"Prezydent elekt stanął tam, gdzie stało ZOMO"
Stanowisko prezydenta elekta już znamy. Uznał krzyż, ten konkretny Krzyż Smoleński, za zagrożenie, potraktował go tylko jak deski, na których nie zrobi interesu, a nie daj Boże – może zrobi jego rywal. Dlatego w swoim wywiadzie powiedział: „Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, ale żałoba już minęła i trzeba te sprawy uporządkować”. To znaczy wrócić do realnego, materialnego życia. „Takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy” – to nie o nim, pisał to jeszcze Mickiewicz, ale o kimś podobnym.
20.07.2010 | aktual.: 20.07.2010 14:35
W Warszawie iskrzy. Padają olśniewające propozycje, ale też pełne niepokoju i troski pytania. Czy prezydent elekt da radę wspiąć się na Giewont? – martwią się przedstawiciele GOPR-u. Czy on aby dosyć silny w rękach – pytają posłowie PSL. Czy jeśli prezydent Gronkiewicz-Waltz chwyci za posła Gadzinowskiego, poseł Gadzinowski za premiera Tuska, Tusk premier za Komorowskiego, a jeszcze całym sobą przyłoży się poseł Kalisz, to wyrwą krzyż, czy nie wyrwą? A jeśli Kalisz się nie przyłoży, a Gadzinowski wyślizgnie? Ta nowa koalicja jest jeszcze taka wątła...
Troska i niepokój płyną stąd, że stolica jest przekonana, iż nadszedł czas wyrywania krzyży. A przecież oprócz tego przed Pałacem Prezydenckim jest krzyż na placu Piłsudskiego, jest widoczny z daleka – na Giewoncie, jest wreszcie Krzyż Południa... Kupę roboty ma nasz przyszły prezydent.
Krzyże w kraju chrześcijańskim są tak samo normalne, jak półksiężyce i minarety w kraju muzułmańskim. Jeśli jacyś ludzie w jakimś miejscu je postawili, to uznali, że tak być powinno, dyktowała im to wielka radość, a czasem wielki smutek. Nienormalne jest usuwanie krzyży. Chyba że jest się barbarzyńcą. Podobno myśliwi i artylerzyści głuchną na pewne dźwięki, zwłaszcza te wyższe. Czy może istnieć głuchota na wartości? Czy ktoś dotknięty takim kalectwem może sprawować najwyższy urząd w państwie?
Wykopać godnie
Zaczęło się od tego, że w sobotnim wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prezydent elekt Bronisław Komorowski powiedział, iż krzyż spod Pałacu Prezydenckiego ma zostać przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce. Licząc się zapewne z ubytkiem sił nadwerężonych noszeniem na rękach Jaruzelskiego i Wałęsy (znów przytył!!!) elekt dodał, że liczy w kwestii przenoszenia na pomoc duchowieństwa. Coś podobnego powiedział w tej sprawie także Paweł Graś, rzecznik rządu. Że kler nie powinien się migać i że on, Graś, oczekuje „zdecydowanej reakcji hierarchii kościelnej”, która – w jego opinii – „powinna zatroszczyć się o to, żeby w sposób godny ten krzyż został przeniesiony we właściwe dla niego miejsce”. Hierarchia węszy w tym podstęp i do roboty się nie rwie. Żeby przenieść, trzeba najpierw wykopać, a to już nie kojarzy się dobrze... Poza tym wielu hierarchów słyszało o precedensowym wydarzeniu: taki Szymon z Cyreny się wyrwał i tylko mu zaszkodziło... Więc lepiej nic nie robić. Nie Kościół wymyślił ten problem, lecz
elekt.
