Pożytki z używki
Czekolada, kawa czy alkohol nie cieszyły się wśród dietetyków dobrą sławą. Ale ta opinia zaczyna się zmieniać.
10.01.2007 11:25
Nie należy, oczywiście, przechodzić obojętnie obok faktu, że w większości wyrobów czekoladowych oprócz węglowodanów znajdują się również kwasy tłuszczowe (i to zwykle te najmniej zdrowe, zawierające tzw. izomery trans). Ale ziarno kakaowe, z którego powstają słodkie przysmaki, ma również swoje zalety. Nieczęsto się o nich mówi, bo zalecenia dotyczące zdrowej diety sprowadzają się do bardzo powierzchownych wskazówek typu: pięć razy dziennie owoce i warzywa, jak najmniej soli, ryby zamiast czerwonego mięsa.
Czekolada na serce
Tymczasem warto sobie przypomnieć, że czekolada, zanim stała się ekskluzywną delicją, najpierw pojawiła się na półkach aptecznych. O jej leczniczych właściwościach rozpisują się autorzy medycznych manuskryptów z XVI w. U Azteków napój czekoladowy leczył żołądek i jelita, a miksturę składającą się z przetartych ziaren kakaowca, rozpuszczonych w mlecznym soku wypływającym z nacięć pnia drzewa o nazwie Castilla elastica, stosowano do leczenia infekcji. W Europie pierwszy spis zdrowotnych walorów czekolady sporządził w 1577 r. Francisco Hernandez, którego król Filip II – jako osobistego lekarza – wysłał na drugą półkulę, by poznał aztecką medycynę.
To właśnie Hiszpanom możemy zawdzięczać rozreklamowanie słodkiego przysmaku, który początkowo wcale za przysmak nie uchodził. Ponoć gdy częstowano Kolumba przygotowanym z ziaren kakao napojem, wydawał mu się wstrętny i gorzki. Dopiero gdy mniszki z Oaxaca w Meksyku wpadły na pomysł, by złagodzić jego smak wanilią i cukrem trzcinowym – jego reputacja wybitnie się poprawiła.
Dziś kakao i czekoladę w każdej postaci spożywa się bardzo chętnie i najprawdopodobniej wychodzi to spożywającym na zdrowie. – Nie pochwalam żadnej przesady, więc nie będę nikogo namawiał, by całą tabliczkę pochłaniać na jedno posiedzenie – mówi prof. Marek Naruszewicz, prezes Polskiego Towarzystwa Badań nad Miażdżycą. Ale przytacza wyniki badań holenderskich uczonych świadczące, że zjadanie co najmniej 4 g gorzkiej czekolady dziennie obniża ciśnienie krwi. – To powinna być czekolada gorzka, ponieważ nie ma w niej mleka, natomiast zawiera najwięcej ziarna kakaowego. W nim znajdują się najcenniejsze składniki: polifenole, które niszczą wolne rodniki.
Już od wielu lat słynie z nich również czerwone wino. Polifenole zwiększają wytwarzanie tlenku azotu w naczyniach krwionośnych. Związek ten bywa słusznie nazywany naturalną, wewnętrzną nitrogliceryną. Gdy osoba dotknięta chorobą wieńcową odczuwa duszność, szybko sięga po ten lek i już po minucie odczuwa ulgę na skutek rozszerzenia naczyń. Tlenek azotu działa podobnie, a we wspomnianych badaniach holenderskich zauważono, że pod wpływem 4-gramowej porcji czekolady ciśnienie spada.
Polifenole zmniejszają też ryzyko powstawania zakrzepów w podobny sposób jak aspiryna. Naukowcom z Johns Hopkins University udało się zmierzyć tempo zlepiania płytek krwi i okazało się, że u osób jedzących czekoladę było ono o kilka sekund wolniejsze. – To samo dotyczy kakao, a nawet zielonej herbaty czy aronii – mówi prof. Naruszewicz, który akurat wpływ tego owocu na układ krążenia badał niedawno u polskich pacjentów. Korzystne efekty zaskoczyły samych lekarzy. Dodatkową zaletą czekolady jest zawarty w niej magnez i fosfor, ale chyba największą korzyść przynosi teobromina, która działa pobudzająco na ośrodkowy układ nerwowy, zmniejszając uczucie senności i znużenia. A chociaż niektórzy ostrzegają, że polepszenie samopoczucia po zjedzeniu tabliczki czekolady może nas do niej przyzwyczaić jak do narkotyku, zalecamy umiar nie tylko w konsumpcji, lecz także w przyswajaniu tego rodzaju radykalnych poglądów: ktoś wyliczył, że trzeba by szybko zjeść aż 12 tys. tabliczek, by poczuć się na rauszu.
