ŚwiatPrzyjmujemy tysiące arabskich imigrantów. "Czas pomocy przypada na innych - kraje Zatoki Perskiej"

Przyjmujemy tysiące arabskich imigrantów. "Czas pomocy przypada na innych - kraje Zatoki Perskiej"

Co robić z imigrantami i uchodźcami, których tysiące co roku próbują przedostać się do UE przez Morze Śródziemne? Europa spełniła już swoje humanitarne zobowiązania z naddatkiem, a ekonomicznych imigrantów z krajów arabskich od dawna nie potrzebuje. Teraz czas pomocy przypada na innych - uważa dr Grzegorz Lindenberg z euroislam.pl. W jego opinii imigranci ci powinni być przyjmowani przez bogate kraje Zatoki Perskiej. Tymczasem państwa te są nie tylko niechętne do ich goszczenia u siebie, ale też nie przeznaczają wystarczająco wysokich kwot na pomoc, choć stać je na to.

Przyjmujemy tysiące arabskich imigrantów. "Czas pomocy przypada na innych - kraje Zatoki Perskiej"
Źródło zdjęć: © AFP | Alberto Pizzoli

Europejscy ekonomiści i politycy przekonują, że masowa imigracja nie tylko się opłaca, ale jest konieczna. Europa bez imigracji będzie się bowiem starzeć i wyludniać, co pociągnie za sobą spadek poziomu życia jej mieszkańców.

W popularnym przekonaniu jednak imigracja się nie opłaca - obywatele uważają, że imigranci żyją na koszt podatników. Dwie trzecie Niemców sądzi, że imigranci kosztują więcej, niż przynoszą do wspólnej państwowej kasy. Dlatego zaskoczeniem dla opinii publicznej był raport opublikowany w listopadzie 2014 przez Fundację Bertelsmanna, a wykonany na jej zlecenie przez znany ekonomiczny think-tank ZEW (Centrum Europejskich Badań Ekonomicznych).

Koszty imigracji w Niemczech i Wielkiej Brytanii

W raporcie (a raczej w jego streszczeniu powielanym w mediach) stwierdzono, że 6,5 mln imigrantów, osób nieposiadających obywatelstwa, ale mieszkających w Niemczech, rocznie przynosi państwu korzyści w niebagatelnej wysokości 22 mld euro, czyli 3300 euro na osobę. Ale według niektórych nie jest to prawda.

W opublikowanym na przełomie roku artykule we "Frankfurter Allgemeine Zeitung", głównym finansowym dzienniku Niemiec, prof. Hans-Werner Sinn, przewodniczący jeszcze bardziej prestiżowego instytutu IFO, stwierdził, że opracowanie ZEW/Fundacji Bertelsmanna nie wzięło pod uwagę kosztów ponoszonych przez państwo na imigrantów. Gdyby te koszty uwzględnić, to każdy imigrant nie tylko nie przynosiłby dochodu, lecz netto kosztowałby 1900 euro rocznie.

Nie potrafię definitywnie stwierdzić, która ze stron ma rację, ale raczej stawiałbym na prof. Sinna. Nie ze względu na sympatię dla jego wyników, ale ponieważ bardzo podobne dane zostały zaprezentowane już w listopadzie - tyle że dotyczyły Wielkiej Brytanii.

W artykule "Economic Journal" dwóch badaczy z University College of London (którzy rok wcześniej byli krytykowani za zbyt optymistyczne oszacowanie korzyści z imigracji) stwierdziło, że w okresie 1995-2011 imigranci z krajów spoza UE kosztowali w sumie budżet brytyjski (po odliczeniu tego, co w podatkach do budżetu wpłacili) 118 miliardów funtów. Jeśli przeliczymy te funty na euro, to wychodzi średniorocznie 1700 euro dokładanych do imigranta.

Czy więc imigracja zapobiegająca wyludnieniu jest w Niemczech możliwa? Sądzę, że po artykule Sinna wywiąże się tam publiczna dyskusja, bo kwestia imigracji, jej kosztów i korzyści, jest jednym z najważniejszych problemów gospodarczych i społecznych. Społeczeństwo niemieckie ma jeden z najniższych na świecie wskaźników dzietności - liczba rodzących się dzieci jest tak mała, że każde kolejne pokolenie jest o 1/3 mniej liczne od poprzedniego. Jednocześnie w wiek emerytalny wkracza powojenne pokolenie wyżu demograficznego - w ciągu najbliższych 20 lat liczba emerytów wzrośnie o 7,5 mln, a liczba pracujących spadnie o 8,5 mln.

Jeśli wszystko pozostałoby bez zmiany, to dla utrzymania odpowiedniej wielkości dochodu narodowego, żeby nie spadła stopa życiowa, trzeba by - zdaniem prof. Sinna - dopuścić do imigracji 32 milionów ludzi. Jest to całkowicie niemożliwe, bo liczące 80 mln (wymierających) osób niemieckie społeczeństwo po prostu przestałoby być społeczeństwem niemieckim.

