Prognoza na jutro: chaos
Prognoza na sierpień: fala upałów powyżej 35 stopni, susza, brak wiatru, paraliż rolnictwa. Miejsce: Polska. Czas: za niecałe dwadzieścia lat.
Materiał powstał w ramach ekologicznej akcji WP naturalnie.
Od roku 2040 dzieli nas mniej czasu niż od roku 2000. Tak, wiem – to oczywiste - ale chyba nie do końca uświadamiamy sobie, jakie są tego konsekwencje. Większość czytelników tego artykułu zapewne pamięta lata dwutysięczne – wydaje się, jakby miały miejsce całkiem niedawno.
Wysyłanie SMS-ów z Nokii 3310, boom na "The Sims" czy "Rodzinę Soprano" – to nie są jakieś bardzo odległe wspomnienia.
To oznacza, że również rok 2040 nie jest wcale szczególnie odległym punktem w przyszłości. W takim razie, dlaczego wciąż zachowujemy się tak, jakby przyszłość miała nigdy nie nadejść i ignorujemy głosy ekspertów, traktując je, jakby odnosiły się one do odległej i mglistej przyszłości, a nie do naszego jutra?
Planeta czy śmieszne koty?
Tak, cały czas mówi się nam, że z klimatem jest naprawdę źle. I może w tym problem, bo chyba za bardzo przywykliśmy do kolejnych raportów ostrzegających przed konsekwencjami destabilizacji klimatu. Jesteśmy tym zmęczeni i znudzeni.
Ciągle ktoś czegoś od nas chce: nie używaj plastiku, segreguj śmieci, nie kupuj bez sensu, na wakacje nie lataj samolotem.
Jeszcze trochę i każą chodzić w płóciennym worku i jeść same korzonki. A przecież po ciężkim dniu w pracy człowiek nie ma ochoty słuchać o globalnym ociepleniu; woli scrollować śmieszne koty w social mediach.
A wzrastająca temperatura globu? To na pewno nas nie dotyczy, to się wydarzy dopiero za kilkaset lat i to zapewne gdzieś tam na biegunach, a nie u nas, w Polsce. Duży błąd.
Alarm – świat kipi
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że naukowcy zazwyczaj unikają w swoich wypowiedziach emocji, przesadnych sformułowań czy trywializmów.
Dlatego ich raporty wydają się przeciętnemu człowiekowi nudne i niezrozumiałe. Tym razem sytuacja się zmieniła. Jest już tak źle, że eksperci przestali "sugerować", "argumentować", "szacować".
Teraz już biją na alarm.
Nasza sytuacja klimatyczna od dawna jest kiepska, dlatego członkowie Organizacji Narodów Zjednoczonych powołali do życia specjalne ciało doradcze, które jest międzynarodowe, międzyrządowe i składa się z najlepszych specjalistów na świecie.
Nosi ono nazwę Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu. Jego angielski skrót – IPCC (The Intergovernmental Panel on Climate Change) – w ostatnich dniach nie schodził z czołówek największych światowych mediów. To dlatego, że właśnie wyszedł najnowszy raport klimatyczny stworzony przez ekspertów z IPCC [1, 2 - bibliografia na końcu tekstu].
Ot, kolejny raport, więc o co to całe halo? Przecież co chwilę jacyś tam naukowcy publikują coś na temat klimatu, a ten nowy raport to zapewne kolejna broszura tego typu, prawda? Niestety, nie.
Najnowszy raport IPCC bardzo różni się od poprzednich.
Jak wskazuje dr Katarzyna Tokarska, która jest jednym ze współautorów analizy: "Wiele zmian spowodowanych przez przeszłe i przyszłe emisje gazów cieplarnianych będzie nieodwracalnych przez stulecia, tysiąclecia, zwłaszcza zmiany w oceanie, pokrywach lodowych i globalnym poziomie mórz".
Co to oznacza? Wyobraźcie sobie, że gotujecie na kuchence zupę, która coraz bardziej buzuje i co chwilę ktoś was ostrzega, że lada moment potrawa wykipi. Wasz doradca sugeruje zmniejszenie mocy palnika, uchylenie pokrywki, podmuchanie po wierzchu. Nic sobie z tego nie robicie, mimo że napływają do was coraz to nowe ostrzeżenia. Przeciwnie – podkręcacie palnik i szczelnie domykacie pokrywkę garnka. W końcu zupa kipi i zalewa całą kuchenkę. I w tym właśnie momencie teraz się znajdujemy.
Dotychczas raporty IPCC i innych organizacji tego typu brzmiały: "uwaga, bo zupa zaraz zacznie się wylewać". Niestety, najnowsza publikacja mówi wyraźnie: "zupa właśnie kipi i trzeba ją NATYCHMIAST zdjąć z palnika".
Co nas czeka?
