Proces przeciwko szczecińskiemu oddziałowi NFZ
Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie rozpoczął
się cywilny proces koszalińskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego
przeciwko Zachodniopomorskiemu Oddziałowi Narodowego Funduszu
Zdrowia w Szczecinie o wykonywanie ubiegłorocznego kontraktu.
Sporór toczy się o kwotę to 545 tys. zł.
Według NFZ, pogotowie nienależnie pobrało te pieniądze, gdyż ubiegłoroczną umowę zawarto na utrzymywanie w stałej gotowości wyjazdowej pięciu karetek - 2 reanimacyjnych i 3 wypadkowych - faktycznie zaś, wykazała kontrola z NFZ, jeździły tylko 4 karetki. Załoga piątej nie pełniła dyżurów w budynku stacji, tylko była pod telefonem w swoich domach. Za taki dyżur, zdaniem NFZ, pogotowiu nie należały się pieniądze.
W kwietniu br. Fundusz zaczął potrącać sporną kwotę z tegorocznego kontraktu pogotowia, zmniejszając stacji miesięczną transzę o 68 tys. zł. Windykacja należności doprowadziła pogotowie do utraty płynności finansowej. Obecnie długi stacji wynoszą 50 tys. zł. Z powodu finansowych trudności etatowi medyczni pracownicy stacji wrześniową pensję dostali w dwóch ratach. Zatrudnionym na kontraktach lekarzom wypłacono tylko 70% pensji. Natomiast pracownicy administracji, w tym nowy dyrektor, dostaną pod koniec miesiąca 80% poborów.
Aby prowadzić normalną działalność pogotowie musi zaciągnąć 350 tys. zł kredytu, zwolnić 6 osób z administracji. Nowy dyrektor placówki Beata Prusińska w ramach opracowanego, ale nie zatwierdzonego jeszcze przez związki zawodowe i Radę Społeczną Pogotowia, programu restrukturyzacji zapisała również przejście etatowych pracowników medycznych stacji na umowy cywilnoprawne.
NFZ pozwał dyrektor Jerzy Młodnicki, odwołany kilka miesięcy temu w wyniku akcji protestacyjnej załogi przez starostę, który jest organem założycielskim pogotowia. W pozwie domagał się on ustalenia nieistnienia należności. Reprezentujący przed sądem pogotowie radca prawny Eugeniusz Wicher wyjaśniał, że ponieważ w kontrakcie nie zdefiniowano pojęcia "gotowości stacjonarnej", a określono tylko czasy dojazdu do miejsca zdarzenia (8 minut w mieście i 15 minut na terenie powiatu), w stacji całodobowe dyżury pełniły tylko załogi 4 karetek. - Przeprowadzona przez stronę pozwaną kontrola nie wykazała, by pogotowie choć raz uchybiło określonym w umowie limitom czasowym- uzasadniał pozew mec. Wicher. - Ustalając taki system pracy dyrektor stacji kierował się zasadą bezpieczeństwa mieszkańców, a to bezpieczeństwo nie było nigdy zagrożone.
Występujący w imieniu szczecińskiego oddziału NFZ radca prawny Marian Falco stwierdził, że choć "w samym dokumencie rozliczeniowym nie ma mowy o liczbie karetek, to została ona zapisana w jednym z załączników do kontraktu. - To, że nie doszło na terenie Koszalina do dużego wypadku, do którego trzeba by zaangażować 5 karetek, jest tylko szczęściem stacji - mówił Falco. - Gdyby do takiego zdarzenia doszło, powód nie byłby w stanie tego zrobić. Dyrektor stacji nie kierował się zasadą bezpieczeństwa, bo tę zasadę rażąco naruszył.
Falco przypomniał też, że "kontrakty z NFZ zawierane są w ramach konkursu ofert i sama stacja przewidziała w swojej ofercie pięć karetek".
Sąd nie rozstrzygnął we wtorek sprawy. Odroczył jej rozpoznanie do 17 października. Tego dnia wyjaśnienia mają złożyć były dyrektor pogotowia Jerzy Młodnicki oraz szef Zachodniopomorskiego Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia Marek Makowski.
W pogotowiu cały czas trwa akcja protestacyjna polegająca na oflagowaniu budynku. Załoga nie godzi się na zwolnienia. Związkowcy z "Solidarności" zapowiadają zaostrzenie protestu, jeśli starosta i Rada Społeczna Pogotowia zatwierdzi program restrukturyzacji bez ich zgody.