"Prezydentowi nie chodziło o Kaczyńskiego tylko o Tuska"
Wypowiedź prezydenta Bronisława Komorowskiego, że ma suwerenne prawo do wyboru kandydata na premiera, może być aluzją do rosnących podziałów w przywództwie PO i konfliktu na linii Donald Tusk - Grzegorz Schetyna - uważają politolodzy. Zdaniem socjologa z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosława Flisa prezydent może próbować osłabić pozycję Tuska, przez co "rzuca mu rękawicę" jak również "grozi palcem PO".
Bronisław Komorowski w wywiadzie dla "Newsweeka" powiedział m.in.: "mam suwerenne prawo wybrać kandydata (na premiera), który moim zdaniem będzie dawał największe gwarancje utworzenia dobrego rządu". Nie chciał odpowiedzieć, czy w przypadku wygranej PiS, Jarosław Kaczyński spełniałby to kryterium.
"Adresatem wypowiedzi prezydenta nie jest Kaczyński"
- Jedna z możliwych opcji jest taka, że tak naprawdę adresatem tej wypowiedzi nie jest Jarosław Kaczyński, tylko Donald Tusk. (...) To wypowiedź, którą można odbierać w ten sposób, że: "Donald, nie myśl sobie, że to jest takie oczywiste, że ja będę cię nominował na premiera po wyborach" - powiedział socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr Jarosław Flis. Jego zdaniem wypowiedź prezydenta może być próbą osłabienia pozycji Donalda Tuska w ramach wewnętrznych konfliktów w PO, "jakąś formą pogrożenia palcem".
Jak dodał, może to być "rękawica rzucona Donaldowi Tuskowi". - Nie zdziwiłbym się, jakby Tusk to bardzo dobrze zapamiętał i w sytuacji, kiedy by jego pozycja nie była jednak tak słaba, jak to się dziś niektórym wydaje, wyciągnąłby z tego daleko idące wnioski - powiedział Flis.
"Panowie czas skończyć spory"
Także w ocenie prof. Wawrzyńca Konarskiego ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i Uniwersytetu Jagiellońskiego wypowiedź Komorowskiego jest sygnałem dla PO. "Formą zawoalowanej krytyki" wobec - jak mówił - rosnących podziałów w przywództwie tej formacji. Profesor zwrócił uwagę, że w ten sposób prezydent może odnosić się do sporu między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną.
Jak mówił, głowa państwa może chcieć w ten sposób pokazać, że "są to spory jałowe". - W gruncie rzeczy to on będzie decydował, kto może być premierem - podkreślił Konarski.
- Komorowski z jednej strony daje sygnał Platformie: "Panowie czas kończyć spory, bo to może się źle skończyć", a z drugiej strony pokazuje, że to on ma formalną inicjatywę ws. wyboru premiera - powiedział.
Zdaniem Konarskiego prezydent zdecydował się na tę wypowiedź również po to, by wskazać, że potencjalna wygrana PiS automatycznie nie skutkowałaby objęciem funkcji premiera przez lidera tego ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. - Głowa państwa musi kierować się racjami wyższego rzędu, czyli na przykład tym czy dana osoba, którą desygnuje na przyszłego premiera, będzie w stanie stworzyć Radę Ministrów. Wiadomo, że PiS będzie trudno znaleźć chętnych do koalicji - zaznaczył.
Prezydent wskaże kandydata
Zdaniem politologa prezydent ma prawo wskazać kandydata na premiera. - W warunkach polskich prezydent ma tu inicjatywę. Komorowski ma formalne prawo, żeby tego typu deklaracje składać, po to, żeby przypomnieć o swoich kompetencjach - ocenił Konarski.
Flis z kolei zwrócił uwagę, że choć konstytucja mówi o tym, że to prezydent desygnuje premiera, istotny jest także obyczaj. Jak mówił, do tej pory praktyka była taka, że uprawnienie prezydenckie "nie jest konsumowane w rozumieniu stawiania komuś bariery przy nominacji na premiera". - W Polsce to jednak większość parlamentarna wyłania rząd, a nie prezydent go powołuje - podkreślił.
"Ryzykowna strategia prezydenta"
W ocenie socjologa wypowiedź prezydenta "to dość ryzykowna strategia". - To nie jest wypowiedź, która podnosi zaufanie na linii prezydent - premier, obecny i jakikolwiek inny w przyszłości - ocenił.
- Wydaje mi się, że ani Donald Tusk, ani Jarosław Kaczyński w tym momencie, ani Grzegorz Napieralski, nie mają długofalowo żadnego interesu, aby to Bronisław Komorowski, prezydent, ustalał, kto jest w Polsce premierem. W związku z tym może się okazać, że tego typu wypowiedzi doprowadzą do pewnej generalnej zgody, która ograniczy władzę prezydencką w Polsce - stwierdził Flis.
Zaznaczył jednocześnie, że "jakiekolwiek manewry prezydenta na tym polu mają oczywiście ograniczoną skuteczność". - Zgłoszenie kandydata na premiera, który nie ma większości i tak się mija z celem, tzn. jest tylko jakąś manifestacją polityczną i tylko tak naprawdę pogorszeniem relacji między prezydentem a kolejnym premierem - tłumaczył.