Z raportu IPCC wynika więc, że jest już za późno. Zmiany zaszły dalej, niż przypuszczaliśmy: ustalony wcześniej "względnie bezpieczny" próg wzrostu globalnej średniej temperatury "jedynie" o 1,5 stopnia jest niemożliwy do osiągnięcia [2].
W tej chwili nawet 2 stopnie wydają się bardzo optymistycznym planem.
Ale skoro jest już i tak za późno, to po co w ogóle się starać? Cóż, z tego samego powodu, z jakiego wrzącą na wszystkie strony zupę należy zdjąć z palnika, a nie pozostawić ją na nim. Im dłużej garnek będzie podgrzewany, tym gorsze będą konsekwencje. A zatem, jakie skutki globalnego ocieplenia nas teraz czekają?
Dr Tokarska wymienia: "wzrost częstotliwości oraz intensywności: ekstremów temperaturowych, fali upałów morskich, zlewnych opadów deszczu, susz rolniczych i ekologicznych".
No tak, to wszystko brzmi bardzo nieprzyjemnie. Ale czy aby na pewno dotyczy nas, tutaj – w Polsce?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, pomówmy o konkretach. Weźmy na warsztat wspomniany już rok 2040, czyli całkiem nieodległy czas, w którym obecny rok – 2021 – będziemy wspominać z lekkim sentymentem.
Polska w roku 2040
Zaznaczmy sobie, że bierzemy pod uwagę stonowaną wersję raportu ekspertów, czyli wzrost temperatury o 2 stopnie do końca tego stulecia (w najbardziej pesymistycznym scenariuszu globalny wzrost temperatury do końca stulecia to aż 4,4 stopnia), a dane zestawiamy z wartością bazową, czyli z poprzednim stuleciem [2, 3].
Upały. Pamiętacie tegoroczne, lipcowe upały? Pracownicy biur poobstawiani wiatrakami, seniorzy mdlejący z gorąca, ludzie przebiegający od jednego cienia do drugiego i oblegający miejskie fontanny oraz zraszacze. Latem 2040 upalnych dni będzie znacznie więcej – o 6 dni więcej z temperaturami powyżej 35 stopni i o 2 dni więcej z temperaturami powyżej 40 stopni (!) [2, 3].
Ale cóż tu mówić o upałach latem, skoro jeszcze gorzej będzie zimą. W styczniu 2040 średnia temperatura będzie w naszym regionie wyższa o 3,5 stopnia od wartości bazowej [2, 3].
Skoro jednak czekają nas takie upały, to może chociaż temperatura odczuwalna będzie trochę niższa? Wystarczy niewielki powiew wiatru, żeby zrobiło się bardziej znośnie – nawet gdy termometry wskazują, że powietrze jest gorące.
Niestety, z danych IPCC wynika, że latem 2040 doświadczymy w naszym regionie zmniejszenia intensywności wiatru powierzchniowego o 5-6 procent [2, 3]. To oznacza, że wysokim temperaturom będzie towarzyszyło zmniejszenie ruchu powietrza – coś, co czyni upał jeszcze bardziej dokuczliwym.
Susze latem, zlewne deszcze zimą. W 2040 roku latem możemy spodziewać się drastycznej suszy: liczba opadów deszczu w lipcu i sierpniu będzie o 10-11 procent niższa, a we wrześniu – o 14 procent niższa od wartości bazowej [2, 3]. Pomyślcie, co to oznacza dla wszystkich roślin, które w tym czasie są w szczycie swojej wegetacji i wydawania owoców. Za to zimą możemy się spodziewać zlewnych opadów: w styczniu 2040 spadnie o ponad 11 procent więcej deszczu, niż w wartości bazowej [2, 3].
Powiecie – tu 11 procent więcej, tam 11 procent mniej, więc w sumie wychodzi na to samo. Niestety, to tak nie działa. Ze zlewnymi deszczami i glebą jest podobnie jak z kranem i gąbką. Jeśli odkręcicie kurek na maksa i podłożycie pod strumień wody gąbkę, nie wchłonie ona zbyt wiele płynu, ponieważ będzie on spływał po jej powierzchni i w efekcie – wyleje się na zewnątrz. Gąbka będzie w stanie wchłonąć dużo wody tylko, jeśli będziecie ją polewali powoli.
Bardzo podobnie jest z glebą. Jeśli w jednej chwili na niewielką powierzchnię spadają hektolitry wody, gleba nie jest w stanie jej wchłonąć, więc wszystko spływa po wierzchu, powodując zalania, powodzie czy nieprzejezdne szlaki komunikacyjne, które niestety – coraz lepiej znamy.
Problem jest tym większy w miastach, w których wielkie powierzchnie wykłada się betonem, płytkami, brukiem czy asfaltem. W tych miejscach podłoże jest całkowicie bezbronne względem zlewnych opadów; nie ma też w nim złożonych systemów korzeniowych roślin, które mogłyby do pewnego stopnia poradzić sobie z nadmiarem wody.
