Prokuratura "przybiła" Ziobrze zarzut na siłę?

Przez blisko godzinę Ziobro wyliczał słabości wniosku prokuratury o uchylenie mu immunitetu. Chociaż w kilku punktach przesadził, to te słabości są faktem - zauważa publicystka. "Gazeta Wyborcza" pisała już o tym, kiedy wniosek wpłynął do Sejmu, na co Ziobro z satysfakcją się wczoraj powoływał (cóż za paradoks).

Według Siedleckiej, wygląda to, jakby prokuratura "przybiła" Ziobrze zarzut na siłę. Nie potrafiła wykazać rzeczy podstawowej, że pokazanie akt sprawy mafii paliwowej Jarosławowi Kaczyńskiemu wyrządziło szkodę "interesowi publicznemu lub prywatnemu" - a bez tego nie ma nadużycia władzy.

A tu akurat argumenty były - uważa publicystka "Gazety Wyborczej". Przed Ziobrą przemawiał Jarosław Urbaniak (PO) i twierdził, że po pokazaniu Kaczyńskiemu akt "zespół prowadzący tę sprawę został rozwiązany, odsunięto prowadzących ją prokuratorów, a śledztwo rozparcelowano po różnych prokuraturach w całym kraju". Pokazanie akt mogło zaszkodzić śledztwu.

Ziobro celnie punktował i zasadnicze niedoróbki prokuratury, i pomniejsze smaczki. Np. na użytek oskarżenia Ziobry prokuratura twierdzi, że przepis o udostępnianiu akt jest "jednoznaczny i rygorystyczny". A jeszcze w czerwcu przed Trybunałem Konstytucyjnym przedstawiała stanowisko prokuratora generalnego, że ten przepis jest tak niejasny, że aż sprzeczny z konstytucją.

Wszystko to prowadzi do smutnego podejrzenia, że mamy do czynienia z rozliczaniem Ziobry metodami Ziobry. Czyli metodami, które Platforma w kampanii wyborczej nazywała - całkowicie słusznie - psuciem państwa. I do których miało nie być powrotu - akcentuje w "Gazecie Wyborczej" Ewa Siedlecka.