Trzy rozwiązania prof. Sinna

Co mają robić Niemcy? Profesor Sinn proponuje: po pierwsze, trzeba zachęcać Niemców do rodzenia większej liczby dzieci. Chodzi nie tylko o budowę żłobków i przedszkoli, ale też (i to jest ciekawa propozycja) o wprowadzenie odpisów na fundusz emerytalny za każde dziecko - czyli w przyszłości wyższych emerytur dla osób mających dzieci; a nie niższych, jak to się często dzieje w przypadku kobiet, które zostały w domu, żeby wychowywać dzieci.

Drugi pomysł prof. Sinna to podnoszenie wieku emerytalnego (ostatnio podniesionego do 67 lat, podobnie jak w Polsce) i jednocześnie zniesienie obowiązku przechodzenia na emeryturę - każdy mógłby pracować tak długo, jak chce. Dzięki temu zwiększyłaby się liczba pracujących, a zmniejszyła liczba emerytów.

Po trzecie, konieczne jest - według prof. Sinna - wprowadzenie imigracji selektywnej, opartej o system punktów, tak jak w Australii czy Szwajcarii. Preferowani byliby imigranci wykształceni, znający język, a nie bez wykształcenia i zawodu, jak to się dzieje obecnie. Niemcy już zamierzają wprowadzić nowe zasady uznawania dyplomów imigrantów spoza Unii Europejskiej, ponieważ obecnie nawet wykształceni imigranci, którzy nie mogą pracować w zawodzie, podejmują prace niskokwalifikowane albo są bezrobotni. A to właśnie wysokokwalifikowanych imigrantów potrzeba.

Problemy niemieckie związane z rosnącą liczbą emerytów i malejącą liczbą pracowników za kilka lat dotrą również do naszego kraju. Wyliczenia mówiące o setkach tysięcy imigrantów, jakich co roku będzie potrzebować nasza gospodarka, na razie wydają się tylko ponurym straszeniem. Ale wysokokwalifikowanych imigrantów do Niemiec czy Polski przyjeżdżać może pewnie 10-20 tysięcy rocznie.

A co robić z innymi, z uciekającymi przed wojną w Syrii, biedą w Maroku i dżihadystami w Somalii?

Tysiące toną, setki tysięcy dopływają nie tam, gdzie powinny

Ponad 3 tysiące osób utonęło w ubiegłym roku, próbując przedostać się do Europy przez Morze Śródziemne. Ponad 200 tysiącom to się udało, dotarli i osiedlą się w Unii Europejskiej. W tym roku kolejne setki tysięcy imigrantów i uchodźców z krajów Bliskiego Wschodu będą próbowały uciec do Europy. Znów tysiące zginą.

Ale ten tekst nie jest kolejnym apelem do rządów europejskich o zwiększenie wysiłków, dodanie pieniędzy, zaoferowanie większej liczby miejsc dla imigrantów ekonomicznych i uchodźców wojennych z Syrii, Libii czy Iraku. Przeciwnie.

Europa spełniła już swoje humanitarne zobowiązania z naddatkiem, a ekonomicznych imigrantów z krajów arabskich od dawna nie potrzebuje.

Teraz czas pomocy przypada na innych. Tych, którzy mają identyczną co uchodźcy religię, kulturę i język, mogą zapewnić im bezproblemową integrację oraz mają dość pieniędzy, żeby przyjąć i zintegrować nieograniczoną liczbę nowych obywateli. Czas na bogate kraje Zatoki Perskiej: Arabię Saudyjską, Katar, Kuwejt, Oman, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn.

Na powierzchni osiem razy większej od Polski mieszkają tam tylko 43 miliony ludzi. Prawda, że większość tej powierzchni to pustynie, ale środki materialne, jakimi kraje te dysponują, pozwalają im na nawodnienie, zabudowanie i zamienienie w ogród dowolnych niemal obszarów. Ich dochód narodowy na obywatela wynosi między 29 tys. dolarów w Bahrajnie a 100 tysięcy dolarów w Katarze. W Polsce jest to 21 tys. dolarów (wszystkie dane według CIA Factbook). Jest za co przyjąć i gdzie umieścić 10 milionów ludzi, a 200 tysięcy rocznie to po prostu w tych okolicznościach liczba śmieszna.

Tymczasem, jak wynika z danych Amnesty International, owych sześć krajów nie przyjęło ani jednego uchodźcy z Syrii. Europa przyjęła ich 140 tysięcy. Wszystkich uchodźców i występujących o azyl w tych sześciu państwach w roku 2010 (ostatni rok, za który dane podaje UNHCR, organizacja ds. uchodźców ONZ)
było razem 2800 osób. Za to w zeszłym roku Arabia Saudyjska brutalnie wyrzuciła 12 tys. uchodźców z ogarniętej wojną domową Somalii - uchodźców muzułmanów.

