Prezydenci regionu Wielkich Jezior radzą, jak uniknąć wojny w DR Konga
Przywódcy państw z regionu afrykańskich Wielkich Jezior zebrali się na dwudniowej naradzie, która ma zapobiec wybuchowi nowej, regionalnej wojny w DR Konga, gdzie w ciągu ostatnich kilkunastu lat w rebeliach i rzeziach zginęło kilka milionów ludzi.
07.08.2012 | aktual.: 07.08.2012 15:11
W ugandyjskiej stolicy, Kampali, po raz pierwszy od wybuchu najnowszej z kongijskich rebelii spotykają się prezydenci Demokratycznej Republiki Konga i Rwandy - Joseph Kabila i Paul Kagame. Ten pierwszy oskarża wprost Rwandyjczyka o wspieranie bronią i pieniędzmi kongijskich rebeliantów. Kagame zaprzecza, choć inspektorzy ONZ z rekonesansowej misji w Kongu wrócili z niezbitymi dowodami winy Rwandy. Kagame zarzuca za to Kabili, że ten wciąż pozwala, by na terytorium Konga działali rwandyjscy rebelianci, pragnący przenieść wojnę domową do Kigali.
Rebelia przez list gończy
Najnowsza ze zbrojnych rebelii na wschodzie Konga wybuchła pod koniec marca, gdy wywodzący się z kongijskich Tutsich żołnierze zdezerterowali z rządowego wojska i założyli partyzantkę Ruch 23 Marca. Rząd z Kinszasy od początku twierdził, że na czele buntu stoi były generał Bosco Ntaganda, oskarżany przez Międzynarodowy Trybunał Karny o wojenne zbrodnie, popełnione, gdy przed wcieleniem do wojska uczestniczył jako watażka w wojnie domowej. Rozesłanie listów gończych za Ntagandą stało się jednym z powodów buntu jego żołnierzy.
Drugim powodem - utrzymuje Kinszasa - jest kolejna ingerencja sąsiedniej Rwandy, która od 1996 r. sama dokonuje zbrojnych inwazji albo wspiera w Kongu lokalne rebelie, by sprawować faktyczną kontrolę nad wschodnim Kongiem i plądrować tamtejsze złoża cennych minerałów.
Ruch 23 Marca jest już czwartą od 1996 r. kongijską rebelią, wspieraną przez Rwandę. Najnowsza historia sąsiedzkich sporów i zbrojnych inwazji zaczęła się w 1994 r., gdy kilka milionów rwandyjskich Hutu, po wymordowaniu kilkuset tysięcy Tutsich, schroniło się na wschodzie Konga przed zemstą partyzantów Tutsich, którzy wygrali wojnę domową w Rwandzie i przejęli władzę w Kigali.
Upadek starego prezydenta
Dwa lata później rządzący Rwandą Tutsi podburzyli do buntu swoich rodaków z Konga, by rozpędzić obozy uchodźców Hutu, a także partyzantkę, jaką w nich założyli, by wywołać wojnę w Rwandzie i odzyskać władzę. W 1997 r. wspierani przez Rwandę, kongijscy Tutsi zdobyli Kinszasę i obalili prezydenta Mobutu Sese Seko. Nowym prezydentem Konga został ogłoszony przywódca powstania i faworyt Rwandy Laurent-Desire Kabila.
Rok później, gdy Kabila próbował uniezależnić się od Rwandy, ta wywołała na wschodzie Konga nową rebelię, tym razem przeciwko dawnemu protegowanemu. Rebelia przerodziła się w regionalną wojnę, w której wzięło udział pół tuzina obcych państw i w której zginęło prawie 5 mln ludzi. Wojnę przerwał dopiero w 2003 r. wymuszony przez ONZ rozejm.
W 2007 r. Rwanda wsparła kolejną rebelię kongijskich Tutsich, tym razem wymierzoną przeciwko synowi Kabili, Josephowi, który po śmierci ojca w 2001 r. zastąpił go na stanowisku prezydenta. W 2009 r. kres rebelii położyły porozumienie pokojowe między Kongiem i Rwandą, a także rozejm z partyzantami, na mocy którego zostali oni włączeni do kongijskiego wojska rządowego.
Wojska rozjemcze zapobiegną wojnie?
Wybuchowi nowej, regionalnej wojny ma zaradzić powołanie neutralnych wojsk rozjemczych, które rozdzielą kongijskie wojska i rebeliantów.
Kabila chciałby, aby roli rozjemców podjęły się wojska ONZ, które w sile 20 tys. żołnierzy stacjonują już w Kongu od dziesięciu lat. Kagame uważa, że ponieważ wojska ONZ szkolą i wspierają kongijską armię, trudno je uznać za neutralne. Kabila z kolei ma spore wątpliwości co do neutralności ugandyjskiego gospodarza pokojowej narady. Rozkazał swoim ministrom sprawdzić, czy prawdziwe są podejrzenia, że rebeliantów z Ruchu 23 Marca wspiera też Uganda.
Utworzenie wojsk pokojowych przez państwa regionu (oba Konga, Republika Środkowoafrykańska, Burundi, Rwanda, Uganda, Kenia, Tanzania, Sudan, Angola i Zambia) wymagałoby czasu i spowodowało dodatkowe koszty. Wątpliwe też, by naprędce sklecone siły pokojowe okazały się skuteczne mając przeciwko sobie zaprawionych w walkach partyzantów. Powołany przez Unię Afrykańską i wspierany przez instruktorów z USA specjalny oddział do ścigania ugandyjskiego watażki Josepha Kony'ego od pół roku bezskutecznie tropi go w dżungli i po sawannach afrykańskiego interioru.
Tymczasem partyzanci z Ruchu 23 Marca są już zaledwie 30 km od do Gomy, stolicy prowincji Kiwu Północne. Słabe rządowe wojsko bierze nogi za pas na sam ich widok. Gomy broni 3 tys. kongijskich żołnierzy i pół tysiąca "błękitnych hełmów" z RPA.
Przedstawiciele organizacji dobroczynnych ostrzegają, że przerzucenie niemal wszystkich sił ONZ i kongijskiej armii na wschód kraju do walki z Ruchem 23 Marca uczyniło zupełnie bezbronnymi inne regiony kraju. Korzystają z tego inni rebelianci, którzy podnieśli bunty choćby w sąsiednim Kiwu Południowym, gdzie coraz częściej dochodzi do pogromów, gwałtów i grabieży.
Wojciech Jagielski