PolskaPrawda wychodzi na jaw ws. katastrofy smoleńskiej

Prawda wychodzi na jaw ws. katastrofy smoleńskiej

Świadkowie, którzy słyszeli eksplozje przed upadkiem Tu-154M, bezczeszczenie zwłok ofiar katastrofy przez Rosjan, zidentyfikowanie ciała prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego po godz. 19.30 czasu moskiewskiego – to fakty, które wychodzą na jaw po dwóch latach od smoleńskiej katastrofy – największej tragedii narodowej po 1945 r., w której zginęli przedstawiciele polskiej elity wraz z prezydentem i jego małżonką.

Prawda wychodzi na jaw ws. katastrofy smoleńskiej
Źródło zdjęć: © newspix.p

10.04.2012 | aktual.: 10.04.2012 13:34

– Dochodzenie do prawdy nie byłoby możliwe bez prac parlamentarnego zespołu ds. smoleńskiej katastrofy kierowanego przez Antoniego Macierewicza. To dzięki naukowcom współpracującym z zespołem wiemy znacznie więcej niż to, co ustaliła prokuratura – mówiła córka pary prezydenckiej Marta Kaczyńska w Brukseli, gdzie w końcu marca odbyło się wysłuchanie publiczne w sprawie smoleńskiej katastrofy.

Wojskowa Prokuratura Okręgowa, która kilka dni temu przedłużyła śledztwo w tej sprawie o kolejne pół roku, nadal nie ustaliła, co było powodem tragedii i nie zna przyczyn śmierci 96 osób na pokładzie rządowego Tu-154.

Słyszeli wybuchy

Ustalenia naukowców – ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza – prof. Wiesława Biniedy, dr. Kazimierza Nowaczyka i dr. Grzegorza Szuladzińskiego, mówiące o dwóch wybuchach w rządowym tupolewie, potwierdzają słowa świadków, którzy 10 kwietnia 2010 r. byli na smoleńskim lotnisku. Ich zeznania złożone w dniu katastrofy nie pozostawiają cienia wątpliwości – w Tu-154M nastąpiły eksplozje, po których przestały pracować silniki samolotu.

W Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie znajdują się m.in. zeznania pilotów samolotu JAK-40, którzy w momencie lądowania rządowego Tu-154M byli na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. Przylecieli wcześniej z dziennikarzami, którzy następnie pojechali do Katynia. Piloci zostali na miejscu i czekali na lądowanie tupolewa. – Załoga wyszła z samolotu, by zobaczyć lądowanie Tu-154M 101. Wiedzieliśmy, że ląduje, bo tak było słychać w radiu. Podczas naszej rozmowy z załogą Tu-154M 101 nic nie wskazywało na to, by mieli jakiekolwiek problemy. Nie korespondowaliśmy z tamtą załogą, tylko prowadziliśmy nasłuch. Gdy czekaliśmy na lądowanie tamtego samolotu, nie mieliśmy kontaktu wzrokowego. Słyszałem odgłos silników, który wskazywał, że samolot podchodzi do lądowania. Po chwili słychać było zwiększenie mocy silników. Słychać było również, że zwiększenie mocy było do maksymalnych obrotów. Usłyszałem wybuchy, a potem dźwięk gaśnięcia silników. I po wszystkim nastąpiła cisza – zeznał Rafał Kowaleczko, członek załogi
JAK-40, który został przesłuchany kilka godzin po katastrofie 10 kwietnia 2010 r.

– Było ok. 8.35 czasu polskiego. Stojąc przy naszym samolocie, usłyszeliśmy dźwięk silników Tu-154M podchodzącego do lądowania. Rozpoznałem to po charakterystycznym dźwięku pracy silników tego modelu maszyny. Nadmieniam, że go nie widziałem, lecz jedynie słyszałem. Był to dźwięk podejścia do lądowania na ustalonym zakresie pracy silników. W pewnym momencie usłyszałem, że silniki zaczynają wchodzić na zakres startowy, tak jakby pilot chciał zwiększyć obroty silnika, a tym samym wyrównać lot lub przejść na wznoszenie. Po dodaniu obrotów po upływie kilku sekund usłyszałem głośnie trzaski, huki i detonacje. Do tego doszedł milknący dźwięk pracującego silnika, a następnie nastała cisza. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że to zdarzenie jedynie słyszałem, gdyż mgła uniemożliwiała jego obserwację. Po nastaniu ciszy pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to to, że samolot się rozbił. W tym momencie z wieży wyszedł jakiś mężczyzna, którego po rosyjsku zapytaliśmy się, co się stało. Wymieniony stwierdził, że samolot
odleciał – zeznał Artur Wosztyl, pilot Jaka-40.

