Proces opiekuna tragicznie zakończonej wycieczki w Tatry
Dwóch lat więzienia w zawieszeniu zażądała prokurator dla Mirosława Sz., nauczyciela geografii i opiekuna wycieczki tyskich licealistów w Tatry w styczniu 2003 r., których pod Rysami porwała lawina. Zginęło wówczas osiem osób.
Była to największa tragedia w historii polskich Tatr. Obrona wniosła o uniewinnienie oskarżonego. Wyrok zostanie ogłoszony 18 lutego.
Było to nie tylko zlekceważenie zasad bezpieczeństwa, ale i przepisów prawa. Takiego zachowania nie można oczekiwać od nauczyciela - powiedziała w wystąpieniu końcowym prokurator Małgorzata Ciężkowska-Gabryś. Wytykała oskarżonemu, że zabrał na Rysy młodych, niedoświadczonych i niewystarczająco przeszkolonych ludzi.
Prokurator zarzuciła też Mirosławowi Sz., że nie zaangażował przewodnika górskiego (sam nie miał takich uprawnień) i zabrał w góry zbyt liczną grupę, lekceważąc przy tym warunki pogodowe.
Prokurator mówiła też, że w przeddzień tragedii, kiedy pierwsza grupa licealistów zdobyła Rysy i pomyślnie zeszła ze szczytu, opiekun zostawił na szlaku ucznia, który nie wytrzymał trudów wędrówki. Ciężkowska-Gabryś powoływała się na opinię biegłego, który powiedział, że wyruszanie w góry już w tym dniu stanowiło zagrożenie. Także tego dnia istniało realne niebezpieczeństwo, że lawina zostanie uruchomiona - podkreśliła.
Prokurator powiedziała, że mimo zmiany warunków pogodowych nauczyciel zdecydował się następnego dnia wejść z drugą grupą na Rysy, bo nie chciał zawieść uczniów. Zdaniem prokuratury, nauczyciel "z całą pewnością zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa". Ciężkowska-Gabryś wspominała, że kiedy dowiedziała się o tragedii, zastanawiała się, kto w takich warunkach wyszedł w góry.
Przyznała jednak, że wielkie wrażenie wywarł na niej list tyskiej młodzieży, która wspierała oskarżonego. Mówiła, że był bardzo lubiany przez uczniów. Od ponad 20 lat był nauczycielem geografii. Wniosła o dwa lata więzienia w zawieszeniu i zakaz organizacji wycieczek przez pięć lat.
Oskarżyciel posiłkowy w procesie Andrzej M., który stracił w wypadku dwóch synów, łamiącym się głosem zarzucił Mirosławowi Sz. niekompetencję i brak wyobraźni. Ten człowiek uwierzył w swoją niewinność - powiedział.
Takiej lawiny nikt nie mógł przewidzieć. Przy takiej skali doświadczenie prawdopodobnie jest nieprzydatne - bronił się Mirosław Sz. Podkreślał, że od 30 lat wspina się w górach i nigdy wcześniej nie miał wypadku. Zawsze chciałem robić coś, czego szkoła nie robi: szkoła nie wychowuje - powiedział. Dodał, że uczniowie zawsze mu ufali i że traktował ich jak partnerów. Podziękował rodzicom ofiar, że go wspierali po tragedii.
Obrońca Mirosława Sz. mec. Marek Lesiak powiedział w wystąpieniu końcowym, że nie ma związku pomiędzy zejściem lawiny a tym, że feralnego dnia na Rysy wchodziła wycieczka licealistów. Jego zdaniem, 28 stycznia lawina po prostu "musiała zejść". Zdaniem obrony, zaangażowanie przewodnika niczego by nie zmieniło. Odpierając zarzut dotyczący zbyt licznej grupy licealistów, przypomniał, że poza Mirosławem Sz. z wycieczką na Rysy szedł jeszcze drugi opiekun, który zginął w lawinie. Przypomniał również, że tyska młodzież broniła nauczyciela.
Swoim postępowaniem udowodniłem, że mam uczucia i kieruję się uczuciami i w tym momencie na pewno mam wyrzuty moralne - powiedział oskarżony dziennikarzom po rozprawie. Dodał, że każdego dnia musi się zmagać ze wspomnieniem tragedii. Staram się żyć normalnie i funkcjonować na tyle, na ile jeszcze mogę - powiedział podkreślając, że jego cierpienie jest niczym w porównaniu z uczuciami bliskich ofiar.