Prof. Andrzej Friszke: członków KOR łączyła odwaga
- Korowcy byli zdolni do zaryzykowania konfliktu z władzą i narażenia własnego bezpieczeństwa. Spajała ich również potrzeba walki o praworządność oraz respektowanie praw człowieka – mówi PAP prof. Andrzej Friszke z Collegium Civitas. 23 września przypada 40. rocznica powstania KOR.
21.09.2016 12:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Prof. Andrzej Friszke: Społeczeństwo w ogromnej większości od lat było zastraszone i nauczone, by się „nie wychylać”. Czynny opór wobec działań władz był dla zdecydowanej większości zupełnie niewyobrażalny. Jeśli komuś działa się krzywda ze strony władzy to zdecydowana większość zachowywała się całkowicie biernie.
Elementem kampanii władz po wydarzeniach Czerwca '76 były masowe wiece. Sprowadzano na nie tysiące ludzi, którzy biernie w nich uczestniczyli. Tak działał tamten system, który przyzwyczaił ludzi do konieczności minimalnego spełniania żądań władz, aby uniknąć kłopotów. Ten stan trwał, aż do sierpnia 1980 r.
Czy można traktować takie inicjatywy jak List 59, będący sprzeciwem wobec zmian w konstytucji PRL dotyczących m.in. "przewodniej roli PZPR w państwie" i "nierozerwalnego sojuszu ze Związkiem Radzieckim", jako zapowiedź tworzenia zorganizowanych struktur opozycji?
Na tle powszechnej bierności wyróżniały się niektóre, skromne liczebnie środowiska lub wręcz jednostki, buntujące się przeciwko władzy i mające długą tradycję oporu. Byli to niektórzy inteligenci, niektóre środowiska kombatanckie czy uczestnicy wydarzeń Marca 1968 r.
Kampania listów przeciwko zmianom w konstytucji była deklaracją niezgody na konformizm i działania władz. List 59 jest w tym kontekście niezwykle ważny, ponieważ był deklaracją wartości sprzecznych z systemem komunistycznym, był deklaracją przywiązania do takich wartości, jak wolność słowa, sumienia i zrzeszania się. Jako cel perspektywiczny stawiał system parlamentarny i niezawisłość Polski. Spośród 59 osób, które podpisały się pod tym listem większość tworzyła później KOR lub znalazła się wśród jego bliskich współpracowników.
Cechą charakterystyczną KOR było łączenie ludzi z bardzo różnych środowisk i o różnych biografiach.
Tak, ale w pewnych granicach. W KOR nie były reprezentowane wszystkie możliwe poglądy. Byli tam ludzie związani z demokratyczną lewicą, działający już przed wojną, jak Aniela Steinsbergowa i prof. Edward Lipiński, ks. Jan Zieja, wielki humanista i duszpasterz oraz ludzie tacy jak Józef Rybicki, reprezentujący elitę AK i WiN. A z młodych – Antoni Macierewicz i jego grupa harcerzy oraz Jacek Kuroń i jego wychowankowie, którzy inicjowali wystąpienia studentów w 1968 r. Ważnym spójnikiem ponad pokoleniowymi różnicami był Jan Józef Lipski.
Co łączyło tych ludzi?
Łączyła odwaga. KOR-owcy byli zdolni do zaryzykowania konfliktu z władzą i narażenia własnego bezpieczeństwa. Spajała ich również potrzeba walki o praworządność oraz respektowanie praw człowieka. Były to wartości nadrzędne, które wpływały na ich postawę.
Proces działaczy Komitetu Samoobrony Społecznej Komitetu Obrony Robotników (KSS KOR) - Adama Michnika (czwarty od prawej), Jacka Kuronia (szósty od prawej), Zbigniewa Romaszewskiego (pierwszy po prawej) i Henryka Wujca (drugi po prawej), 13 lipca 1984 r. fot. PAP
Czy to zróżnicowanie KOR powodowało dyskusje ideowe i programowe pomiędzy jego członkami?
