Prezydent jest rozdarty
Prezydent jest rozdarty. I to rozdarcie staje się coraz bardziej widoczne. Z jednej strony chce być praktykiem, który na bieżąco tworzy i koryguje politykę zagraniczną, wewnętrzną, światowa i ogólną. Z drugiej strony najwyraźniej spełnia się osobowościowo w działaniach symbolicznych. Rozdawanie medali i ogłaszanie żałoby narodowej to czynności, które w widoczny sposób wzmacniają jego poczucie godności. Poczucie, które coraz częściej kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Ale - musimy to uznać za fakt! - w polskiej (a nie tylko prezydenckiej) polityce zdrowy rozsądek jest w pogardzie równie wielkiej jak troska o dobro wspólne.
Niejasny zakres kompetencji prezydenta może powodować jeszcze wiele nieporozumień i kompromitujących kłótni. Z drugiej jednak strony nie sposób sobie wyobrazić, by prezydent zgodził się okroić swoją aktywność do miar, które uszyje mu premier i jego gabinet. Nie sposób też wyobrazić sobie prezydenta jako postać zarządzającą wyłącznie działaniami symbolicznymi i to nie tylko dlatego, że ilość członków IPN, którym prezydent mógłby dać medale jest niewielka lub że kolejne ogłaszanie żałoby narodowej znacząco osłabi jej symboliczną moc, ale głównie dlatego, że polska koncepcja prezydentury zakłada znacznie większy zasób działań realnych niż ten, na który godzi się premier. Zresztą premier ograniczający kompetencje prezydenckie wykazuje wyjątkowo dużą krótkowzroczność skoro sam zamierza zostać prezydentem. Ale jak powiedziałam: w polskiej polityce zdrowy rozsądek jest w równie wielkiej pogardzie jak troska o dobro wspólne.
Sprawę zakresu kompetencji może rozstrzygnąć oczywiście ustawa. Można w ogóle stworzyć obok kodeksu cywilnego i karnego, specjalny kodeks polityczny. Bo politycy to jacyś dziwni ludzie, którym obcy jest jak widać dorobek normatywny ludzkości, która przez wieki rozwijała różne typy norm, które w bardziej stanowczy lub bardziej subtelny sposób regulowały ludzkie zachowania. Również w sferze polityki. I tak oprócz norm prawnych, mamy normy moralne, które cywilizacja europejska szlifowała już kilka wieków przed narodzinami Jezusa Chrystusa. Ich treścią są zarówno ogólne obowiązki, jak i osobiste cnoty takie jak odwaga, honor, umiarkowanie czy mądrość. Mamy również normy obyczajowe i zwyczajowe, które regulowały zachowania w obrębie wspólnoty. Dzięki tym normom wiemy co wypada, a czego nie wypada, za jaki typ zachowań zostaniemy pochwaleni przez grupę społeczną a jaki narazi nas na ostracyzm. Mamy też normy etykietalne, które europejczycy doskonalili od czasu powstania dworów, czyli gdzieś od XIV wieku. Erazm z
Rotterdamu mówił o nich, że dotyczą wyłącznie "zewnętrznej" ogłady, ale Goethe przypisywał im głęboką wartość moralną.
Może warto i w polityce sięgnąć czasem do obfitego źródła kultury europejskiej i przyswoić z niej jakąś wiedzę, tudzież cieszyć się jej dobrami? Może więc zamiast ustawy kompetencyjnej, marszałek sejmu powinien zaproponować ustawę cywilizacyjną? Bo naszym wiodącym politykom potrzeba przede wszystkim ucywilizowania.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski