Prasa o Stambule: islamscy ekstremiści wypowiedzieli nam wojnę
Niemieccy komentatorzy porównują dokonany w sylwestra zamach terrorystyczny w Stambule z wcześniejszymi atakami islamskich radykałów w Paryżu i Berlinie, uznając go za kolejną odsłonę wojny wypowiedzianej Zachodowi.
"Frankfurter Allgemeine Zeitung" porównuje zamach na turecki klub Reina do ataku na salę koncertową Bataclan w Paryżu w listopadzie 2015 roku.
"Celem obu zamachów były miejsca, w których spotykają się ludzie chcący wspólnie beztrosko spędzić czas i zabawić się, a więc miejsca, które są charakterystyczne dla stylu życia i wolności nowoczesnych społeczeństw" - pisze Rainer Hermann.
"Islamistyczni ekstremiści wypowiedzieli tym społeczeństwom, a więc nam, wojnę" - zaznacza komentator. Stosując terror, mają nadzieję, że trafią te społeczeństwa prosto w serce i je sparaliżują - dodaje. "Nie wolno dopuścić do tego, by odnieśli sukces - ani w Europie, ani też w Turcji" - podkreśla komentator "FAZ".
"Bestialski atak na nocny klub w pierwszej godzinie nowego roku pokazuje, że w 2017 roku terroryzm da nam się bardziej we znaki niż dotychczas" - ocenia komentator. Jego zdaniem IS jest bardziej niebezpieczne niż al-Kaida.
Państwo Islamskie może liczyć na poparcie ze strony rozczarowanych mas w świecie arabskim, ze strony młodzieży, która czuje się zdradzona, przede wszystkim młodego pokolenia muzułmanów w Europie, które zradykalizowało się w więzieniach - czytamy w "FAZ".
Hermann zastrzega, że Turcja nie jest jedynym krajem zagrożonym islamistycznym terroryzmem, chociaż żaden inny kraj nie jest obecnie tak często atakowany przez IS i przez radykalnych Kurdów. Komentator zwraca uwagę, że w chwili gdy turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan obejmował urząd prezydenta, Turcja nie była celem terrorystów. Erdogan wprowadził swój kraj w trzy wojny: w Syrii, w Iraku i przeciw Kurdom, co okazało się zbyt dużym obciążeniem.
"Terroryzm ma związek z tym, co dzieje się w Turcji - jest także skutkiem polityki prowadzonej przez władze w Ankarze" - konkluduje Hermann w "FAZ".
"Sueddeutsche Zeitung" pisze o "perwersyjnej logice terrorystów", którzy zaatakowali podczas nocy sylwestrowej, osiągając swój cel, jakim jest wywołanie strachu.
"Nadzieja, że rok 2017 będzie lepszy niż 2016, rozwiała się. Powrócił strach" - stwierdza Stefan Ulrich. Autor zwraca uwagę, że zamach miał miejsce w kraju, w którym prezydent Erdogan traktuje bezpieczeństwo jako priorytet, któremu podporządkował wolność słowa. "Erdogan poświęcił państwo prawa i obiecał obywatelom, że w zamian zapewni im bezpieczeństwo" - pisze Ulrich. Jak dodaje, porządku w Stambule w sylwestra pilnowało 17 tys. policjantów, a klub, gdzie dokonano zamachu, był szczególnie strzeżony. "To nic nie pomogło" - podkreśla.
"Turcja stała się krajem autorytarnym i niebezpiecznym. Powinni nad tym zastanowić się ci, którzy uważają za panaceum (na zagrożenia) ostrzejsze ustawy i większą kontrolę" - pisze Ulrich.
"Silny rząd i silne państwo nie muszą naginać prawa, dusić krytyki i zamykać ust opozycji. Wręcz przeciwnie. Wiedzą one, że w walce z terroryzmem potrzebują przede wszystkim jednego - świadomego swojej siły, odważnego, wolnego i tym samym silnego społeczeństwa. Tylko ono może unieszkodliwić bombę atomową terrorystów - strach" - pisze Ulrich w "Suedeutsche Zeitung".
Zdaniem "Die Welt" zamach w Stambule powinien być dla Niemców takim samym szokiem, jak atak na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie i wcześniejszy zamach w Paryżu.
Zamach na klub nocny Reina trafił Zachód tak boleśnie, jak zamachy w Berlinie i Paryżu - pisze Klaus Geiger. Podobnie jak w przypadku paryskiego Bataclan, celem zamachowców w Stambule było "miejsce kwestionowanych przez nich wartości - wolności, życia, seksualności i muzyki" - zaznacza Geiger.
W Berlinie i Stambule celem ataku stały się zachodnie święta. W Turcji od dawna krytykowano sylwestra jako zachodni, antyislamski symbol - czytamy w "Die Welt".
ISIS przyznało się do ataku
Państwo Islamskie (IS) opublikowało w poniedziałek komunikat, w którym przyznaje się do przeprowadzenia ataku terrorystycznego na klub nocny w Stambule, na zachodzie Turcji. W zamachu na uczestników sylwestrowej zabawy zginęło co najmniej 39 osób.
"Kontynuując błogosławione operacje prowadzone przez Państwo Islamskie przeciwko obrońcy krzyża, Turcji, heroiczny żołnierz kalifatu uderzył w jeden z najsłynniejszych klubów nocnych, w którym chrześcijanie obchodzili swoje pogańskie święto" - napisano w komunikacie opublikowanym przez powiązaną z dżihadystami propagandową agencję Amak.
W dokumencie podkreślono, że "żołnierz kalifatu" otworzył ogień do zgromadzonych w klubie z karabinu automatycznego. Była to "zemsta religii Boga i reakcja na rozkazy" kalifa Państwa Islamskiego Abu Bakra al-Bagdadiego.
Wcześniej w poniedziałek tureckie media podawały, że policja podejrzewa, iż zamach na klub Reina mogła przeprowadzić ta sama komórka IS, która w czerwcu 2016 roku dokonała ataku na lotnisko Ataturka w Stambule. Zginęło wtedy 47 osób. Według śledczych istnieją podobieństwa między tymi aktami terroru.
Media relacjonowały też, że zamachowiec podczas trwającego około siedem minut ataku wystrzelił do 180 pocisków, a następnie zrzucił wierzchnie okrycie i zbiegł. Według ich źródeł sprawca pochodzi najprawdopodobniej z Azji Środkowej - Kirgistanu lub Uzbekistanu.
oprac. Katarzyna Bogdańska