Prokuratura nie umie zbadać szamba? "Tam jest nasz sąsiad!"
W połowie maja podczas wypompowywania szamba ze studzienki przy ul. Karmelkowej we Wrocławiu w rurze utknęły kość i but. Pracownik firmy powiadomił o znalezisku policję, a ta prokuraturę.
17.06.2010 | aktual.: 17.06.2010 19:22
Śledczy od pięciu tygodni starają się sprawdzić, czy w studzience znajdują się ludzkie szczątki. Problem polega na tym, że zarówno kość, jak i but zostały wrzucone z powrotem do szamba. A ono znajduje się w przybudówce. Ciężko tam zajrzeć - nawet kamerą termowizyjną.
Prokuratura trzy razy wzywała tam straż pożarną. Jednak strażacy nie mają odpowiedniego sprzętu. Podobnie jak spółka wodociągowa MPWiK. Po obdzwonieniu służb zarządzania kryzysowego, prokuraturze skończyły się pomysły. "Gazecie Wrocławskiej" udało się dzięki trzem połączeniom telefonicznym odnaleźć firmę, która podjęłaby się tej operacji, bo ma odpowiedni certyfikat, sprzęt i doświadczenie.
- Potrzebna jest maska na całą twarz i aparat do oddychania. Kamera nic nie da, jeśli tam jest gęsto od nieczystości - uważa Ryszard Hendzel, współwłaściciel firmy Sonar z Wrocławia, świadczącej usługi podwodne. Zapewnia, że jego pracownik może zejść do studzienki, ale po wypompowaniu zawartości tak, by sięgała ona najwyżej do pasa. Wtedy, ubrany w specjalistyczny skafander, maskę, aparat, rękawice (chodzi o to, by nie zatruł się toksynami, które się tam będą ulatniały), może przeszukać centymetr po centymetrze dno zbiornika. - Mamy potrzebny certyfikat i doświadczenie w przeszukiwaniu zatopionych statków i prac w oczyszczalniach ścieków - wylicza Hendzel.
Nieczystości trzeba wypompować z szamba tak, by nie wciągnąć kości, które tam mogą być. Może to zrobić właściwie każda firma wywożąca szambo. Wystarczy, że na ssawkę założy tzw. koszyk, czyli sito. - Właściwie możemy wyciągnąć wszystko do dna, tak by zostały tylko większe elementy - zapewnia Mieczysław Perekietko, właściciel firmy zajmującej się usługami asenizacyjnymi. Zdaniem strażaków to dobry pomysł. - A potem trzeba byłoby wylać to również na sito - proponuje Andrzej Góralski z komendy miejskiej straży pożarnej we Wrocławiu.
Jednak według prokuratury to kiepski plan. - Szczątki po takim czasie mogą się rozpaść przy takich działaniach - obawia się Monika Molik, szefowa Prokuratury Rejonowej Wrocław Krzyki-Zachód.
Mieszkańcy szeregówki przy ul. Karmelkowej chcą jak najszybszego wyjaśnienia tej sprawy. Są pewni, że to szczątki zamordowanego mężczyzny z dalszego sąsiedztwa. - Mieliśmy sąsiada, który lubił wypić i ganiać z nożem - wspomina 77-letnia Julia Rychel. Chwalił się, że nikt mu nie może nic zrobić, bo ma "żółte papiery". 13 lat temu przyszedł do niego na kielicha kolega z drugiej strony ulicy. Doszło między nimi do kłótni. Mieszkaniec szeregówki zadźgał gościa nożem. - Pamiętam, jak żona tego, który zabił, pokazywała koszulę męża - była cała we krwi - opowiada pani Julia.
Policjanci nie zdążyli wtedy ustalić mordercy, bo ciało zniknęło. Ludzie mówili, że zabójca wrzucił je w fundamenty budowanej właśnie giełdy rolnej przy ul. Karmelkowej. Inna wersja głosiła, że zwłoki trafiły do szamba - tego, które zbierało nieczystości z domu mordercy.
Część mieszkańców ul. Karmelkowej szepcze, co usłyszeli nieoficjalnie o nieudanych próbach poszukiwań. - Sprawca nie żyje, więc prokuraturze nie chce się starać, by ostatecznie załatwić tę sprawę - tłumaczą.
Polecamy internetowe wydanie "Gazety Wrocławskiej":
Dyrektor zoo będzie gotował dla słoni