Próbują przekroczyć granicę po kilkadziesiąt razy. Polska ich odrzuca
Trzy ostatnie wagony pociągu z Terespola do Brześcia wypełnia smutek i rezygnacja. Dwa pierwsze - rozmowy o zarobkach w Polsce. Do trzech ostatnich wagonów drzwi są szczelnie zamknięte. Do dwóch pierwszych uprzejma pani konduktor zaprasza z uśmiechem, kasuje bilety i życzy miłej podróży. Trzy ostatnie wagony zajmują ci, którzy granicy nie mogą przekroczyć. Dwa pierwsze ci, którzy przekraczają ją swobodnie.
18.09.2017 | aktual.: 18.09.2017 17:18
Poznałem w Brześciu dwie czeczeńskie rodziny: Hedy i Samiry. Obie szukają w Polsce ochrony międzynarodowej. Granicę probują przekroczyć od dziesięciu miesięcy. Każdego dnia pogranicznicy odmawiają wjazdu do polski dzięsiątkom uchodźców.
Uchodźca? Ostatni wagon
Podróż zawsze zaczyna się tak samo. Każdego ranka grupa czeczeńskich uchodzców przychodzi na dworzec w Brześciu. Tam pracownicy rozpoznają ich bez trudu: kobieta w chuście, mężczyzna z brodą, gromadka dzieci. Nie mogą kupić biletu tylko w jedną stronę - do Terespola. Muszą płacić za bilet powrotny, bo dzisiaj to niemal pewne, że skasują go dwa razy. Dostają miejscówki w ostatnich wagonach, gdzie wstępu nie ma reszta pasażerów. Niektórzy jechali nim kilka razy, inni nawet kilkadziesiąt.
Gdy kupuję bilet dla siebie, kasjerka podkreśla wyraźnie: pan ma miejsce w pierwszym wagonie.
Życie w zawieszeniu
Ci, którzy koczują w Brześciu, żyją w zawieszeniu. Jest ich kilkuset. Nie mogą ani wrócić do siebie, ani pojechać dalej. Dla niektórych powrót do Czeczenii oznacza śmierć. Uciekają stamtąd przed prześladowaniami, przemocą i torturami. Każdy przyjeżdża z nadzieją, że to właśnie jemu uda się przekroczyć granicę. Jednak Polska nie chce ich wpuścić.
Choć największy kryzys już minął, bo zamiast setek uchodźców na granicę docierają dziesiątki, to ci najbardziej doświadczeni mówią: jest gorzej niż było. Kiedyś wpuszczali każdego dnia kilka osób. Teraz często zdarza się, że nie przechodzi nikt.
- Chcielibyśmy, żeby polscy pogranicznicy byli bardziej ludzccy, żeby postawili się na naszym miejscu - mówi Samira, matka czwórki dzieci.
Marzenia o bezpiecznym raju
Gdy Heda przyjechała do Brześcia myślała, że na przejściu granicznym stoją budki. Na jednej napisane jest Niemcy, na drugiej Polska, na trzeciej Austria, a na czwartej Belgia. Ludzie ustawiają się w kolejce do każdej z budek i mówią: ja chcę do Polski, ja chcę do Belgii. Była zdumiona, kiedy nie znalazła budek, a do Polski jej nie wpuścili.
Wylądowała wtedy z siedmiorgiem dzieci na dworcu. Najmłodsze nie miało roku. Mieszkali w poczekalni przez kilka miesięcy. Spali na zimnej, kamiennej posadzce. Ochroniarze zabraniali im kłaść się na ławkach. Paru innym rodzinom z dworca udało się przedostać do Polski. Madina z trójką dzieci mieszka pod Warszawą. Milana w warszawskim domu samotnej matki. Heda tyle szczęścia nie miała. Musiała wynieść się z dworca, gdy zaczęła grozić jej deportacja. Znalazła pod Brześciem dom bez bieżącej wody i ogrzewania.
Dziesięć miesięcy strachu
Ich największym zmartwieniem nie są pieniądze, choć tych zawsze brakuje. Im dłużej koczują w Brześciu, tym większy jest strach przed deportacją. Czeczeni, jako obywatele Rosji, mogą na Białorusi spędzić trzy miesiące. Potem każdy kolejny dzień może być tym ostatnim. Białoruskie służby mają prawo odesłać ich tam, skąd przyjechali.
