Premier Libanu Nadżib Mikati pozostanie na stanowisku. Prezydent nie przyjął dymisji
Premier Libanu Nadżib Mikati, którego dymisji domagała się opozycja po śmierci w zamachu szefa wywiadu gen. Wissama al-Hassana, poinformował, że pozostanie na stanowisku na prośbę prezydenta i w interesie kraju.
20.10.2012 | aktual.: 20.10.2012 17:00
Na konferencji prasowej po nadzwyczajnym posiedzeniu rządu Mikati oświadczył, że zaproponował prezydentowi Michelowi Suleimanowi swą dymisję, ale ten zażądał, by pozostał na stanowisku, "ponieważ nie chodzi o kwestię osobistą, ale o interes kraju". Poinformował, że prezydent poprosił go, by pozostał jeszcze "przez pewien czas" w obawie przed "popadnięciem Libanu w chaos".
Dymisji rządu, w którym znajdują się ministrowie z szyickiego Hezbollahu, zażądał po zamachu w centrum Bejrutu opozycyjny Sojusz 14 Marca - koalicja partii antysyryjskich.
W zamachu bombowym zginęło co najmniej osiem osób, w tym szef wywiadu, sunnicki generał Wissam al-Hassam, a ponad 80 zostało rannych. Mikati ocenił, że atak miał związki z toczącą się od marca 2011 roku wojną w sąsiedniej Syrii. Premier przypomniał w tym kontekście, że zabity generał stał za udaremnieniem planów ataku bombowego w Libanie na zlecenie Damaszku.
- Jako premier nie mogę uprzedzać śledztw, ale mówiąc całkiem szczerze nie mogą oddzielić w żaden sposób wczorajszej zbrodni od odkrycia w sierpniu spisku przeciwko Libanowi - podkreślił Mikati.
W związku z tą sprawą w sierpniu aresztowany został były libański minister, popierający reżim syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada. Piątkowy zamach pogłębia obawy, że wojna domowa w Syrii przeleje się na Liban.
Libańskie społeczności religijne są podzielane między zwolenników Asada, należącego do mniejszości alawickiej, a stronników sunnickich rebeliantów. Alawici to wyznawcy skrajnego odłamu szyizmu, a wielu sunnitów uważa ich za niewiernych.
Gen. Hassan prowadził również śledztwo, które wskazało na udział Syrii i jej libańskiego sprzymierzeńca Hezbollahu w zamordowaniu w 2005 roku premiera Rafika Haririego.
W nocy z piątku na sobotę sunnici wyszli na ulice Bejrutu i innych libańskich miast, paląc opony w proteście przeciwko zamachowi, który ożywił wspomnienia krwawej wojny domowej w Libanie w latach 1975-1990. Libańscy żołnierze otworzyli ogień do grupy ludzi, którzy przejęli kontrolę nad jedną z dróg w Dolinie Bekaa, raniąc dwie osoby - poinformowali świadkowie.
Wojsko pojawiło się na skrzyżowaniach dróg i w budynkach oficjalnych, ale wiele głównych dróg, w tym prowadząca na międzynarodowe lotnisko, jest odciętych przez demonstrantów.