Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan broni swych działań przeciwko demonstrantom
Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan oświadczył na wielkim wiecu swych sympatyków w Stambule, że jego obowiązkiem było wysłanie w sobotę policji do usunięcia demonstrantów, którzy od 18 dni okupowali stambulski park Gezi.
Uczestników antyrządowych protestów w tym parku i na pobliskim placu Taksim nazwał "terrorystami" i "motłochem". Bronił swej polityki twardej ręki, odrzucając krytykę Parlamentu Europejskiego. - Także we Francji, w Niemczech i w Wielkiej Brytanii używano przemocy przeciwko protestującym i co wy w tej sprawie zrobiliście - mówił.
Zagranicznym mediom, w tym telewizjom CNN i BBC oraz agencji Reutera, zarzucił przedstawianie wypaczonego obrazu sytuacji w Turcji. Za "prawdziwy obraz Turcji" uznał niedzielny wiec z udziałem dziesiątków, a niektóre źródła twierdzą, że nawet setek tysięcy swych sympatyków.
Usunięcia demonstrantów z parku Gezi premier bronił, argumentując, że należy on do wszystkich mieszkańców Stambułu, a nie do jednej grupy. - Zarząd miasta oczyścił plac, sadzi się tam teraz kwiaty i trawę. Przy pracy są tam teraz prawdziwi obrońcy środowiska - mówił.
Protesty w Turcji rozpoczęły się od sprzeciwu wobec planów wybudowania w rejonie parku Gezi, gdzie trzeba byłoby powycinać wiele drzew, centrum handlowego i meczetu. Szybko przerodziły się w szersze demonstracje przeciwko polityce Erdogana.
Przemówienie Erdogana trwało ponad godzinę. W tym czasie w centrum Stambułu dziesiątki tysięcy ludzi demonstrowały przeciwko jego polityce, ścierając się z policją, która znów użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych, by nie dopuścić ludzi do parku Gezi i na plac Taksim.