Przewrót na zamówienie
Jest pierwsza firma, której można zlecić rewolucję! Obaliła już prezydenta Gruzji, a teraz szykuje przewrót na Ukrainie i Białorusi.
24.09.2004 11:07
Jasne korytarze, recepcja, gabinety z komputerami, w holu trzy fotele pokryte skajem. Biznesową atmosferę w belgradzkim biurowcu psują tylko dekoracje na ścianach. Wszędzie plakaty z wojowniczymi hasłami i znakiem zaciśniętej pięści. To logo pierwszego na świecie dostawcy rewolucji. To tutaj planowano obalanie Szewardnadzego, a teraz mieści się sztab do walki z Kuczmą i Łukaszenką. Nowy Che Guevara ma krótkie włosy, laptop zamiast kałasza i gabinet na 16. piętrze z widokiem na Belgrad. 32-letni Sinisza Szikman jest pierwszym na świecie doradcą do spraw rewolucji. Wraz z dwoma kolegami uczy, jak obalać dyktatorów bez rozlewu krwi. Wie, jak oplakatować miasto, organizować happeningi, bezkarnie kpić z totalitarnej policji i kiedy wyprowadzać ludzi na ulice. - Dzwonią do nas zewsząd: z Azerbejdżanu, Wenezueli, Białorusi - mówi Szikman, rozsiadając się na parapecie. - Udało nam się w Serbii, więc jesteśmy wiarygodni.
NAJPIERW BYŁ MILOSZEVIĆ
Cztery lata temu Sinisza był działaczem Otporu, serbskiej organizacji studenckiej, która doprowadziła do upadku reżimu Miloszevicia. Otporowcy chodzili po ulicach w maskach Slobo, nabijali się z aktywistów jego postkomunistycznej partii i rozdawali wielkie prezerwatywy chroniące przed „wirusem Miloszevicia". Kiedy dyktator otwierał most zniszczony w czasie „barbarzyńskiej napaści NATO", oni budowali na pobliskim stawie most ze styropianu. Na jedną z demonstracji sprowadzili z całej Serbii kilkadziesiąt osób o nazwisku Slobodan Miloszević, by rozkazywały siłom specjalnym powrócić do koszar. Tradycyjna opozycja traktowała ich początkowo jak idiotów. Wreszcie jej lider Zoran Dzindzić zrozumiał, że to studenci są kluczem do demokracji. Jesienią 2000 roku wyszedł na ulice razem z nimi, a oni zrobili z niego pogromcę Miloszevicia.
Sinisza, Ivan i Nenad nie zostali ministrami w nowych władzach. Poczuli, że ich żywiołem jest obalanie dyktatorów, więc zaczęli szkolić młodych opozycjonistów z innych krajów. Kilka miesięcy temu założyli Centrum na rzecz Oporu bez Przemocy - pierwszą na świecie firmę od skutecznych przewrotów. Dziś mają zamówienia z całego świata, poważnych zleceniodawców i praktyczny monopol na bezkrwawą rewolucję.
KLONOWANIE REWOLUCJI
Próbkę swoich możliwości dali w listopadzie ubiegłego roku. Oglądając w telewizji „rewolucję róż" w Gruzji, Serbowie przecierali oczy ze zdumienia. - Pokazują w CNN tłum w Tbilisi, a ja widzę na flagach zaciśniętą pięść Otporu i tylko napis „Koniec z nim!" był po gruzińsku! - wspomina serbska dziennikarka Jelica Greganović. Rewolucja w Gruzji miała identyczny przebieg co w Serbii. Najpierw sfałszowane wybory, demonstracje młodzieżówek Khmara!, opozycja przejmuje stolicę bez jednego wystrzału, potem nerwowa noc, dymisja prezydenta Szewardnadzego, zwycięstwo charyzmatycznego przywódcy i szał radości na ulicach.
- Szkoliliśmy khmarowców - przyznaje 30-letni Ivan Marović, kolega Szikmana i współzałożyciel Centrum. - Uczyliśmy ich wszystkiego od postaw: jak zakładać partie, zdobywać działaczy, robić demonstracje. Georgi Kandelaki, jeden z liderów Khmary!, rozpromienia się na słowo ,Otpor". - Pewnie, że ich znam! Spotkaliśmy się wiosną 2003 roku - mówi „Przekrojowi" - W lecie mieliśmy wielkie szkolenie pod Tbilisi dla prawie dwóch tysięcy działaczy. Ludzie z Otporu nauczyli nas kreatywności, mówili, że w walce politycznej trzeba stosować humor, tłumaczyli, jak się organizować, co robić w razie aresztowania.
WESELE PO UKRAIŃSKU
Od kilku miesięcy szkolą Ukraińców przed październikowymi wyborami prezydenckimi. Ivan nie chce o tym rozmawiać, ale w Kijowie już kilka miesięcy temu pojawiła się organizacja Pora!, bliźniaczo podobna do Otporu. Zaczęła od oplakatowania miast ostrzeżeniami przed „kuczmizmem". - Pora! jest w stałym kontakcie z Serbami. Mają wspólne szkolenia - zdradza „Przekrojowi" jeden z zachodnich korespondentów w Kijowie. - Powiem wam wszystko, ale po wyborach. Takie mamy zasady, nie narażamy naszych ludzi na niebezpieczeństwo - tłumaczy przedstawiciel Centrum w Kijowie, który prosi o anonimowość.
Ekipa Leonida Kuczmy zrobi wszystko, by udaremnić wygraną lidera opozycji Wiktora Juszczenki. Majstrowali już przy konstytucji, sprowadzili z Moskwy armię speców od technik politycznych, teraz są nawet gotowi sfałszować wybory. Otporowcy o niczym innym nie marzą, bo to najlepszy powód do wszczęcia rewolucji. Młodzieżówki zorganizują wtedy masowe demonstracje, a w decydującym momencie poprowadzą ludzi do szturmu.