I zrobił to zupełnie niepotrzebnie. Wątpię zresztą, czy zdaje sobie sprawę z tego, co zrobił, w jaką tradycję się wpisał, a na jaką się targnął. Jeśli elekt nie wie, czym jest krzyż – powinien wiedzieć chociaż któryś z doradców! To nie dwie deski zbite gwoździami, które można wkopać i wykopać. Takie dwie deski stały się kiedyś krzyżem, gdy zmarł na nich Jezus z Nazaretu. Potem dopiero zaczęto się pod nimi modlić – nie do tych desek, lecz do tego, co one symbolizują. I odtąd deski stają się krzyżami – jeśli ludzie, modląc się pod nimi, odczuwają więź z czymś większym, straszniejszym, niezrozumiałym. I więź pomiędzy sobą: modlącymi się, osamotnionymi, próbującymi zrozumieć. Deski przyniesione na Krakowskie Przedmieście z myślą o ofiarach Katastrofy stały się już krzyżem. Nie da się ich przywrócić do stanu pierwotnego, nie naruszając tkanki kultury. Owszem, są precedensy. Próbowali to uczynić bolszewicy, rozbijając ikony, wysadzając w powietrze cerkwie. I w rezultacie stali się smutnymi, pijanymi barbarzyńcami.
Kultura bez religii jest niepełna, chora i wychowuje ludzi chorych – oczywiście mówimy o sferze ducha, trudniejszej do zbadania i do wyleczenia. Lenin pisząc o religii jako opium (przepraszam, on pisał o wódce, opium było u Marksa!), jako ucieczce od nieszczęść, nie rozumiał, że zabierając religię, która dawała nadzieję, dawała poczucie sensowności ludzkich prac, nawet cierpień – pozostawia ludowi już tylko samą wódkę. Oczywiście Komorowski nie jest Leninem, nie studiuje Marksa ani innych tam filozofów. Ale wkracza na „słuszną” drogę.
Mowa krzyży
Krzyż w polskiej kulturze był znakiem wiary – więc także nadziei, lecz nie tylko. Stawiano go w miejscach kultu, do czasu zastępował świątynię, był jej najmniejszą, najskromniejszą formą; a gdy ją już wystawiono – krzyż z reguły wnoszono do środka, do domu. Stawiano też krzyże na cmentarzach, na polach bitew, na pobojowiskach – dla upamiętnienia klęski lub zwycięstwa. Czasem na górze nad miastem – by przypominał czas zarazy. Nad Kazimierzem stoją trzy takie krzyże.
Czasami ludzie wkopywali krzyże obok krzyży – w ten sposób powstała Góra Krzyży w Szawlach na Litwie, a także święta Góra Grabarka – nie na pamiątkę zarazy, lecz na pamiątkę ocalonych przed zarazą. Dokładnie 300 lat temu.
Na Żwirowisku przy Auschwitz powstawała polska Dolina Krzyży – w miejscu, gdzie rozstrzelano setki Polaków, głównie księży. Prawda, że powstawała w odpowiedzi na prowokację, ale krzyże te ludzie przynosili z daleka, z całego kraju. Ci ludzie odpowiedzieli na wyzwanie, dali świadectwo wierze. Tylko bezmyślna, a może właśnie przemyślana złość mogła nakazać usunięcie tych krzyży. Zniszczenie, zdegradowanie i zdesakralizowanie ich z powrotem do kawałków drzewa, zbitych na krzyż. Zapatrzeni w doraźne gry i koniunktury nie pojęli, że w kulturze zjawiło się nowe źródło żywej wody, źródło, które ożywia i wzbogaca, oczyszcza. Także ze złych uczuć, jeżeli takie zaistniały w pierwszych chwilach. Bo do istoty sacrum należy to, że przezwycięża czas. Tamte krzyże, podobnie jak ten na Krakowskim Przedmieściu, były jakby znakami innego porządku, jaki zjawił się w teraźniejszości. Jakby drogowskazami, których jedno z ramion wycelowane jest w górę.
