Prosto z Sejmu na salę operacyjną
Minister zdrowia Zbigniew Religa zoperuje serce, wiceminister Bolesław Piecha przyjmie poród, a posłanka Ewa Kopacz osłucha nasze dziecko. Ten scenariusz już wkrótce może się sprawdzić, choć politycy ci od dłuższego czasu nie praktykują - pisze "Dziennik".
Gazeta przypomina, że teraz prawo mówi jasno: jeśli lekarz przez pięć lat nie leczy, bo np. pracuje jako urzędnik, traci prawo wykonywania zawodu. Jeśli chciałby znowu przyjmować chorych, musi nadrobić braki. Oznacza to co najmniej pół roku pracy społecznej w szpitalu pod nadzorem innych medyków i pomyślne zdanie egzaminu. "Dziennik" informuje, że resort zaproponował zmianę przepisów. Praca w administracji związanej ze służbą zdrowia liczyłaby się jak normalna praktyka lekarska.
Pomysł przyjął rząd i parlamentarzyści z sejmowej i senackiej komisji zdrowia. Co nie dziwi, zważywszy, że, jak pisze "Dziennik", całe kierownictwo resortu zdrowia to lekarze, a przytłaczająca ich większość jest także w komisjach (w sejmowej z 27 członków 20 to lekarze, a w senackiej z 11 senatorów 7 jest lekarzami).
Zaprotestowała Naczelna Izba Lekarska, która podkreśla, że lekarz, który przez kilka lat nie wykonuje zawodu, jest wtórnym analfabetą i zagraża pacjentom. Wiceprezes Izby Andrzej Włodarczyk w rozmowie z "Dziennikiem" mówi, że pięć lat w medycynie to epoka. Zmieniają się: sprzęt, techniki leczenia i leki. Włodarczyka zdumiewa beztroska parlamentarzystów.
Jak dodaje wiceprezes, wśród lekarzy, którzy zwracają się do Izby o umożliwienie powrotu do zawodu, nie ma polityków. Z nazwiska wymienia tylko Krzysztofa Madeja, chirurga, który przez osiem lat był prezesem Izby i nie praktykował. Aby dostać pracę w klinice na Banacha, musiał wiele miesięcy uzupełniać wiedzę. Teraz wszystko w rękach Sejmu. (IAR)