Dyskusje o działaniach politycznych rozpoczęły się od jesieni roku 1977 r. Początkowo nie było żadnych sporów, ponieważ członków KOR spajała praca, jaką mieli do wykonania dla obrony konkretnych ludzi. Ich zadaniem było rozpowszechnianie informacji na temat prawdziwego charakteru wydarzeń Czerwca 1976 r., zakresu represji oraz zorganizowanie pomocy dla osób poszkodowanych, aresztowanych i ich rodzin.
Polegało to również na organizowaniu "wizytacji" na procesach robotników, by nie byli skazywani w milczeniu i niewiedzy o tym, co się dzieje. Należało być przygotowanym, że podczas takich procesów można być obrzuconym wyzwiskami, jajkami lub nawet pobitym, co zdarzyło się Ludwikowi Dornowi. Równie ważne było przekazywanie informacji o represjach w świat w celu pośredniego wywarcia nacisku na władze. Był to więc ogrom pracy wykonywanej w warunkach zagrożenia i ciągłej inwigilacji. Pomoc dla represjonowanych budowała to środowisko. Nie było wówczas miejsca na spory.
Latem 1977 r. powstało Biuro Interwencyjne KOR, ale jednocześnie pojawiły się pytania o przyszłość Komitetu.
Pytania te były skutkiem amnestii dla robotników zarządzonej przez władze. Fakt ten zamykał sprawę Radomia i Ursusa oraz bezpośredniej akcji pomocy robotnikom. Wycofanie się władzy było wielkim sukcesem opozycji. Nigdy wcześniej nie udało się zmusić władzy do tak dalekich ustępstw.
Powstało więc pytanie co robić dalej. W PRL było wiele innych przykładów łamania prawa przez milicję, prokuraturę, sądy. Biuro Interwencyjne miało więc być wyspecjalizowaną komórką zajmującą się takimi sprawami. Sam KOR przekształcony w Komitet Samoobrony Społecznej „KOR” zajął się również innymi sprawami, związanymi z korzystaniem z wolności obywatelskich, zwłaszcza wolności słowa, rozpoczęto budowanie niezależnego obiegu wydawniczego dla przełamania monopolu cenzury.
Wielką odwagą wykazywali się również prawnicy współpracujący z KOR.
Środowisko adwokackie w PRL liczyło tysiące osób. Spośród nich do współpracy z KOR udało się namówić zaledwie pięć osób. Warto wymienić tych pięciu adwokatów: Andrzej Grabiński, Jan Olszewski, Witold Lis-Olszewski, Władysław Siła-Nowicki i Stanisław Szczuka. Oczywiście w środowisku KOR-owskim było więcej prawników, takich jak Aniela Steinsbergowa, ale tylko tych pięciu miało prawo występowania przed sądami. Na pięciu adwokatach leżała cała odpowiedzialność za przygotowanie sądowych obron robotników. Ich działalność była związana z dużym ryzykiem, bo władza traktowała ich wsparcie dla KOR jako popieranie działalności antypaństwowej.
KOR od początku był inwigilowany przez bezpiekę. Wydaje się jednak, że reakcja władz na działalność komitetu nie była tak brutalna, jak miałoby to miejsce jeszcze dekadę wcześniej. Z czego wynikała ta zmiana w zachowaniu władz?
W październiku 1976 r., czyli wkrótce po powstaniu KOR, MSW wraz z Prokuraturą Generalną przygotowały scenariusze aresztowań. Sporządzono listę około 20 osób, pod których adresy w tym samym momencie miała wejść bezpieka. Celem było przede wszystkim aresztowanie Jana Józefa Lipskiego, postrzeganego wówczas przez władze jako zwornik całej działalności Komitetu. Decyzja ta została w ostatniej chwili cofnięta przez sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię, który uznał, że władza nie powinna działać w sposób tak otwarty i brutalny, ale raczej dążyć do zmęczenia i zastraszenia członków KOR.
