Przez fast food do otyłości
Jedzenie typu fast food atrakcyjnie wygląda,
ale szkodzi zdrowiu; lepsze są domowe pierogi lub kanapki -
przestrzegał słuchaczy podczas wykładu w ramach III
Ogólnopolskiego Dnia Nauki dr Saeed Bawa z SGGW.
Jak wyjaśniał wykładowca, w ciągu ostatniego stulecia mieszkańcy zamożnych krajów z roku na rok ruszali się coraz mniej. Winda, samochód, pilot od telewizora - wszystko to "oszczędza" rocznie tyle kalorii, ile odpowiada kilku kilogramom tkanki tłuszczowej.
Pracujące zawodowo kobiety nie mają czasu gotować, więc kupują półprodukty lub wysyłają dzieci do baru szybkiej obsługi. Dorośli podczas przerwy w pośpiechu przełykają fastfoodowy posiłek, wybierając zwykle "najbardziej opłacalny", czyli największy zestaw, największą porcję frytek i największy kubełek coli.
Telewizja unieruchamia ludzi w domach i zachęca do konsumpcji. Dzieci wolą gazowane napoje niż mleko, co sprawia że stają się za grube i mogą mieć słabe kości - przestrzegał naukowiec.
A porcje stale rosną... W roku 1894 butelka coca-coli miała 76 kilokalorii. Teraz jest znacznie większa i dostarcza ich już 236. Zwykła porcja frytek z roku 1950 została z czasem zdegradowana do miana "małej porcji" i pojawiły się trzykrotnie większe super-porcje. Kilka razy większe są też ciastka lub bajgle.
Sieci barów szybkiej obsługi starają się ostatnio zmieniać swój wizerunek i promować nieco zdrowsze pokarmy. Dr Saeed Bawa zaleca jednak osobom pracującym, by wybierały raczej kanapki, pierogi z tradycyjnego baru lub chińskie dania obfitujące w warzywa. Niestety, wadą tych ostatnich jest nadmiar soli i glutaminianu sodu, które mogą sprzyjać nadciśnieniu.