Tradycyjna arabska gościnność w przypadku uchodźców z ogarniętych konfliktami Syrii i Libii, z biednego Egiptu i Tunezji nie istnieje. To dziwne, bo jednocześnie kraje te ściągają do siebie miliony cudzoziemskich (głównie muzułmańskich, z Azji) robotników tymczasowych. Stadiony na mistrzostwa świata w Katarze budują wyłącznie cudzoziemcy.

Ani imigrantów, ani pieniędzy

Ale może, dla uspokojenia sumienia, kraje arabskie przeznaczają przynajmniej dla uchodźców jakieś pieniądze, może chociaż pomagają im przetrwać w obozach?

Budżet UNHCR - organizacji, która zajmuje się wszystkimi uchodźcami na świecie - w 2013 roku wynosił 3,2 mld dolarów, z czego kraje arabskie wpłaciły ok. 12 proc. Arabia Saudyjska dała 11,5 miliona dolarów - tyle zarabiała na ropie przez 20 minut. W ubiegłym roku budżet UNHCR na sam Bliski Wschód wyniósł 1,6 mld dolarów i wkład Arabii Saudyjskiej wzrósł do 92 milionów dolarów (cztery godziny eksportu ropy). Ale nadal 80 proc. kosztów uchodźców syryjskich przebywających w obozach na Bliskim Wschodzie ponoszą kraje Unii, Japonia, USA, Kanada, Australia i Turcja - nie kraje Zatoki Perskiej.

A może państwa te troszczą się chociaż o tzw. uchodźców palestyńskich, których od 67 lat utrzymuje w obozach specjalnie do tego powołana agencja ONZ pod nazwą UNRWA? Jej budżet na rok 2013 wyniósł 1,12 mld dolarów. Arabia Saudyjska zasiliła tę organizację kwotą 12 mln dolarów, Katar dał mniej, bo zero. Uchodźców palestyńskich, których ciężki los tak bardzo leży na sercu arabskim braciom, w ponad 80 proc. utrzymują Unia Europejska, USA i Japonia.

W tym roku będzie pewnie gorzej - cena ropy spada, trzeba będzie zaciskać pasa. A są wydatki, których ciąć nie można... Na przykład Katar wyda do 2022 roku 16 miliardów dolarów na organizację mistrzostw świata w piłce nożnej, a Arabia Saudyjska co roku wydaje kilka miliardów dolarów na finansowanie ekspansji swojego fundamentalistycznego islamu na świecie. Za pieniądze, które Katar co roku będzie wydawał na budowę stadionów, można by spokojnie utrzymać wszystkie obozy dla syryjskich uchodźców, a syryjskie dzieci nie musiałyby w nich zamarzać.

Na szczęście jest z czego brać, nawet w czasach niskich cen ropy. Rezerwy finansowe Arabii Saudyjskiej to 730 miliardów dolarów, Zjednoczone Emiraty Arabskie - 58 miliardów, Kuwejt 34 mld, Oman 17 mld, Katar 40 mld. Przeznaczenie 90 miliardów, czyli 10 proc. tych rezerw na uchodźców, którzy teraz, ryzykując życie, przypływają do Europy i na tych, których nie stać nawet na podróż, pozwoliłoby na uratowanie tysięcy ludzi i stworzenie nowego życia milionom. Milionom islamskich braci i sióstr.

Czas na arabskich braci

Czas powiedzieć: koniec. Bliskowschodnich imigrantów i uchodźców, z wyjątkiem nielicznych uchodźców politycznych, osób prześladowanych ze względów religijnych i obyczajowych (geje, ateiści) oraz niewielkiej grupy ludzi o wysokich kwalifikacjach, Europa nie powinna już więcej przyjmować. Słabo wykształceni arabscy muzułmanie nie rozwiązują jej problemów gospodarczych, za to przyczyniają się do powstawania problemów społecznych.

Jest miejsce, gdzie ci uchodźcy i imigranci powinni się udawać, są tam pieniądze na tworzenie im nowego życia - to bogate kraje Zatoki Perskiej, nie Unia Europejska.

Unia powinna tego od krajów Zatoki zdecydowanie zażądać, bo same z siebie nie są skłonne do pomagania swoim rodakom. Statki z uchodźcami powinny być holowane nie do Bari we Włoszech, tylko do Duby w Arabii Saudyjskiej - z Syrii jest tam o połowę bliżej. Z Libii wprawdzie dalej, ale za to imigranci nie musieliby się czuć dyskryminowani, marginalizowani i prześladowani, na co często skarżą się w społeczeństwach zachodnich.

Może Donald Tusk wstawiłby taki punkt do najbliższego porządku obrad szefów państw unijnych: "Pomóżmy krajom Zatoki Perskiej pokazać tradycyjną arabską gościnność, odsyłając łodzie z imigrantami do Arabii Saudyjskiej"?

Dr Grzegorz Lindenberg, euroislam.pl

Lead i tytuł pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:euroislam.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (170)