Niektórzy hierarchowie do dzisiaj nie zdają sobie sprawy z tego, co wówczas uczyniono. Z racji powiązań rodzinnych jeżdżę często na południe Polski, Na Śląsk i do Krakowa. Wiem, jak ludzie przeżywali tamten dramat. Może nie całkiem odrzucali wiarę, ale rzadziej zaczęli uczęszczać do kościołów, mniej już ufali swoim duszpasterzom. Jeśli ktoś nie pojmuje związku między zniszczeniem krzyży przy aprobacie władz kościelnych a zmniejszeniem liczby uczestników nabożeństw, między tą kompromitującą wówczas biernością a zwiększoną podatnością na plotki o pedofilii, korupcji i w ogóle podwójnej moralności księży – ten nic nie pojmuje. Złe skutki tego postępku złagodził fakt, że po pierwsze jednak zostawiono tam jeden krzyż – Krzyż Papieski, część ołtarza z 1979 r. I po drugie, że sprawę łagodził sam papież – ubóstwiany przez Polaków interrex. Komorowski chce powtórzyć najgłupszy z gestów naszych hierarchów – ale nie ma papieża, który stanąłby w jego obronie.
Po której stronie stoi elekt?
Krzyż był przez wieki symbolem walki z niewolą. Tak było w czasach zaborów, w okresie poprzedzającym wybuch powstania styczniowego. Kozacy zadeptywali końmi leśne mogiły, zrównali z ziemią miejsce stracenia Zygmunta Padlewskiego – bali się, że czyjeś ręce postawią w tym miejscu krzyż, zapalą znicz, ktoś odmówi modlitwę. Krzyż wyrósł na stoku Cytadeli, gdzie stracono Romualda Traugutta i przywódców rządu powstańczego. Okupant kazał go zniszczyć, lecz po odzyskaniu niepodległości, nawet ją nieco wyprzedzając, bo w roku 1916, krzyż znów stanął. Lecz tym razem miał inne znaczenie, świadczył o sensie nadziei.
Krzyż w pamięci zbiorowej Warszawy wpisał się jeszcze dodatkowymi wspomnieniami. Uliczne krzyże i kapliczki w latach 1920 i 1939 – nie trzeba wyjaśniać dlaczego, w imię czego i przeciwko komu. I potem w czasie powstania. Nie tylko krzyże dla upamiętnienia miejsc śmierci bohaterów, także krzyże-apele. Żywe krzyże, żywe ciała ludzi trzymających w rękach świeczki, ogarki, świetlne znaki wymierzone jakby w niebiosa. W ten sposób dawano znać samolotom nadlatującym z pomocą. Dawano znać światu, że żyjemy i walczymy. Nie zawsze o tym pamiętamy, te zdarzenia są często ukryte w podświadomości – lecz kiedy wypływają, są jak słowa odzyskanego języka.
W czasach komunizmu, jak w czasach rosyjskiej niewoli, znaczenie polityczne i znaczenie religijne krzyża nałożyły się nierozerwalnymi sensami. Krzyże na leśnych mogiłach ostatnich AK-owców, mimo że bezimienne, jakże często niszczone, profanowane przez ubeków. Walki o Krzyż Nowohucki, potem o Krzyż Katyński na Powązkach. Krzyże na piersiach strajkujących kolejarzy, stoczniowców, górników, krzyże w miejscach brutalnych akcji ZOMO i milicji. Był także krzyż z kwiatów i światła na miejscu Krzyża Papieskiego. Nawet kiedy buciory esbeków roztrącały płonące znicze – krzyż wracał, jakby kwiaty i płomień poruszane niewidzialnymi dłońmi chciały wrócić do jego kształtu. Elekt nie zauważył, że stanął po tej stronie, po której stało ZOMO?