Władzom zależało na opinii państw zachodnich. PRL znajdowała się już wówczas w głębokim kryzysie gospodarczym i uzależnieniu od kredytów. Władze dbały więc o „dobrą markę” i zdecydowały się nie pójść na jawne zwarcie z KOR. Brutalność w rozprawie z KOR musiałaby się bowiem przełożyć na negatywną opinię zachodnich rządów i tamtejszych instytucji finansowych. Działalność KOR i kalkulacje władz przesądziły również o ogłoszeniu w 1977 r. amnestii dla skazanych po Czerwcu. Postawa władz stawała się więc bardziej elastyczna, bo bała się pogorszenia wizerunku, co przełożyłoby się na pogorszenie sytuacji gospodarczej.
Władza bała się też zadrażnienia stosunków z Kościołem, który również nalegał na zaniechanie represji. Wsparcie dla KOR okazywała także włoska partia komunistyczna i tamtejsze centrale związkowe, które po liście Jacka Kuronia z lipca 1976 r. protestowały przeciwko represjom. Gierek nie mógł więc zaryzykować zmasowanych represji, ponieważ musiał liczyć się z opinią wielu kręgów opiniotwórczych.
Partia wytoczyła jednak argumenty propagandowe. Co zarzucała KOR-owi?
Działalność KOR była określana jako wymierzona przeciwko Polsce. Wskazywano, że działacze Komitetu KOR są powiązani z zewnętrznymi siłami, między innymi syjonistycznymi, trockistowskimi, burżuazyjnymi. Przypominano również, że w KOR są ludzie, którzy walczyli z Polską Ludową i mają krew na rękach, jak płk Józef Rybicki, w 1945 r. współzałożyciel organizacji WiN.
Mówiono również, że w KOR są ludzie tacy jak Jacek Kuroń, wielokrotnie karany za działalność przeciwko państwu. Często również pojawiał się argument "uwiedzenia" przez takich "awanturników" jak Kuroń czy Michnik, osób, które nie są w pełni świadome prawdziwych, czyli "antypolskich" celów działań.
Na ile ta narracja była skuteczna?
Do pewnego stopnia była skuteczna. Oczywiście to oddziaływanie propagandowe było różnie przyjmowane w różnych środowiskach. Szczególnie podatni na te argumenty byli ludzie, którzy uważali, że "polskich brudów" nie należy wynosić za granicę. Wielokrotnie sam spotykałem się z osobami, które nie rozumiały jak KOR-owcy mogą źle mówić o Polsce, łatwo utożsamiali reżim z Polską. Ataki władz były więc dość nośne.
Proces działaczy Komitetu Samoobrony Społecznej Komitetu Obrony Robotników (KSS KOR). Na zdjęciu Jacek Kuroń (pierwszy od lewej, między dwoma milicjantami) oraz Adam Michnik (pierwszy od prawej), 13 lipca 1984 r. fot. PAP
Czy jesteśmy w stanie ocenić zasięg oddziaływania wydawnictw i innych form działalności KOR?
Wyróżnić można kilka kręgów związanych z działalnością KOR. Po pierwsze kilkaset osób było bezpośrednio zaangażowanych w działalność Komitetu, różne działania wydawnicze i kolportaż wydawnictw, podejmowali więc oni osobiste ryzyko. Druga grupa to ci, którzy współpracowali biernie, to znaczy systematycznie czytali wydawnictwa KOR. Jej liczebność można szacować poprzez wielkość nakładów najważniejszych pism. "Robotnik" osiągał największy nakład, dochodzący do 20 tysięcy egzemplarzy. "Biuletyn informacyjny" drukowano w liczbie do 5 tysięcy egzemplarzy w 1979 r. Jednak część nakładu pism - 1/4 lub 1/3 - wpadała w ręce SB. Można więc przyjąć, że publikacje KOR docierały do około 10 tysięcy stałych odbiorców w całej Polsce. Ich poglądy i horyzonty były formułowane przez publicystów KOR, takich jak Jacek Kuroń i Adam Michnik, czy grupa "Głosu" oraz przez artykuły ukazujące prawdziwą naturę ustroju PRL i potrzebę głębokich zmian, upominania się o nie.
