Polska"Pozywając Kwaśniewskiego, nie wiedzieliśmy o Królu"

"Pozywając Kwaśniewskiego, nie wiedzieliśmy o Królu"

Pozywając Aleksandra Kwaśniewskiego za
nazwanie tygodnika "Wprost" "ubecką gazetą" nie wiedzieliśmy, że
ówczesny naczelny tygodnika Marek Król był zarejestrowany przez SB jako
agent - zeznał w warszawskim sądzie naczelny "Wprost",
Stanisław Janecki.

Naczelny podkreślił, że słowa Kwaśniewskiego z marca 2005 r. - gdy w wywiadzie w TVP, a potem w "Gazecie Wyborczej" ówczesny prezydent nazwał tygodnik "ubecką gazetą" stosującą "ubeckie metody - "dla zespołu redakcyjnego były wręcz zniesławiające". On sam poczuł się nimi dotknięty jako dziennikarz, którego wiarygodność w ten sposób się podważa.

Obecny naczelny tygodnika (w 2005 r. był zastępcą Marka Króla) dodał, że w latach 80. działał w opozycji i był prześladowany przez SB, a słowami Kwaśniewskiego "został zrównany ze swymi prześladowcami". Podkreślił, że po wywiadach Kwaśniewskiego spadło czytelnictwo "Wprost", choć przyznał zarazem, że w tamtym czasie wszystkie tygodniki sprzedawały się gorzej niż poprzednio.

Dziennikarze "Wprost", a także jego wydawca - spółdzielnia wydawnicza, na czele której stoi Marek Król, żądają przeprosin oraz zadośćuczynienia na cel społeczny. Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść, że mówił prawdę lub przynajmniej, że działał w interesie społecznym. W czwartek w sądzie nie było Kwaśniewskiego (nie ma takiego obowiązku jeśli nie chce składać zeznań). Sąd przesłuchiwał tylko Janeckiego.

W marcu 2005 r. ówczesny prezydent powiedział, że decyzję o niestawieniu się przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen podjął, gdy przeczytał we "Wprost" artykuł pt. "Aleksander K. Z czego prezydent będzie się tłumaczył przed sejmową komisją śledczą ds. Orlenu". Były tam zdjęcia, na których wśród osób towarzyszących prezydentowi i jego żonie, jest lobbysta Marek Dochnal. Fotografie te - pisano w artykule - dowodzą, że prezydent kłamał, mówiąc, że nie miał kontaktów z Dochnalem.

Niech żadna mutacja Urzędu Bezpieczeństwa nie stara się kierować losami Polski - komentował wówczas prezydent. Dodał, że "ubecka gazeta po raz kolejny uczestniczy w rozrabianiu czołowego polityka Polski". W wywiadzie dla "GW" udzielonym kilka dni po rozmowie w TVP Kwaśniewski wyjaśniał: Kiedy mówię o mutacji ubecji we "Wprost", to nie chodzi o to, że chcę wskazać kogoś konkretnego, ale o metodę stosowaną przez "Wprost" i to po raz kolejny.

Janecki przekonywał przed sądem, że słowa prezydenta z wywiadu prasowego padły, bo Kwaśniewski zorientował się, że za daleko poszedł w rozmowie na żywo i w ten sposób chciał się uchronić przed odpowiedzialnością prawną. Dodawał, że choć wypowiedź prezydenta dotyczyła dziennikarzy politycznych tygodnika, to "jej skutki były odczuwalne przez wszystkich członków redakcji, którym wytykano w rozmowach, że pracują w 'ubeckim piśmie', a np. felietonista Maciej Rybiński był prześladowany przez SB i zmuszony do emigracji".

Sam zarzut sformułowany przez Kwaśniewskiego wobec gazety wynikał według Janeckiego z tego, że redakcja udowodniła kłamstwo Kwaśniewskiemu, który mówił, że nie zna Dochnala.

W związku z informacją z IPN, że pan Marek Król był tajnym współpracownikiem SB pytam: czy w gronie osób z redakcji są jeszcze inne osoby współpracujące ze służbami? - zapytał pełnomocnik Kwaśniewskiego mec. Maciej Żbikowski.

Pod koniec 2007 r. "Wprost" przyznało, że Marek Król, prezes Agencji Wydawniczej "Wprost" i b. redaktor naczelny tego tygodnika, był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o ps. Adam. Król zaprzecza, by jego kontakty jako wiceszefa "Wprost" z oficerem SB w latach 80. miały charakter tajnej współpracy.

W momencie składania pozwu nie mieliśmy takich wiadomości. Wówczas IPN - na zapytanie redaktora Króla, przysłał odpowiedź, że nie ma na jego temat żadnych zapisów w archiwach - odparł Janecki dodając, że obecnie ujawnione zapisy to "dosłownie dwie linijki, rejestracja z kartoteki głównej", co nie przesądza o samej współpracy.

Ale "Rzeczpospolita" napisała, że pan Król został przez SB pozyskany w 1984 r. na zasadzie dobrowolności, że z zapisów wynika, iż "współpraca układała się dobrze" i że wyrejestrowano go w 1989 r., gdy został posłem. Nikt tego nie prostował - replikował adwokat. Pytał jeszcze o Waldemara Kedaja, szefa działu zagranicznego tygodnika, którego nazwisko widnieje na tzw. liście Wildsteina.

Obecność na tej liście nic nie oznacza, tam są wymieszane ofiary ze współpracownikami- mówił na to Janecki. Odnosząc się do kolejnej osoby o którą pytał mec. Żbikowski - Jerzego Marka Nowakowskiego, wymienionego w raporcie z weryfikacji WSI - Janecki podkreślił, że był on "konsultantem służb Odrodzonej Rzeczypospolitej", co nie jest żadną hańbą.

Dalszy ciąg procesu - w kwietniu.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)