Bezczeczenie ciał

Tuż po rozbiciu się Tu-154M z lotniska na miejsce katastrofy wyjechały wozy strażackie i karetki pogotowia, które po kilku minutach odjechały z miejsca katastrofy. Zeznania naocznych świadków katastrofy opisujących ostatnie chwile Tu-154M o numerze bocznym 101 są niemal identyczne – słychać było pracujące silniki, wybuchy, a dopiero później gasnące silniki. Wszyscy widzieli ciała bez ubrań, co podkreślali w swoich zeznaniach. Nie było pożaru i ognia. Naoczni świadkowie zeznali również, że nagie ciała i fragmenty ciał leżały kilka godzin bez przykrycia. Po przewiezieniu do Moskwy miały być poddane sekcji zwłok. Dziś już wiadomo, że minister Ewa Kopacz, która zapewniała o tym w mediach, zwyczajnie kłamała. Przeprowadzone do tej pory ekshumacje ciał trzech ofiar katastrofy jednoznacznie wykazały, że sekcji nie przeprowadzono, a Rosjanie wykonali jedynie pozorowane działania. Na dodatek w ciałach zaszyto śmieci ze stołu sekcyjnego, a nieumyte, nagie zwłoki zapakowano w foliowe worki i włożono do metalowych
trumien. Zalutowanych trumien nie pozwolili w Polsce otworzyć przedstawiciele polskiego rządu, m.in. Tomasz Arabski.

Na temat bezczeszczenia ciał ofiar katastrofy przez Rosjan mówiła publicznie m.in. Beata Gosiewska, żona wiecepremiera w rządzie PiS Przemysława Gosiewskiego, który zginął w smoleńskiej katastrofie. Zapytaliśmy prokuraturę wojskową, czy w tej sprawie jest prowadzone śledztwo.

– Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie prowadzi takiego postępowania. Organem władnym do wszczęcia postępowania karnego – jeśli przestępstwo popełniono za granicą – jest właściwa jednostka organizacyjna prokuratury powszechnej – odpowiedział nam płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. * Bezprawne działania Komorowskiego*

Ze zgromadzonych w smoleńskim śledztwie dokumentów jednoznacznie wynika, że ostateczne rozpoznanie ciała śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego nastąpiło po godz. 19.30 czasu moskiewskiego (czyli po 17.30 czasu polskiego). Identyfikacji dokonali funkcjonariusze BOR, którzy byli w Katyniu i po informacji o katastrofie natychmiast przyjechali do Smoleńska, a końcowego rozpoznania dokonał brat prezydenta Jarosław Kaczyński, który w nocy przyjechał do Smoleńska.

Nie wiadomo więc, na jakiej podstawie prawnej ówczesny marszałek sejmu Bronisław Komorowski przejął obowiązki prezydenta RP.

– Pamiętam, że 10 kwietnia ok. godz. 11 zadzwonił do mnie z Kancelarii Sejmu minister Lech Czapla z wiadomością, że za chwilę marszałek Bronisław Komorowski wygłosi oświadczenie, iż zgodnie z konstytucją, w związku ze śmiercią prezydenta Kaczyńskiego, przejmuje obowiązki głowy państwa. Sprzeciwiłem się temu pytając, skąd wiadomo, że prezydent nie żyje. Za chwilę w mediach usłyszałem informację o planowanym wystąpieniu marszałka Komorowskiego i przejęciu przez niego obowiązków prezydenta. Ostatecznie marszałek sejmu wystąpił ok. godz. 14.00 – dowiedziałem się, że otrzymał telegram od prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa z informacją o śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – wspomina prezydencki minister Andrzej Duda, dziś poseł PiS. Do dziś nie ujawniono wspomnianego telegramu i nie znamy jego treści. Jedno jest pewne – zarówno marszałek Bronisław Komorowski, jak i przedstawiciele rządu działali z niezrozumiałym pośpiechem.

Zanim dokonano ostatecznej identyfikacji ciała prezydenta Kaczyńskiego, Bronisław Komorowski pełnił już obowiązki głowy państwa i konstruował kancelarię prezydenta. Wczesnym popołudniem 10 kwietnia 2010 r. był już u niego Tadeusz Mazowiecki, który później został strategicznym doradcą Komorowskiego.

(...)
Dorota Kania

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)