Trzecia grupa osób to ci, do których nie docierała bibuła, ale wiedzieli, że KOR istnieje. Dowiadywali się o jego działalności głównie poprzez Radio Wolna Europa, które na bieżąco informowało o działalności Komitetu. W tym wypadku można mówić o milionach odbiorców tych informacji, ponieważ około 20 proc. społeczeństwa PRL słuchało RWE.
Oczywiście nie oznacza to, że wszyscy słuchacze akceptowali i popierali działalność KOR. Bez wątpienie jednak zyskiwali świadomość, że działalność grupy opozycyjnej wobec władz jest w PRL możliwa. Istnienie działania opozycyjnego stawało się częścią krajobrazu społecznego, co ośmielało ludzi i w mojej opinii miało zasadnicze znaczenie dla przełamania dominującej obojętności i konformizmu. Wcześniej dużo częściej przyjmowano, że wszelki opór wobec władzy to „porywanie się z motyką na słońce”.
Jednym z najważniejszych dokumentów opublikowanych przez KOR była Karta Praw Robotniczych z 1979 r. Na czym polegało jej znaczenie?
Można uznać, że przyczyniła się do powstania Solidarności. Początkowo nie była jednak uważana za tak ważny dokument. Pamiętajmy, że środowisko KOR miało charakter inteligencki. Głównym odbiorcą wydawnictw KOR-owskich były więc środowiska akademickie i studenckie. Robotnicy byli nieco osobnym nurtem działania. Mimo wydawania pisma "Robotnik" i zaangażowania takich ludzi jak Henryk Wujec, Jan Lityński czy Bogdan Borusewicz wydawało się, że działalność wśród robotników jest "orką na ugorze".
Karta Praw Robotniczych była próbą zebrania robotników pod jednym sztandarem i spójną listą postulatów, a przez to odegrała wielką rolę w uświadomieniu tego, czego powinien żądać niezależny ruch robotniczy. W Karcie i "Robotniku" pojawiały się informacje między innymi jak podejmować strajki, prowadzić negocjacje, układać listy żądań. Tego wszystkiego uczyła KOR-owska bibuła przyszłych działaczy robotniczych. Byli wśród nich między innymi Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa. Karta przełamywała również izolację robotników. Działający w osamotnieniu zdawali sobie sprawę, że nie są sami.
Podczas pierwszego Zjazdu Solidarności w 1981 r. pojawiła się sprawa uhonorowania działaczy Komitetu specjalną uchwałą. Jednak część członków Solidarności podchodziła sceptycznie do rozwiązującego się KOR. Na ile był to powszechny pogląd i jakie były jego przyczyny?
Można wymienić kilka powodów zaistnienia tej sytuacji. Po pierwsze, należy pamiętać o skuteczności propagandy. Dla części działaczy Solidarności KOR-owcy byli dziwnymi ludźmi o dziwnych powiązaniach, którzy manipulują delegatami na Zjazd. To mniemanie było wzmacniane przez bezpiekę.
Można też powiedzieć, że KOR-owcy byli prymusami, a ci z reguły nie są lubiani. Zaczęli walkę, gdy większość delegatów na Zjazd bała się przed 1980 r. przekroczyć granicę ryzyka, jakie wiązało się z oporem wobec władzy. Są to więc powody psychologiczne.
W Solidarności pojawiały się w tym czasie grupy, które można określić jako nacjonalistyczne, antyżydowskie, antyinteligenckie. Na takie postawy grała bezpieka. Posługiwano się więc zarzutem, że KOR to Żydzi albo "mafia", która manipuluje robotnikami.
Dla zamknięcia tej opowieści trzeba dodać, że po 13 grudnia 1981 r. ogromna większość korowców znalazła się w obozach internowanych i więzieniach. Ci co zdołali ujść obławie byli niezwykle aktywni w tworzeniu podziemia solidarnościowego i różnych jego form, przede wszystkim wydawniczych.
###Rozmawiał Michał Szukała, PAP