Prokuratura bada przeciek do "Wprost" dot. Smoleńska
Warszawska Prokuratura Okręgowa bada sprawę przecieku do tygodnika "Wprost" informacji z akt śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Chodzi o ok. 30 protokołów z zeznań świadków.
02.12.2010 | aktual.: 02.12.2010 12:12
- Okręgowa Prokuratura Wojskowa wyłączyła z prowadzonego śledztwa i przekazała nam materiały dotyczące opublikowanego w tygodniu "Wprost", 2 listopada, artykułu - powiedziała rzeczniczka warszawskiej prokuratury okręgowej Monika Lewandowska. Jak dodała, prokuratorzy będą badać sprawę z artykułu 241 kodeksu karnego, który mówi o rozpowszechnianiu bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego. Czyn ten zagrożony jest karą do dwóch lat więzienia.
Lewandowska poinformowała również, że w wyłączonych materiałach znajduje się ok. 30 protokołów zeznań świadków.
Na początku listopada, we "Wprost" pojawiła się publikacja, z której wynikało, że dziennikarze tygodnika dotarli do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego. Według nich, z tych materiałów wynika m.in., że prokuratorzy poświęcają bardzo dużo energii badaniu hipotezy, czy gen. Andrzej Błasik siedział za sterami samolotu. O jego relacje z załogami rządowych samolotów śledczy - jak napisano - wypytywali pilotów, ich rodziny, znajomych, łącznie kilkanaście osób. Dziennikarze powoływali się m.in. na zeznania Magdaleny Protasiuk, wdowy po kpt. Arkadiuszu Protasiuku.
Tygodnik podał również, powołując się na konkretne zeznania, że pojawia się w nich często wątek niewystarczającego wyszkolenia pilotów Tu-154M. Według "Wprost", z akt śledztwa wynika także, że w dniu katastrofy obsługa lotniska Siewiernyj nie pracowała w pełnym składzie; choć zgodnie z rosyjskimi przepisami stację meteorologiczną powinno obsługiwać trzech pracowników, 10 kwietnia był tylko jeden.
Tuż po tej publikacji prokuratura wojskowa poinformowała, że wyłączy materiały z prowadzonego przez siebie śledztwa w celu przeprowadzenia postępowania ws. tego przecieku. Prokuratorzy stwierdzili m.in., że dziennikarze tygodnika weszli bezprawnie w posiadanie kopii akt śledztwa, a ich fragmenty zacytowali bez zgody prokuratora prowadzącego postępowanie.
"Opublikowanie niezweryfikowanych jednoznacznie, wybranych ustaleń śledztwa, nie tylko w sposób negatywny rzutuje na jego bieg, czy też dezinformuje opinię publiczną, ale może być także rozpatrywane przez pryzmat naruszenia praw pokrzywdzonych - dóbr osobistych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej" - zaznaczyli w wydanym po publikacji komunikacie prokuratorzy. Jak dodali, "zawarte w artykule niektóre stwierdzenia stanowią de facto wskazanie osób rzekomo winnych katastrofy, jeszcze przed zakończeniem pracy organów państwa, ustawowo powołanych do zbadania sprawy".
W związku z tą sprawą wojskowa prokuratura zdecydowała o wprowadzeniu pewnych ograniczeń w korzystaniu z akt śledztwa dot. katastrofy smoleńskiej. Nie można ich kserować ani wykonywać fotokopii.
Michał Krzymowski, jeden ze współautorów publikacji, mówił, że publikując ten tekst, miał świadomość, jakie są przepisy kodeksu karnego. - Prawda jest też taka, że obowiązkiem dziennikarza jest informować społeczeństwo. I jeśli uznajemy zgodnie, że jest to najważniejsze śledztwo w historii wolnej Polski, to myślę, że warto, by społeczeństwo jak najwięcej wiedziało o tej katastrofie i stąd nasza decyzja o publikacji - wyjaśnił.
To nie jedyna sprawa tego rodzaju, która w związku ze śledztwem dot. katastrofy smoleńskiej badana jest przez warszawską prokuraturę okręgową. Jeszcze w listopadzie prowadziła ona siedem takich postępowań.
Art. 241 kodeksu karnego mówi o tym, że "kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch". Chodzi o to, że materiały z postępowania prokuratorskiego mogą być ujawniane jedynie za zgodą organu prowadzącego postępowanie według określonej procedury.