Heda mieszka w domu pod Brześciem. Samira z rodziną ukrywa się w niewielkim mieszkaniu. Niedawno dwóch jej synów złapała milicja. - Zagrozili, że to ostatnie ostrzeżenie. Kazali nam opuścić kraj w dziesięć dni - opowiada jeden z nich. Funkcjonriusze spisali ich adres. Powiedzieli, że po nich przyjdą. Od tamtego dnia nie odbierają domofonów, a z mieszkania wychodzą tylko wtedy, gdy jest to konieczne.
- Najważniejsze jest dla nas bezpieczeństwo, ale nerwowo już nie wytrzymujemy. Chcielibyśmy mieć spokojne życie, jak normalni ludzie - mówi ojciec rodziny. Teraz każdy dzień jest dla nich niewiadomą.
Gdy pytam, czemu wyjechali z Czeczenii, milkną. - Przez rosyjskie służby - mówi po dłuższej chwili ojciec. Nie wracamy już do tego wątku.
Uczta na plastikowych talerzach
Każdy przyjazd Mariny, aktywistki, która pomaga Czeczenom, to dla rodzin chwila wytchnienia. Namiastka normalnego życia. Są bułki, frytki i kawałki kurczaka. Do tego banany, trochę słodyczy, owocowy napój. Wszystko to, na co rodziny nie mogą sobie pozwolić.
- Te posiłki to dla nich uczta - mówi Marina. Zazwyczaj odbywa się na plastikowych talerzach, od pół roku tych samych. Seda zabiera je do domu i za każdym razem myje.
Gdy Marina kupuje po bilety na każdą z atrakcji w parku, młodsze dzieci mają czas na bezstroską zabawę. Starsze nie mogą na Białorusi chodzić do szkoły, więc wtedy Marina uczy ich czytać i pisać po polsku. Lekcje odbywają się na parkowej ławce.
Abdul otwiera kolorowy elementarz. Kolejny dział to nazwy gegraficzne. Najpierw rzeki. - Wisła, Odra, Narew... - czyta Abdul, najstarszy z rodzeństwa, który na początku pobytu w Brześciu zmagał się z depresją.
- Którą rzekę przejeżdżasz za każdym razem? - pyta Marina. Bug. Już piętnaście razy.
Szyją lalki, żeby mieć za co żyć
Choć potem nie mają w czym chodzić, tną własne ubrania, żeby mieć materiał na lalki. Lepiej nie mieć ubrań, ale mieć w czym mieszkać. Białorusini zwęszyli zarobek i wynajmują uchodźcom pokoje po zawyżonych cenach. Ci, żyjąc nadzieją, że lada dzień uda im się przekroczyć granicę, wynajmują pokoje na doby, za co płacą jeszcze więcej.
Kolorowe stwory uszyte przez Hedę i Samirę jadą później do Polski, gdzie znajdą nowych właścicieli. Potem Marina wróci z pieniędzmi, za które rodziny opłacą czynsz i może kupią coś do jedzenia. Ostatnio wyszło po 600 złotych na rodzinę.
Przygraniczny instruktaż
Mimo wszystko do Brześcia wciąż przyjeżdżają kolejni uchodźcy. Niedawno dotarła Luiza, jest tu zaledwie tydzień. Wraz ze swoim trzyletnim synem dwa razy próbowała przekroczyć granicę. Gdy porwali jej brata matka wydała rozkaz: uciekaj. Teraz nadchodzi trzecia próba.
- Gdy stajesz przed funkcjonariuszem straży granicznej nie możesz być ani zbyt zrozpaczona, ani zbyt opanowana. Pogranicznicy widzieli już tysiące uchodźców i skrajne emocje ich nie przekonują. Należy rzeczowo opisać swoją sytuację. Musisz wytłumaczyć, dlaczego należy ci się ochrona międzynarodowa: porwali ci brata, najprawdopodobniej nie żyje, ty możesz być następna - udziela jej porad Marina.
Luiza kupuje bilet powrotny do Terespola.
Uda się, nie uda się…
Drzwi dworca otwierają się co chwilę. Wychodzą kolejne rodziny, którym znów nie udało się przekroczyć granicy. Rodzina z czwórką małych dzieci. Samotna kobieta z trójką dzieci. Matka z dzieckiem w nosidełku. Luizy nie widać.
Rodzina z dwójką dzieci. Dwie kobiety z szóstką dzieci. Rośnie nadzieja, że może to właśnie Luizie się udało. Przed dworcem stoi już kilkadziesiąt osób. Milicjanci wychodzą przed budynek i obserwują grupę uchodźców. Starsze kobiety próbują sprzedać im jabłka i maliny. Czeczeńscy mężczyźni dyskutują przed wejściem.
Przez drzwi nikt już nie przechodzi. Przychodzi jednak wiadomość: nie udało się.