Pracownicy Polskiej Akcji Humanitarnej ostrzelani w Sudanie Południowym
Dwóch kenijskich pracowników Polskiej Akcji Humanitarnej zostało ostrzelanych w Sudanie Południowym - dowiedział się portal tvp.info. Żaden z nich nie został ranny. W tej chwili wszyscy pracownicy PAH przebywają w bezpiecznym miejscu.
30.01.2013 | aktual.: 30.01.2013 12:32
To pierwszy przypadek, gdy przedstawiciele polskiej misji stali się przypadkowym celem ataku wojsk południowosudańskich. - Do incydentu doszło w niedzielę 27 stycznia w leżącym w stanie Jonglei mieście Pibor, gdzie od lata 2012 r. trwają bratobójcze walki między wojskami państwowej armii SPLA a rebeliantami Davida Yau Yau - mówi portalowi tvp.info Marcin Dzierżanowski, sekretarz redakcji magazynu "Traveler", który przygotowuje w Sudanie Płd. materiał o PAH.
W chwili wybuchu walk w Piborze nie było Polaków, a jedynie kenijscy pracownicy PAH: John Paul Mugo i Thomas Odari. Obaj przebywali na terenie zaprzyjaźnionej organizacji pozarządowej InterSOS, która również prowadzi działalność w tym rejonie.
W niedzielę około 13.45 usłyszeli silną eksplozję dobiegającą z miejscowego rynku. Jak się okazało, spowodował ją ręczny granat, który żołnierze państwowej armii chcieli odebrać przedstawicielowi rebeliantów. Rozpoczęła się regularna wymiana ognia między armią a partyzantką.
- Obóz InterSOS to otwarta przestrzeń bez murowanych budynków, dlatego, zgodnie z procedurami bezpieczeństwa, podjęliśmy ewakuację w kierunku polowej kliniki prowadzonej przez Lekarzy Bez Granic - opowiada Thomas Odari z PAH. - Uciekaliśmy wraz z grupą kilkunastu osób, przedstawicieli innych organizacji pozarządowych oraz mieszkańców miasta. W pewnym momencie jeden z żołnierzy zaczął strzelać w kierunku uciekającej grupy cywilów. Zamykająca peleton kobieta została trafiona w rękę. Na szczęście w ostatniej chwili udało nam się przeskoczyć mur ogrodzenia i ukryć na terenie szpitalnej dyżurki - dodaje Odari.
Żołnierz prawdopodobnie nie wiedział, że strzela do przedstawicieli organizacji humanitarnych, które generalnie nie są celem ataków ani południowosudańskiej armii, ani rebeliantów.
Po kilku godzinach pracownicy PAH dostali wiadomość o przybyciu na miejsce m.in. dwóch transporterów opancerzonych należących do ONZ. Pod opieką sił pokojowych spędzili noc, a następnie zostali ewakuowani do Dżuby. Według oficjalnych informacji, w niedzielnych walkach w Piborze zginęło pięć osób. Nieoficjalnie mówi się, że ofiar było więcej. Wiadomo, że spłonęła znaczna część domostw, głównie zbudowanych z łatwopalnych materiałów tradycyjnych chat "tukuli".
Obecność pracowników Polskiej Akcji Humanitarnej w rejonie Piboru związana była ze wspomaganą przez Komisję Europejską tzw. akcją natychmiastowej pomocy dla ludności cywilnej dotkniętej działaniami rebeliantów Davida Yau Yau oraz wyjątkowo dotkliwą w ub. roku porą deszczową.
To pierwszy tak poważny incydent w trakcie sześcioletniej działalności PAH w Sudanie Południowym. - W październiku ub. roku pięcioro z nas znalazło się w okolicach strzałów, jednak wówczas nie strzelano w naszym kierunku. Było groźnie, ale nie aż tak - tłumaczy Anna Okińczyc, koordynatorka pomocy natychmiastowej PAH w Sudanie Południowym. - W tej chwili wszyscy pracownicy PAH, zarówno Polacy, jak i obcokrajowcy, są bezpieczni i normalnie kontynuują pracę - dodaje Okińczyc.
Bratobójcze walki w stanie Jonglei nasiliły się po tym, jak w lipcu 2011 r. Sudan Południowy ogłosił niepodległość. Według ONZ od tego czasu zginęło tam ok. 1,5 tys. osób, jednak szacuje się, że liczba ta może być dużo większa.