ŚwiatPrawdziwa i wirtualna Czeczenia

Prawdziwa i wirtualna Czeczenia

Czy powinny nas obchodzić wybory parlamentarne w kraju oddalonym o parę tysięcy kilometrów? Co w nich może być interesującego? Chyba tyle, ile byłoby w wyborach przeprowadzonych w Polsce pod panowaniem Adolfa Hitlera - pisze Krystyna Kurczab-Redlich w "Tygodniku Powszechnym".

06.12.2005 | aktual.: 06.12.2005 09:44

Są dwie Czeczenie. W jednej życie człowieka się nie liczy. Każdego można poddać torturom, zabić. W tej Czeczenii z rosyjskich śmigłowców spadają bomby na czeczeńskie wsie, a czeczeńskie “podziemie” zabija rosyjskich żołnierzy i kolaborantów. Ulice straszą ruinami, w kranach od lat nie ma wody, w szkołach prądu, krzeseł i nauczycieli, a w szpitalach sprzętu i lekarzy.

60% ludzi jest bez pracy, kwitnie handel bronią i narkotykami. Ta Czeczenia rzadko pojawia się w telewizji, bo dziennikarzy tam się nie wpuszcza.

W drugiej Czeczenii wszystko jest OK. Buduje się domy, prowadzi kampanię siewną, a funkcjonariusze struktur siłowych skutecznie walczą z resztkami bandytów i zagranicznych najemników. Jakiś jej fragment od czasu do czasu pokazuje telewizja: piękną szkołę (zawsze tę samą), zdjętą “wąskim planem”, tak by nic wokół nie było widać. W tej Czeczenii trwa “proces normalizacji”, dokumentowany “aktami potwierdzającymi demokrację”.

Pierwsza Czeczenia jest prawdziwa. Druga wirtualna. Ale to nieważne dla tych, którzy chcą w nią wierzyć - i w Rosji, i na Zachodzie.

Akty "wyborcze"

27 listopada odbyły się w Czeczenii wybory parlamentarne. Putin oznajmił: “Pojawienie się legalnego, przedstawicielskiego organu władzy oznacza zakończenie formalno-prawnych procedur odbudowy ustroju konstytucyjnego w republice”. Początkiem tych “procedur” było przeprowadzone w marcu 2003 r. referendum, w którym mieszkańcy przegłosowali nową konstytucję; dalszym ciągiem - dwukrotny wybór prezydenta i teraz wybory parlamentu. Wirtualna Czeczenia jest już normalną częścią Federacji Rosyjskiej. W Czeczenii prawdziwej na miesiąc przed referendum do jednego z obozów, w których gnieździli się uchodźcy, rosyjscy żołnierze podrzucili trupa, na wpół spalonego, z wydartym sercem. Na piszczelach rąk - kajdanki. To było szczególnie straszne dla mnie, przybysza z zewnątrz. Mniej straszne dla Czeczenów, bo zwyczajne. - Nie ma takiej tortury, takiego okrucieństwa, którego by nam oszczędzono - mówili. We wrześniu 2005 r. nad rzeką Hułhułaj pod miejsowością Argun, przy moście na słupie sterczała głowa człowieka. Partyzanta,
który poległ w walce. Jego dwóch towarzyszy wysadziło się granatem. Ich rozerwanych ciał nie wolno było grzebać, miały służyć jako lekcja wychowawcza.

Tuż po referendum uśmiechnięty Putin ogłosił, że głosowało 95% uprawnionych, a 95,37% powiedziało “tak” nowej konstytucji, która głosi, że Czeczenia jest częścią Rosji. Wirtualna rzeczywistość tryumfowała. Prawdziwa - przegrywała, wraz z obywatelami, których do urn powędrowała znikoma część. W dzień referendum Grozny świecił pustkami.

Między punktami wyborczymi kursował autobus wożący “wolontariuszy” od urny do urny, tam, gdzie czekały kamery TV. Znudzony oczekiwaniem na wyborców dziennikarz francuski próbował sam głosować. Nie spojrzawszy nawet na przedstawiony przez niego dokument wydano mu kartę do głosowania. W jednym z lokali, gdzie naliczyliśmy 10 osób, oznajmiono potem, że głosowało ich 831.

Podobnie wyglądały wybory na prezydenta w październiku 2003 r. Tyle że wymyślono podstęp: renty, emerytury i zasiłki wydawano w dniu wyborów, i to tam, gdzie mieściły się punkty wyborcze. Niewiele to pomogło: we wsi Kurczałoj z 2094 uprawnionych głosowało ok. 300 (wieczorem usłyszeliśmy, że było ich o tysiąc więcej).

Teraz też nic się nie zmieniło: puste ulice, puste lokale wyborcze, fałszerstwa (przewodniczący komisji wyborczej nr 361 twierdził, że głosowało 400 osób, a obserwatorzy jednej z partii, którzy liczyli przychodzących, doliczyli się ich 45). Nazajutrz Putin oświadczył, że “Czeczeni jeszcze raz, najbardziej przekonująco, zademonstrowali siłę charakteru, dojrzałość polityczną i organizacyjną. Pokazali, że nikt i nigdy nie jest w stanie ich nastraszyć”.

Najbardziej dramatyczne jest, że nas to nie dziwi. Że my, na Zachodzie, wzruszymy ramionami i jeszcze raz zgodzimy się na cynizm. Może nawet uznamy go za konieczność, która wynika z poprawności politycznej i racji stanu - pisze Krystyna Kurczab-Redlich w "Tygodniku Powszechnym".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)