Dodatkowym problemem z suszami latem i ulewami zimą jest fakt, że – aby ekosystem funkcjonował prawidłowo – poszczególne składowe muszą do niego docierać w odpowiednich ilościach i momentach. Na przykład – w czasie zimy większość drzew pozostaje w stanie "uśpienia" i nie wykorzysta wody, a już z całą pewnością nie zmagazynuje jej na czas letnich suszy. Dlatego nie tylko ilość, ale też zmiana schematu opadów deszczu ma ogromne znaczenie dla planety.
Żegnajcie, białe święta. Mam nadzieję, że lubicie w święta oglądać "Kevina" albo "Kronikę świąteczną", bo w 2040 to może być wasz jedyny kontakt ze śniegiem. Z danych IPCC wynika bowiem, że w grudniu 2040 liczba opadów śniegu w naszym regionie będzie mniejsza o 27 cm od wartości bazowej [2, 3].
Świat słuchał, ale nie słyszał
Ale jak to się wszystko stało? Przecież do niedawna była mowa o tym, że poważnych konsekwencji destabilizacji klimatu doświadczą raczej nasze wnuki, a teraz wygląda na to, iż my sami odczujemy bolesne skutki tych zmian. Niestety, problem z planetą jest taki, że kiedy już raz równowaga zostanie zachwiana, kolejne zmiany zachodzą coraz szybciej i są coraz bardziej intensywne. A prawda jest taka, że dotychczas nie bardzo chcieliśmy słuchać bijących na alarm specjalistów.
- Świat słuchał, ale nie słyszał. Świat słuchał, ale nie działał wystarczająco mocno – komentowała Inger Anderson, dyrektorka wykonawcza Programu Środowiskowego ONZ, podczas konferencji prasowej, która odbyła się 9 sierpnia w związku z publikacją najnowszego raportu IPCC.
– W rezultacie zmiany klimatyczne są problemem, który istnieje tu i teraz. Nikt nie jest bezpieczny i jest coraz gorzej. Musimy traktować zmiany klimatyczne jako bezpośrednie zagrożenie, tak jak musimy traktować ciągły kryzys utraty przyrody i różnorodności biologicznej oraz zanieczyszczenia i odpady jako bezpośrednie zagrożenia [4]."
Może się wydawać, że w minionych miesiącach mieliśmy na głowie większe problemy, niż klimat – w końcu pandemia koronawirusowa sparaliżowała wiele naszych działań. Niestety, problem polega na tym, że nie możemy już tego odkładać na później, chociażby dlatego, że to właśnie destabilizacja klimatu jest główną przyczyną, z powodu której zasięg występowania i częstotliwość egzotycznych wcześniej chorób będzie wzrastać [5]. Nasza planeta posiada wiele "systemów buforujących" i do pewnego momentu może nas chronić przed całkowitą destabilizacją klimatyczną. Niestety, nadwyrężyliśmy ją w ogromnym stopniu i zużyliśmy dużą część jej zasobów adaptacyjnych.
- Zdajemy sobie sprawę, że zmiana klimatu już nasila poważne zagrożenia dla bioróżnorodności i naturalnych siedlisk – komentuje Inger Anderson. – Degradacja ekosystemów szkodzi zdolności natury do zmniejszania intensywności zmian klimatycznych. […] To wszystko jest ze sobą połączone [4].
Co robić?
Co z tego wszystkiego wynika? Że zupa już kipi, ale to nie znaczy, iż mamy po prostu machnąć ręką i pogodzić się z tym. Przeciwnie – trzeba działać. Teraz.
A zatem, co powinniśmy robić?
Podstawowe informacje o tym, co można zrobić, by zatrzymać destabilizację klimatu, znajdziecie na stronie organizacji non-profit: Union of Concerned Scientists (wersja angielska).
Dostępny jest również przewodnik przygotowany przez IPCC (wersja angielska).
I co najważniejsze – nasz polski, bardzo rzetelny portal naukowy założony przez grupę aktywnych naukowców zrzeszonych pod nazwą "Nauka o Klimacie" udostępnia darmowy podręcznik klimatyczny, w którym znajdziecie obszerny rozdział "Co mogę zrobić dla klimatu?".
Bibliografia:
2) The Intergovernmental Panel on Climate Change (2021). Sixth Assessment Report
3) IPCC Working Group I (WGI): Sixth Assessment Report. IPCC WGI Interactive Atlas
4) The Intergovernmental Panel on Climate Change (2021). IPCC Press Conference. Climate Change 2021: the Physical Science Basis, the Working Group I contribution to the Sixth Assessment Report
5) European Centre for Disease Prevention and Control (2009). Technical Report. Development of Aedes albopictus risk maps