Miejsce, które będzie wydzielać energię
Krzyż przed Pałacem Prezydenckim jest sobą i jest tamtymi wszystkimi krzyżami. Symbolizuje tragedię, jaka wydarzyła się pod Smoleńskiem w roku 2010 i tamtą – z roku 1940. Przypomina o Parze Prezydenckiej i o 94 pozostałych ofiarach. Promieniuje niewidzialną mocą i będzie ją przekazywał ludziom, którzy przychodzą tu z modlitwą – i póki będą przychodzić. Czerpie ją z ich wiary, z ich nadziei, że może ta tragedia miała sens, że kryje się pod nią tajemnica głębsza niż tajemnice czyichś intryg i zaniedbań. W interesie Kościoła i władzy, która mieni się chrześcijańską, jest chronić tę moc jak najdłużej. Stanowisko prezydenta elekta już znamy. Uznał krzyż, ten konkretny Krzyż Smoleński, za zagrożenie, potraktował go tylko jak deski, na których nie zrobi interesu, a nie daj Boże – może zrobi jego rywal. Dlatego w swoim wywiadzie powiedział: „Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, ale żałoba już minęła i trzeba te sprawy uporządkować”. To znaczy wrócić do realnego, materialnego życia. „Takie widzi
świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy” – to nie o nim, pisał to jeszcze Mickiewicz, ale o kimś podobnym.
Krzyż postawiony przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim był znakiem żałoby – lecz nie tylko. Wzbogacał swe znaczenie o wymiar moralny i polityczny. Był znakiem żalu, ale także ufności młodego pokolenia, że w obliczu tej niespotykanej w historii ludzkości tragedii, po stracie przywódcy państwa, dowódców wojskowych, najwyższych autorytetów moralnych z kraju i emigracji – starsze pokolenie potrafi przejść do porządku nad politycznymi ambicjami. Że możliwa jest Wielka Koalicja Polaków dla Polski. Niestety, starsze pokolenie zawiodło. Niestety wybory, wyścig do opuszczonych stołków i godności okazały się dla polityków ważniejsze. Jakby po katastrofie zostali już tylko ci najmniejsi, chorzy na zanik uczuć i wyobraźni, z cwaniactwem zamiast mądrości.
Bronisława Komorowskiego wybrała do władzy inna, mała koalicja. Nie pojednania i pracy dla kraju, lecz pazerności i strachu. Wyleźli ze śmietnika historii dawni, skompromitowani politycy. Wyszli z cienia agenci PRL-owskich służb jawnych i tajnych; w cieniu zostali agenci państw nam nieżyczliwych, lecz także namawiali do głosu za „ich” kandydatem. Głos dali przeciwnicy lustracji bojący się, że ich winy ujrzą światło dzienne, dziennikarze, którzy sprzedawali się za intratne wyjazdy, profesorowie, którzy donosili na kolegów i na własnych studentów. Głosy na Komorowskiego – może te decydujące – dorzucili rwący się do władzy młodzi kapitaliści i biurokraci udający „lewicę”. Liczyli na wyprzedaż resztek wspólnego majątku, ostatnich banków, szpitali, zakładów pracy. Nie była to akcja polityczna, ale transakcja handlowa. Przywódca PO obiecywał za cenę władzy wszystko. Teraz przychodzi czas zapłaty, a usunięcie krzyża jest znakiem gotowości do ustępstw. I prezydent elekt daje ten znak. I – jak wszystko na to wskazuje
– nie rozumie tego, co robi.
Miejsce po wyrwanym z ziemi krzyżu też będzie wydzielać energię. Przynajmniej jakiś czas. Ale nie taką jak teraz, nie taką, która przyciągała ludzi z całej Polski, by łączyć ich we wspólnej modlitwie, w rozpaczy, ale i w uśmiechu przezwyciężającym rozpacz. Nie taką, która obdarzała ich na drogę powrotną siłą i nadzieją. Będzie oskarżać jak zasypane źródło, jak dziura po wyrwanym drzewie. Wyrwa z resztkami korzeni, w których się lęgnie robactwo.
Bohdan Urbankowski