Sinisza daje się namówić na krótką rozmowę o Ukrainie. Pokazuje zdjęcia sprzed kilkunastu dni, nie do publikacji, bo szkolenia są tajne. - Ludzie z Doniecka - wyjaśnia. - Kurs był w innym mieście, ale i tak byli wystraszeni. Dwa podejrzane typy się tam kręciły, podając się za dziennikarzy. Myślę, że zostali nasłani. Na zdjęciu 28 osób, wszyscy uśmiechnięci, z dyplomami „kursu mediów". Zamiast public relations uczyli się rewolucji. - Nie potrafili planować zadań w czasie - opowiada Szikman. - Moje szkolenie jest interaktywne. Rzucam na przykład takie hasło: „Organizacja wesela, data, czas; pan młody mieszka we wsi oddalonej 20 kilometrów od panny młodej i 30 od restauracji, gdzie będzie przyjęcie". Uczą się na prostych przykładach. I takie zapamiętują. Część ukraińskich szkoleń Siniszy zorganizowała poznańska Fundacja Edukacji Europejskiej.
– Otpor ma patenty na to, jak walczyć na plakaty, nie mając pieniędzy, jak organizować grupy wolontariuszy, jak robić lotne konferencje prasowe - tłumaczy prezes fundacji Piotr Siła-Nowicki.
OBALANIE I ZARABIANIE
br> Odkąd otporowcy pomogli Gruzinom w walce z Szewardnadzem, mają kłopoty z wjazdem do niektórych posowieckich republik, zwłaszcza do tych, których rządcy czują na karku oddech rewolucji. - Na Białoruś pojechałem z dwoma innymi szkoleniowcami Nenadem i Miloszem. Na lotnisku powiedzieli, że ich nie wpuszczą, bo mają zakaz wjazdu - mówi Sinisza. Został sam, prowadził więc szkolenie za trzech. - Czułem taką złość jak za rządów Miloszevicia. Miałem przypływ adrenaliny. Kolegów wywalili, więc pracowałem za trzech. Bałem się też za trzech. - Uczę tego, w co sam wierzę: że nie musisz zabijać dyktatorów, że problemy można rozwiązywać bez przemocy, że zawsze trzeba szukać rozwiązań niesiłowych - mówi Sinisza, z wykształcenia geolog.
Pokazuje maila od jednego z białoruskich kolegów. - Napisał, że go aresztowali. Był trzy dni w więzieniu. Napisał do mnie, żeby się tym pochwalić, był dumny - mówi. - A ja pomyślałem: „Sasza, przecież uczyłem cię organizacji demonstracji i protestów właśnie po to, żeby cię nie aresztowali".
Z całej trójki Nenad Djurdjević najmniej przypomina rewolucjonistę. 32 lata, prawnik i politolog, koordynuje działalność Centrum w Belgradzie. Broszury reklamowe? W przygotowaniu. Sajt? W Internecie brak nawet jednej wzmianki o Centrum. Mimo to na brak zleceń nie narzekają.
Czy z głoszenia rewolucji można wyżyć? Centrum jest organizacją non profit, ale sądząc po standardzie belgradzkiego biura, przewroty to branża z przyszłością. Centrum działa formalnie od zaledwie kilku miesięcy, ale już dziś wygląda na początek dobrze prosperującej firmy. - Pieniądze, pieniądze. Nie robimy tego dla pieniędzy - zaprzecza Marović. Za darmo pomagają? - No nie, zamawiający muszą mieć na nasze wydatki, koszty podróży, wynagrodzenia. Ale ceny mamy niewygórowane dodaje. Jakie - tego już nie powie.
Polacy nie wyglądają mu na potencjalnych klientów. Za szkolenia na Białorusi i Ukrainie płacą zachodnie fundacje, których nazwy zaczynają się najczęściej od przymiotników: „europejska", „demokratyczna", „edukacyjna". W Gruzji koszty działalności Khmary! i szkoleń u otporowców pokrył amerykański finansista i filantrop George Soros.
OTPOR I WIELKI BRAT
Tam gdzie Otpor często pojawiają się też obrotni amerykańscy dyplomaci. O związki z Departamentem Stanu oskarżali serbskich rewolucjonistów Miloszević i Szewardnadze. Czy Serbowie świadczą usługi dla Waszyngtonu?
To Amerykanie pod koniec lat 90. wyszkolili pierwsze młodzieżówki Otporu, a ambasador USA w Belgradzie Richard Miles był protektorem organizacji. Już rok po upadku Miloszevicia otporowcy uczyli rewolucji młodych Białorusinów z organizacji Zubr, którzy z inspiracji Amerykanów przygotowywali nieudany zryw przeciw Łukaszence. W miastach pojawiły się nawet graffiti Zubra, ale gdy przyszło do wyborów, Łukaszenka i tak „wygrał". Rękę Amerykanów - tym razem o niebo sprawniejszą - widać było również w Gruzji. Ambasadorem USA był... Richard Miles. To on pomógł w zwycięstwie przywódcy gruzińskiej opozycji Michaiłowi Saakaszwilemu, prawnikowi wykształconemu w Nowym Jorku, który mówi po angielsku lepiej niż po rosyjsku, kocha Amerykę, a o północnym sąsiedzie wyraża się per „niemyta Rosja". To Miles sprowadził też zapewne otporowców do Gruzji.
ANNA WAŚNIEWSKA, BELGRAD
JAKUB KUMOCH, MOSKWA