-latka, który przyznał się do zażycia dopalaczy. Chłopak trafił na pogotowie z halucynacjami, drgawkami i palpitacją serca.
Po serii podobnych przypadków rząd wypowiedział wojnę handlarzom. W październiku 2010 roku na podstawie decyzji GIS z dnia na dzień zamknięto wszystkie "smartshopy" i "funshopy". Łącznie - 1378 punkty oferujące "artykuły kolekcjonerskie". W ekspresowym tempie wprowadzono też przepisy, które zdelegalizowały dopalacze. Dziś za posiadanie wielu z nich (większość składników dopalaczy wpisana jest na listę substancji zakazanych) można wylądować w więzieniu - tak jak za normalne narkotyki.
Trend opadający
Nowe przepisy zastopowały falę zatruć dopalaczami. Dr Piotr Burda, konsultant krajowy w dziedzinie toksykologii, przyznaje, że od nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii widzi trend wyraźnie opadający. - Liczba zgłaszanych przez szpitale zatruć wywołanych dopalaczami jest zdecydowanie mniejsza. Obecnie utrzymuje się ona na poziomie 8-10 przypadków miesięcznie w skali całego kraju. Jeśli porównamy te liczby z październikiem 2010 roku, który był pod tym względem rekordowy - zanotowano wówczas aż 258 hospitalizacji - okaże się, że liczba zatruć zmniejszyła się aż 25 razy - tłumaczy.
Niestety, do polskich szpitali wciąż zgłaszają się ofiary dopalaczy. Od stycznia tego roku takich przypadków było około 100 (dla porównania - w ciągu trzech ostatnich miesięcy 2010 roku zanotowano ich aż 339). Prof. Anna Krakowiak, kierownik oddziału toksykologii w Instytucie Medycyny Pracy w Łodzi, tłumaczy, że objawy są porównywalne do efektów wywoływanych przez tradycyjne narkotyki: gorączka, podwyższone ciśnienie, palpitacje serca, wymioty, a nawet halucynacje. Substancje znajdujące się w dopalaczach mogą wywołać również niepokój, agresje, a w skrajnych przypadkach nawet psychozę. Czasami potrzebna jest pomoc psychiatry.
Nowy styl
Prof. Krakowiak pytana, kto dziś najczęściej pada ofiarą zatruć dopalaczami, wskazuje na młodych ludzi. - Nasz najmłodszy "zatruty" miał 14 lat. Do większości zatruć dochodzi "przez przypadek" np. podczas imprez. Osoby uzależnione od dopalaczy stanowią tylko ok. 10% wszystkich pacjentów - mówi. Dr Burda dodaje, że wśród amatorów tego rodzaju substancji przodują osoby w wieku 18-21 lat. Na drugim miejscu plasuje się młodzież do 18. roku życia, na trzecim - osoby przed trzydziestką.
Zdaniem konsultanta zmienił się styl zażywania dopalaczy, co może świadczyć o większej świadomości osób, które po nie sięgają. Dr Burda porównuje tę sytuację do klasycznych narkotyków. - W tej chwili ostrych zatruć amfetaminą czy heroiną jest stosunkowo niewiele. Po prostu ludzie wiedzą już, jak je stosować, wiedzą ile wziąć, żeby osiągnąć pożądany stan, ale przy tym nie przedawkować. Podobnie jest w przypadku dopalaczy. Większość użytkowników nauczyła się tak je stosować, żeby nie lądować w szpitalu - wyjaśnia.
Dopalaczowe podziemie
Wraz ze zmianami w przepisach dopalacze stały się jeszcze jednym narkotykiem i zeszły do podziemia. Jak podkreśla dr Burda, ten, kto bardzo ich potrzebuje, tak czy inaczej znajdzie sposób, żeby do nich dotrzeć np. przez sklepy internetowe. Po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „dopalacze” pojawia się szereg stron, oferujących „magiczne płyny” i „imprezowe pigułki” o przeróżnych właściwościach pogrupowane w kategoriach: „chillout”, „energy”, „euphoric” czy „psychodelic”. Wszystkie tradycyjnie opisane jako „artykuły kolekcjonerskie” lub „nawozy do roślin”. Firmy, by obejść polskie prawo, zarejestrowane są w krajach, które zezwalają na sprzedaż dopalaczy np. w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii czy Słowenii. Oficjalnie działają więc poza krajem, ale ich oferta przeznaczona jest dla polskich klientów.
