PublicystykaPowrót sędziów Sądu Najwyższego: święto demokracji i prawa

Powrót sędziów Sądu Najwyższego: święto demokracji i prawa

Powrót do Sądu Najwyższego sędziów wysłanych przymusowo i nielegalnie w stan spoczynku, to prawdziwe święto demokracji i prawa. To również nagroda, choć na razie skromna, dla wszystkich, którzy od ubiegłego roku przychodzili pod sądy w całym kraju, by protestować przeciwko łamaniu Konstytucji przez władzę.

Powrót sędziów Sądu Najwyższego: święto demokracji i prawa
Źródło zdjęć: © East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER
Tomasz Janik

Ze wzruszeniem przeczytałem pismo Małgorzaty Gersdorf wzywającej sędziów SN relegowanych wcześniej z Sądu Najwyższego, "do stawienia się w Sądzie Najwyższym w celu podjęcia służby sędziowskiej".

Pierwsza Prezes nie omieszkała zaznaczyć, że czyni to "jako konstytucyjny organ Państwa Członkowskiego, pełniąc nieprzerwanie obowiązki Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego Rzeczypospolitej Polskiej". Bardzo dobrze, że zostało to wyraźnie wskazane. Strona rządowa bez mrugnięcia okiem śle kłamliwe komunikaty do mediów - należy zatem równie stanowczo powtarzać, jak jest naprawdę.

W świat szedł kłamliwy przekaz

Bardzo dobrze, że sędziowie poszli za ciosem i niezwłocznie stawili się z powrotem w pracy. Jakiekolwiek zawahanie, jakakolwiek wątpliwość co do dalszego postępowania, byłyby wodą na młyn dla władzy.

Jeszcze w piątek, tuż po podaniu do wiadomości publicznej treści orzeczenia TSUE, z obozu rządzącego i przychylnych mu mediów dochodziły głosy, że postanowienie Trybunału wcale nie powoduje automatycznego przywrócenia "starych" sędziów do orzekania. Twierdzono, że muszą oni przejść od nowa całą procedurę powołania - wręcz drwiono, że będą musieli stawić się przed KRS, której legalność opozycja przecież kwestionuje, a potem jeszcze odebrać nominację od prezydenta.

Gdyby to rzeczywiście miało tak wyglądać, można sobie wyobrazić, co by się działo: wymyślano by najróżniejsze przeszkody i mnożono niepotrzebne formalności, po to tylko aby odwlec moment powołania w nieskończoność. Tymczasem, sędziowie po prostu w poniedziałek przyszli do pracy i zostali do niej przyjęci. Sędzia Zabłocki podjął czynności jako prezes Izby Karnej, a sędzia Iwulski jako prezes Izby Pracy i Spraw Społecznych.

Myślę, że w obozie rządowym brak było jakiejkolwiek strategii na wypadek takiego orzeczenia TSUE - działania w wymiarze sprawiedliwości odbywają się trochę na zasadzie "od przypadku do przypadku" i tylko pozornie wyglądają jak elementy większego, spójnego i przemyślanego planu. Na razie zresztą rząd zajęty był wyborami samorządowymi, po których musi nieco ochłonąć. Dopiero potem zabierze się za myślenie, jak zjeść tę żabę.

To początek, nie koniec, drogi

Piątkowa decyzja TSUE i wczorajsze powroty sędziów to ledwie początek długiej drogi. Nic nie jest jeszcze ostatecznie przesądzone – właściwe postępowanie przed Trybunałem dopiero się rozpocznie, a strona rządowa na pewno będzie się zdecydowanie bronić. Jednak na ten moment, sytuacja w Sądzie Najwyższym jest na pewno dużo lepsza niż jeszcze kilka dni temu. Władze SN mają teraz formalny argument - orzeczenie TSUE, które polska władza musi wykonać i to ona jest chwilowo w defensywie.

Sędzia Rosario Silva de Lapuerta, wydająca orzeczenie w sprawie tymczasowego zabezpieczenia, bez wątpienia nie bała się ani wezwania przed polski KRS i postępowania dyscyplinarnego, ani też polskiej prokuratury, od jakiegoś czasu interesującej się sędziami wydającymi nieprawomyślne orzeczenia. Skoro nie można dopaść sędzi, to może rząd odmówi chociaż uznania na terenie Polski jurysdykcji Trybunału?

Ale to byłoby możliwe dopiero po wyjściu Polski z Unii.

Źródło artykułu:WP Opinie
małgorzata gersdorfsąd najwyższytsue
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)