Kawa na nerki
A jakie działanie pobudzające ma kawa? Tu też powszechne wyobrażenia są często fałszywe. Choć kofeina przyspiesza szybkość kurczenia się mięśni, wobec czego uznano ją za środek dopingujący – dopiero po wypiciu w krótkim czasie kilku litrów można zauważyć takie efekty. Co innego wzmożenie koncentracji. „Psychostymulujące właściwości kofeiny dają się zauważyć po 30 minutach i trwają do 4 godzin” – pisze Astryd Nehlig z Narodowego Instytutu Zdrowia i Badań Medycznych (INSERM) we Francji, w wydanej w 2004 r. książce „Coffee, Tea, Chocolate and the Brain” (wszystkie wymienione produkty – kawa, herbata, czekolada – zawierają kofeinę, choć w różnej ilości). Działanie to fizjolodzy wytłumaczyli już dawno: kofeina blokuje receptory regulujące sen, a jednocześnie stymuluje wydzielanie adrenaliny, która pobudza nasz układ nerwowy w sytuacjach stresowych.
Mit, z którym musimy się zdecydowanie rozprawić, dotyczy podwyższania ciśnienia. Wynika on z dawnych obserwacji polegających na pomiarach ciśnienia zaraz po wypiciu filiżanki kawy. – Pojedyncza dawka szybko podnosi ciśnienie – mówi doc. dr hab. Krzysztof Filipiak z I Kliniki Kardiologii AM w Warszawie. – Ale na dłuższą metę mocna kawa nawet je obniża, ponieważ działa moczopędnie.
Rzecz jasna wszystko zależy od dawki (jak również od indywidualnych predyspozycji – pod tym względem napój ten nie jest łatwy do badań: na przykład teza, że nie pozwala zasnąć, sprawdza się ponoć tylko u tych, którzy sami uznają się za wrażliwych na kofeinę). Dlatego gdyby wypić szybko kilkanaście filiżanek kawy, serce zacznie walić jak dzwon. Ale zaraz potem trzeba będzie popędzić do toalety.
Badania włoskie pokazują, że małe ilości kawy spożywane regularnie (jedna, dwie filiżanki dziennie) zmniejszają ryzyko raka jelita grubego oraz ryzyko zapadalności na cukrzycę. Z kolei we Francji naukowcy ogłosili, że kawa sprzyja spowolnieniu zwyrodnienia neuronów, które jest przyczyną choroby Parkinsona. W jednym i drugim przypadku chodzi zapewne o kawę espresso, bo taką piją Włosi i Francuzi. Paradoksalnie jest ona trzykrotnie mniej stymulująca niż parzona tradycyjnie, ponieważ zmielone ziarna poddaje się działaniu wody tylko przez 15–25 sekund, a kofeina z dużym trudem rozpuszcza się w wodzie i potrzebuje na to więcej czasu (w zwykłym ekspresie trwa to 2–3 minuty). – Odnalazłem w piśmiennictwie naukowym doniesienie z Brazylii, w którym porównano zdrowotne aspekty kaw parzonych na różne sposoby – mówi doc. Krzysztof Filipiak. – Ranking wygrała kawa espresso. Wniosek ten jest dlatego ciekawy, że wciąż nie rozwikłano wszystkich tajemnic diety śródziemnomorskiej, a przecież mieszkańcy tego regionu Europy
oprócz czerwonego wina piją taką właśnie kawę. Czyżby więc stąd brała się rzadsza wśród nich umieralność na choroby serca i udary mózgu? Trzeba pamiętać, że szlachetna arabika czy delikatna robusta (główne gatunki kawy) zawierają również przeciwutleniacze zwalczające wolne rodniki. A wiadomo, że im rodników mniej, tym dla zdrowia lepiej – przyspieszają one bowiem nie tylko miażdżycę, ale w ogóle starzenie całego organizmu.
Herbata na łysienie
Nie wszyscy jednak są smakoszami kawy, niektórzy wolą herbatę. Już sama tradycja jej parzenia, sięgająca III w p.n.e., wskazuje, że dla naszych przodków była czymś więcej niż tylko gorącym napojem. Spośród Europejczyków pierwsi docenili te właściwości Holendrzy, którzy wzorem Hiszpanów importujących z Ameryki ziarna kakaowe przywieźli na nasz kontynent herbatę ze wschodu. I szybko się nią wszyscy zachwycili, choć na badania naukowe udowadniające korzystne działanie trzeba było czekać kilkaset lat.
Łukasz Dolny z Wydziału Farmaceutycznego warszawskiej Akademii Medycznej w opublikowanej w piśmie „Lek w Polsce” monografii na temat herbaty wymienia dziewięć chorób, których leczenie może wspomagać (zwłaszcza herbata zielona): miażdżyca, otyłość, otępienie, niektóre nowotwory, cukrzyca, próchnica, zaburzenia trawienia, łysienie androgenowe, infekcje. To i tak niewiele w porównaniu z tym, w ilu kuracjach zieloną herbatę stosują Japończycy – ich zdaniem zapobiega ona rozwojowi 61 chorób!