Jan Bodnar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego, przyznaje, że do efektywnej walki z handlem dopalaczami w internecie potrzebna jest współpraca prawna na terenie całej Unii Europejskiej. - Póki nie będzie jednolitego prawa we wszystkich krajach unijnych, nie da się szczelnie kontrolować transakcji zawieranych pomiędzy poszczególnymi państwami - mówi. Podkreśla przy tym, że polscy celnicy mimo to już teraz zatrzymują spore ilości przemycanych do Polski dopalaczy. Służby celne mają prawo do kontroli przesyłek, w przypadku których zachodzi podejrzenie, że mogą zawierać zakazane substancje. Wprowadzenie ujednoliconych regulacji prawnych w UE byłoby istotnym krokiem w skutecznej walce z tym procederem. Wszystko wskazuje na to, że prędzej czy później tak się stanie. Podczas niedawnej konferencji zatytułowanej "Unia Europejska-Europa Wschodnia: zwalczanie przestępczości narkotykowej", która odbyła się w ramach polskiej prezydencji w Warszawie, przedstawiciele Komisji Europejskiej przekonywali o konieczności
stworzenia wspólnego prawa antynarkotykowego w całej Europie. Obecny na spotkaniu komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk zachęcił do korzystania z polskich doświadczeń. Szefowa wydziału ds. narkotyków KE Dana Spinant podkreślała, że Unia chce korzystać z polskich regulacji dotyczących zwalczania dopalaczy. - Czerpiemy inspirację z Polski, ale patrzymy na sprawę szerzej – tłumaczyła. Zanim nowe przepisy zostaną wprowadzone na poziomie unijnym, najpierw muszą zostać zaakceptowane przez administracje wszystkich krajów unijnych. W opinii Bodnara, ujednolicenie unijnego prawa będzie stanowiło „kropkę nad i” w kwestii zwalczania dopalaczy.
Dopalacze u dilera
Przez ostatnie 12 miesięcy GIS wraz z policją i służbą celną dopracowywali zasady współpracy w walce z handlarzami dopalaczami. Ich rozprowadzaniem zajmują się przeważnie dilerzy narkotykowi – dorzucają je do swojej stałej „oferty”. Jeśli znajdują się w nich składniki wpisane na listę substancji zakazanych (w Polsce jest ona jedną z najdłuższych w Europie), traktowane są jak klasyczne narkotyki, więc za ich posiadanie i handel nimi są takie same kary jak za narkotyki. Jeśli ktoś wpadnie na handlu dopalaczami, których nie ma na czarnej liście, też ma niewesoło. Jego sprawa kierowana jest do sanepidu, który wymierza karę w wysokości od 20 tys. do miliona złotych.
Bodnar przyznaje, że do tej pory karami pieniężnymi zostało obciążonych jedynie kilkanaście osób. – Procedura jest skomplikowana. Inspektor sanitarny, aby wykazać, że dana substancja jest szkodliwa dla zdrowia, przekazuje próbki do laboratorium, gdzie przeprowadza się szereg badań. Trwa to, niestety, dość długo. Dopiero po otrzymaniu wszystkich wyników może zapaść decyzja o przyznaniu kary. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że podejrzany towar od razu jest zatrzymywany i nie trafia do potencjalnych nabywców – wyjaśnia rzecznik GIS. Obecnie toczy się kilka tego typu postępowań. Jak na razie nikt w Polsce nie otrzymał najwyższej, milionowej kary.
To nie koniec
Handlu dopalaczami podobnie jak klasycznymi narkotykami nie da się w 100% zlikwidować. Dzięki zmianie przepisów niewątpliwie udało się jednak zmniejszyć jego zasięg, a także - co ważniejsze - radykalnie spadła liczba ofiar dopalaczy, trafiających do polskich szpitali. - W tym sensie można powiedzieć, że przeprowadzona z zeszłym roku akcja zakończyła się sukcesem – podkreśla Bodnar.
Sondaż przeprowadzony na zlecenie Komisji Europejskiej w krajach UE pokazał, że po dopalacze sięga 9% młodych Polaków. Nasz kraj znajduje się na drugim miejscu w Unii, jeśli chodzi o liczbę młodych ludzi zażywających szkodliwe dla zdrowia substancje syntetyczne. Najliczniejszą grupę zanotowano w Irlandii, gdzie 16% młodych ludzi przyznaje się do korzystania z dopalaczy. Z problemem zmagają się też m.in. Wielka Brytanii, Łotwa i Luksemburg. Badanie zwróciło uwagę także na inne alarmujące dane – szybki wzrost liczby dopalaczy na rynku UE. W 2010 roku zanotowano rekordową liczbę nowych substancji - aż 41. To wzrost niemal o połowę w porównaniu z sytuacją sprzed dwóch lat.
Dane te mówią jedno - walka z dopalaczami jeszcze się nie skończyła. I wciąż nie jest pewne, kto w niej zwycięży.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska