Przełomowa decyzja Sądu Najwyższego: sprawiedliwość dla Tomasza Komendy
To pewnie najważniejszy dzień w życiu Tomasza Komendy. Po 18 latach życia z piętnem człowieka winnego zgwałcenia i zabójstwa młodej dziewczyny od dziś jest osobą prawomocnie niewinną. Oprócz odzyskania dobrego imienia ma szansę na najwyższe w historii polskiego prawa karnego zadośćuczynienie. Wyjaśniamy też, co stanie się z sędziami, którzy go skazali.
Skoro Sąd Najwyższy zdecydował się od razu ostatecznie uniewinnić Tomasza Komendę, bez przekazywania sprawy do ponownego zbadania niższym sądom, musiał mieć ku temu silne podstawy, a dowody na to, że wyroki z 2003 i 2004 r. były błędne, były naprawdę mocne. Dobrze, że najwyższa instancja sądowa zdecydowanym ruchem zamknęła ostatecznie tę sprawę. Inaczej mielibyśmy do czynienia z serialem ciągnącym się niemal w nieskończoność przez kolejne sądy i instancje.
Dobrze widzieć Tomasza Komendę w lepszym stanie niż bezpośrednio po opuszczeniu murów więzienia. Dobrze, że ma siłę, żeby walczyć o swoje dobre imię, że korzysta z fachowej pomocy prawnej, że osobiście stawia się w sądzie i nie ucieka przed mediami, że wspiera go rodzina. Trudno sobie wyobrazić, jak każdego z nas zmieniłoby doświadczenie dwóch dekad za kratami.
Wyrok uniewinniający otwiera drogę do ubiegania się o odszkodowanie i zadośćuczynienie. O ile to pierwsze raczej nie będzie zwalać z nóg (przy odszkodowaniu sądy obliczą, ile Komenda mógł zarobić, gdyby przebywał na wolności i pracował), o tyle zadośćuczynienie niemal na pewno będzie liczone w milionach złotych. Obrońca Komendy, mec. Zbigniew Ćwiąkalski, wprost mówi o tym, że może być ono najwyższe w historii polskiego prawa karnego.
Wiele osób domaga się tego, aby pieniądze dla Tomasza Komendy zapłacili sędziowie wydający na niego wyrok. To jednak nie takie proste - wygranie takiego procesu cywilnego jest niemal niemożliwe. Również odpowiedzialność dyscyplinarna, czy tym bardziej karna, sędziów jest zupełnie iluzoryczna. Jeśli sąd bazował na dostępnych mu wówczas dowodach, w świetle których skazanie wydawało się uzasadnione - a tak twierdzi Sąd Okręgowy we Wrocławiu - to odpowiedzialność sędziów jest wykluczona.
Przy okazji tej sprawy warto zastanowić się nad inną kwestią - dlaczego polskie prawo nie przewiduje odszkodowania i zadośćuczynienia za samo niesłuszne oskarżenie (a nie tylko za prawomocne skazanie)? Około dwóch procent aktów oskarżenia nie udaje się prokuraturze obronić przed sądami. Oznacza to, że w jednej sprawie na pięćdziesiąt ktoś jest niesłusznie oskarżany (często przez lata) o coś, czego nie zrobił: wydaje pieniądze na adwokatów, traci zdrowie i majątek, a gdy ostatecznie zostaje uniewinniony, pozostaje z niczym i nie ma nawet prawa domagać się zadośćuczynienia za swoją krzywdę.
Państwo w świetle prawa niszczy ludziom życia, latami każąc im udowadniać, że nie są wielbłądem, by na koniec odmówić im jakiejkolwiek rekompensaty. To jawna niesprawiedliwość, która powinna być naprawiona - odszkodowanie za samo niesłuszne skazanie czy aresztowanie to zdecydowanie za mało. Polskie prawo powinno wyjść naprzeciw takim sytuacjom, a ustawodawca powinien uwzględnić te głosy, które postulują dokonanie zmian w prawie.
Pomyłki sądowe się zdarzają - sprawa Tomasza Komendy nie jest ani pierwszą, ani niestety ostatnią. Nawet najlepsze prawo nie pozwoli cofnąć czasu, ale przewiduje mechanizmy, pozwalające choć trochę wynagrodzić niesłusznie skazanemu doznane cierpienie. Niestety, reprezentanci Skarbu Państwa w procesach odszkodowawczych nieraz prezentują najdziwniejszą argumentację i robią, co tylko mogą, aby ich klient nie zapłacił nikomu choćby złotówki.
Pozostaje życzyć Tomaszowi Komendzie, aby udało mu się załatwić tę sprawę polubownie i zawrzeć ugodę ze Skarbem Państwa bez konieczności kolejnych wycieczek do sądu. Nawet jeśli to nie on miałby teraz być oskarżonym.