Proces ws. zabójstwa Jaroszewiczów. "Ojciec naraził się generałom. Znał agenturę"
- Mój ojciec mógł narazić się gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu i gen. Czesławowi Kiszczakowi. Znał agenturę w środku władzy - mówił Andrzej Jaroszewicz na procesie w sprawie głośnego morderstwa swoich rodziców, Piotra i Alicji Jaroszewiczów, w 1992 roku. Wspomniał także o ważnym rękopisie, który zaginął w noc zbrodni.
Przed warszawskim sądem okręgowym trwa proces trzech mężczyzn oskarżonych o zamordowanie w 1992 roku małżeństwa Jaroszewiczów. We wtorek składanie zeznań kontynuował starszy syn byłego premiera PRL. Twierdzi on, że sprawcy jedynie upozorowali napad rabunkowy, by wynieść ważne dokumenty, które posiadał Piotr Jaroszewicz.
Bałagan na miejscu zbrodni
Andrzej Jaroszewicz zeznał, że o zabójstwie ojca i jego żony, Alicji Solskiej-Jaroszewicz, dowiedział się będąc w Gdańsku, gdzie wówczas pracował. Natychmiast wsiadł w samochód i pojechał do Anina. Po dotarciu do domu ojca okazało się, jak relacjonował, że ciało zamordowanego znajdowało się jeszcze w środku.
Zwrócił przy tym uwagę, że na miejscu zbrodni panował ogromny bałagan. - W szczególności w gabinecie był taki bałagan, jakby ktoś specjalnie rozrzucał dokumenty. Jakby ktoś umyślnie zrobił bałagan. To samo w kuchni. Na klatce schodowej ktoś nawet perfumy rozlał - zeznawał Jaroszewicz.
Nie chodziło o rabunek?
Syn zamordowanego kilkakrotnie podkreślał też, że w domu ojca nie przechowywano cennych kosztowności i dużych sum pieniędzy. Jak wynika z akt sprawy, w wyniku napadu z willi w Aninie zginęło 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.
Andrzej Jaroszewicz poddawał w wątpliwość motyw rabunkowy zbrodni. Wskazywał, że nawet biżuteria żony byłego premiera, która leżała na wierzchu, nie została skradziona. Nie wykluczył przy tym, że podczas napadu z gabinetu Jaroszewicza mogły zginąć jednak dokumenty obciążające niektórych polityków.
"Niebezpieczna wiedza" i zaginiony rękopis
Sąd pytał Jaroszewicza, kogo miał na myśli, zeznając przed laty jeszcze w śledztwie prokuratorskim, że jego ojciec mógł narazić się niektórym ludziom. - Dzisiaj mogę to ujawnić. Myślałem o gen. Kiszczaku i gen. Jaruzelskim – powiedział syn zamordowanego premiera PRL. Dodał, że jego ojciec posiadał wiedzę o poszczególnych ludziach "którzy sprzeniewierzyli się pewnym zasadom, o agenturze w środku władz". Jego zdaniem, była to wiedza dla Piotra Jaroszewicza bardzo niebezpieczne.
W tym kontekście zauważył, że jego ojciec przed śmiercią pracował nad drugim, poprawionym wydaniem książki pt. "Przerywam milczenie" (wywiad rzeka byłego premiera PRL z Bohdanem Rolińskim). Sugerował, że mogły znaleźć się tam informacje niewygodne dla wielu polityków.
- Widziałem, że pracował nad książką, był to rękopis. Po zabójstwie tego rękopisu nie było – zeznał Andrzej Jaroszewicz.
Noc zbrodni w Aninie
Proces, w którym zeznawał w poniedziałek Jaroszewicz, toczy się w stołecznym sądzie od ponad roku. Chodzi o wyjaśnienie jednej z najgłośniejszych zbrodni lat 90. Doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r.
Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz. Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie b. premiera. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.
Według prokuratury w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Następnie oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela.
Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Mężczyźni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.
Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już wczesnym rankiem, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił.
Według prokuratury, po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.
Źródło: Mateusz Mikowski/PAP