PolskaProces "łowców skór": sąd odczytał zeznania jednego z kluczowych świadków

Proces "łowców skór": sąd odczytał zeznania jednego z kluczowych świadków

W łódzkim pogotowiu istniał układ między dyspozytorami, lekarzami i sanitariuszami w sprawie handlu informacjami o zgonach pacjentów - wynika z zeznań byłego kierowcy pogotowia, odczytanych przez sąd na kolejnej rozprawie w procesie "łowców skór". W procesie toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi na ławie oskarżonych zasiada dwóch b.
sanitariuszy i dwóch b. lekarzy pogotowia ratunkowego.

Jarosław Cz. to jeden z kluczowych świadków oskarżenia; jako kierowca pogotowia jeździł w zespole m.in. z oskarżonym w tym procesie o zabójstwa pacjentów pavulonem b. sanitariuszem Andrzejem N. oraz oskarżonymi lekarzami.

Do sądu wzywany był kilkakrotnie, ale okazało się, że przebywa za granicą i ma wrócić do Polski dopiero jesienią. Sąd zdecydował się na rozprawie odczytać jego zeznania złożone w prokuraturze.

Podobnie jak wielu innych świadków, kierowca zeznał, że w pogotowiu istniał układ pomiędzy dyspozytorami i niektórymi zespołami karetek w sprawie handlu informacjami o zgonach pacjentów. Według świadka, kto nie był w układzie, nie dostawał tzw. dobrych wizyt do przypadków zgonów lub pacjentów w ciężkim stanie. Z jego zeznań wynika także, że sanitariusz Andrzej N. zawsze pracował po pijanemu, a karetka często zatrzymywała się przed sklepem, żeby mógł on kupić alkohol.

Świadek opowiadał także, że niektórzy lekarze, m.in. oskarżony Paweł W., zmieniali zapisy w kartach wyjazdowych lub przepisywali karty, gdy pacjent podczas przewozu w karetce umierał. Wpisywali wtedy, że stan pacjenta w trakcie transportu się pogorszył, że w związku z tym udzielali pomocy, robili mu reanimację, chociaż nie zawsze przeprowadzano takie czynności - zeznał Jarosław Cz.

Mówił także, że zdarzało się, iż załogi karetki celowo zatrzymywały się wioząc pacjenta w krytycznym stanie do szpitala. Według niego, takie postoje z pacjentem trwały od 5 do 20 minut. Na koniec takiej przerwy lekarz ogłaszał, że pacjent nie żyje i kazał jechać "do chłodni" albo do rodziny, żeby "dogadywać się z rodziną zmarłego" - zeznawał świadek.

Opowiadał też śledczym, że słyszał, jak sanitariusze rozmawiali ze sobą o pieniądzach za informacje o zgonach; widział też, jak oskarżeni przekazywali sobie pieniądze. Lekarz Paweł W. miał mówić, według świadka, że "są to pieniądze od Świętego Mikołaja".

Oskarżeni lekarze stanowczo zaprzeczali zeznaniom kierowcy, twierdząc, że świadek kłamie.

Odpowiadający przed sądem b. sanitariusze Andrzej N. i Karol B. są oskarżeni o zabójstwa w latach 2000-2001 pięciu pacjentów poprzez podanie im pavulonu. Przed sądem nie przyznali się do popełnienia zbrodni. (N. przyznał się do nich w trakcie śledztwa). Obaj przyznali się jedynie do brania pieniędzy od firm pogrzebowych za informacje o zgonach oraz fałszowania recept na pavulon.

Do winy nie przyznają się również lekarze Janusz K. i Paweł W., których prokuratura oskarżyła o narażenie łącznie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci oraz branie łapówek od zakładów pogrzebowych. B. sanitariuszom grozi dożywocie, b. lekarzom, którzy odpowiadają z wolnej stopy, do 10 lat więzienia.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)