Poprzestając nawet jednak na wynikach badań spełniających wymagane na świecie kryteria Evidence Based Medicine, dowodów na zdrowotne korzyści herbaty nie brakuje. A to Kanadyjczycy z Quebecu zauważyli mniejsze odkładanie amyloidu w komórkach nerwowych (co może ratować przed chorobą Alzheimera), to znów Szwedzi z Instytutu Karolinska wykazali, że dzienne spożywanie przynajmniej dwóch filiżanek herbaty zielonej zmniejsza ryzyko rozwoju raka jajnika o 46 proc. Okazuje się ponadto, że ekstrakt zielonej herbaty działa przeciwutleniająco 20-krotnie silniej niż witamina C.
Alkohol na apetyt
Nefrolodzy już od dawna chwalą moczopędne właściwości piwa, ale największy potencjał leczniczy ma niewątpliwie czerwone wytrawne wino, z dużą ilością bioaktywnych antocyjanów (im wino ciemniejsze, tym zdrowsze, bo więcej ma tych związków). O zawartych w nim flawonoidach i korzystnym działaniu powstrzymującym rozwój miażdżycy jako pierwsi wypowiedzieli się kardiolodzy. Po nich przyszła kolej na onkologów, którzy w substancji o nazwie tanina, nadającej mu cierpki smak, odkryli z kolei zdolność wymiatania z organizmu związków mogących uszkadzać komórki. Mimo tych obiecujących spostrzeżeń, głoszonych w oparciu o rzetelne badania naukowe, alkohol w porównaniu z innymi używkami – jak choćby czekoladą lub kawą – ma wciąż najmniej zwolenników. Stanowisko Światowej Organizacji Zdrowia pozostaje niezmienne: „Nie należy propagować rozpoczynania picia alkoholu z powodów zdrowotnych” – brzmi niewzruszona opinia ekspertów. Ale jednocześnie to samo grono przyznaje, że jeśli ktoś umie pić umiarkowanie (powiedzmy 1–2
kieliszki wina do obiadu lub kolacji), a jest zagrożony miażdżycą, nie powinien z tym przyzwyczajeniem walczyć. Zalecenie to wolno zresztą rozszerzyć na inne trunki – na przykład na wytwarzany z jabłek cydr, bogaty w antyoksydacyjne polifenole – pod warunkiem, że wyznacznikiem bezpiecznej granicy spożycia będzie ilość alkoholu. Otóż dla osiągnięcia korzyści przeciwmiażdżycowych mężczyźnie wolno wypić dwie porcje alkoholu dziennie, a kobiecie jedną (zalecenia te nie dotyczą kobiet w ciąży, które powinny unikać nawet najmniejszych ilości), przy czym 1 dawka alkoholu to ok. 12 g etanolu. Tyle zawiera przeciętnie 270 ml piwa lub 100 ml wina albo 30 ml 40-proc. wódki.
Zwolennicy totalnej abstynencji utrzymują co prawda, że dobroczynne związki przeciwmiażdżycowe zawarte w winie lub cydrze znajdują się też w owocach i warzywach, jednak zapominają dodać, że są tam obecne w złożonej postaci, co ogranicza ich dostępność. Tymczasem przynajmniej 10 proc. zawartości alkoholu rozkłada je na proste cząsteczki, dzięki czemu łatwiej się wchłaniają.
Niestety, z piciem alkoholu – podobnie jak z wieloma innymi używkami – związana jest pułapka niewidocznych kalorii. I znów wino wydaje się tu najwłaściwszym wyborem, gdyż kieliszek wytrawnego trunku zawiera ich raptem 68, natomiast 100 g wódki o mocy 32 proc. to 175 kcal, czyli tyle, ile zawierają 4 kulki lodów. Ta sama objętość likieru to już 270 kcal, gdyż do spirytusu zmieszanego z wodą dodawany jest cukier, a pół litra piwa (cukier jest w nim również!) to ponad 300 kcal. Niezależnie od tych wyliczeń, alkohol w każdej postaci pobudza apetyt, więc nietrudno zgadnąć, skąd bierze się „mięsień piwny”.
„Prawdą jest, że alkohol wielu ludziom zaszkodził, ale jakoś nikomu nie przyszło do głowy, że szkodliwe nie było używanie tego, co jest złe, ale nadużywanie tego, co bardzo dobre” – miał powiedzieć Abraham Lincoln na spotkaniu ruchu na rzecz abstynencji w Illinois w 1842 r.
Po raz kolejny wychodzi na to, że naszymi codziennymi zwyczajami żywieniowymi powinien kierować zdrowy rozsądek. Niczego nie należy raz na zawsze wykreślać z diety i do niczego też lepiej nadmiernie się nie przywiązywać.
Paweł Walewski