"Prowadzili nas z pałkami i psami" - wspomnienia prezydenta
- Stan wojenny dla mnie i dla mojej rodziny, tak naprawdę zaczął się jeszcze 12 grudnia, przed północą. Tym razem nie zostałem jednak aresztowany za działalność opozycyjną, jak już wcześniej bywało, ale internowany. Odniosłem wrażenie, że nawet sam porucznik, który przyszedł mnie zatrzymać, nie wiedział co oznacza termin "internowanie" - wspomina swoje przeżycia z 13 grudnia 1981 roku prezydent Bronisław Komorowski.
12.12.2011 | aktual.: 12.12.2011 19:13
- Północ 13 grudnia zastała mnie już na komendzie milicji obywatelskiej na Mokotowie, gdzie spotkałem wielu przyjaciół i znajomych, towarzyszy niełatwego losu. Potem przywieziono nas na Białołękę, do więzienia. Po sprawdzeniu, spisaniu personaliów, prowadzano nas o świcie w szpalerze brygady z tarczami, pałkami i psami, której zadaniem było chyba tłumienie ewentualnego buntu w więzieniu - mówi Bronisław Komorowski.
- Prowadzono nas przez ten szpaler strażników więziennych do opróżnionego wcześniej pawilonu, gdzie już nie było więźniów kryminalnych. Wchodziliśmy na klatkę schodową, na półpiętrze stał telewizor, z którego mówił do nas gen. Jaruzelski informując o wprowadzeniu stanu wojennego. Każdy z nas wchodząc do celi zastanawiał się, co z tego będzie, co z tego wyniknie - opowiada Komorowski.
Dodaje, że te rozterki były rozterkami i o Polskę i o swoich bliskich. - Każdy z nas zostawił przestraszoną żonę, dzieci, albo zaniepokojonych rodziców. Wśród nas byli koledzy, którzy zostawili w domu żony z maleńkimi dziećmi lub w ostatnich dniach przed ich narodzeniem. To były dramatyczne sytuacje ludzkie. Były też obawy i pytania o to, co wprowadzenie stanu wojennego oznacza dla Polski - wspomina prezydent.