Powrót do szkoły w czerwonych i żółtych strefach. Zgód na zdalną naukę brak. "Nie wiem, jak sobie poradzimy"

Powrót do szkoły tradycyjnej nawet w "czerwonych strefach" jest coraz bardziej realny. Dyrektorzy proszą sanepid o zdalną naukę, inspektorzy odmawiają. Nauczyciele z tych stref, mimo chęci powrotu do stacjonarnej nauki, mają ogromne obawy. - Jestem przerażona - mówi nam pedagog z Wielunia.

Powrót do szkoły. Na zdjęciu minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski wizytujący szkołę na Podlasiu
Powrót do szkoły. Na zdjęciu minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski wizytujący szkołę na Podlasiu
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Artur Reszko, Artur Reszko

29.08.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:45

- Przytłaczająca większość placówek jest gotowa na przyjęcie uczniów - podkreśla jak mantrę na konferencjach prasowych minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski.

- Absolutnie się z tym nie zgadzam - mówi nam Agnieszka, nauczycielka historii w liceum w Wieluniu. To miasto, które od wielu tygodni znajduje się w "czerwonej strefie".

W szkole, w której pracuje, uczy się ponad 800 uczniów. - Zachowanie odstępu jest niemożliwe. Jak uczniowie w takiej szkole mają unikać skupisk? Ja jestem przerażona - komentuje.

Czerwona strefa. "Wszyscy się pilnują, a do szkoły można?"

- MEN o nas zapomniał. W "czerwonych strefach" szkoły powinny mieć swoje wytyczne. Ministerstwo mogłoby opóźnić w nich powrót do stacjonarnej nauki - ocenia nauczycielka.

A "czerwoną strefę" w Wieluniu czuć, idąc chociażby przez miasto. - Każdy ma maseczkę, ludzie się pilnują. Przychodnie są zamknięte. W komunikacji miejskiej mniej osób. W sklepach ograniczenia. Ogólnie mniej ludzi wychodzi z domów. A setki dzieciaków mogą wpaść jednocześnie do szkoły? Dlaczego? - pyta nauczycielka.

Ma też syna, który chodzi do szkoły podstawowej. - On nie chce tego powrotu, choć tęskni za kolegami. Myślę, że to kwestia tego, że widać u nas ten strach przed wirusem w mieście. On obserwuje, widzi to i taka jest reakcja - wyjaśnia.

- Zawsze musi się coś wydarzyć, żeby zostały podjęte kroki. Tak będzie i teraz. Pojawi się jeden przypadek i wszyscy pójdziemy na kwarantannę. Minister naraża uczniów i nauczycieli na niebezpieczeństwo - podsumowuje nauczycielka.

Powrót do szkoły. Sanepidy odmawiają

Minister na konferencjach prasowych mówił też: "Nauka zdalna lub hybrydowa będzie uzasadniona w powiatach o podwyższonym zagrożeniu epidemiologicznym". Stwierdzić więc można, że takimi powiatami powinny być szczególnie te oznaczone jako żółte lub czerwone.

Dyrektor jednej ze szkół podstawowych w powiecie rybnickim, który był w "czerwonej strefie", a teraz jest w "żółtej", mówi w rozmowie z Wirtualną Polską: - Niezwykle się niepokoję.

- Jako dyrektor szkoły, wysłałem pismo do sanepidu. To było jeszcze wtedy, gdy byliśmy w strefie czerwonej. Spytałem, czy mogę zarządzić w szkole nauczanie hybrydowe lub zdalne - mówi nam dyrektor. Właśnie otrzymał odpowiedź. "Uznanie powiatu za czerwony nie jest czynnikiem decydującym o ograniczaniu nauczania stacjonarnego".

Obraz
© Archiwum prywatne

- Ja, szczerze mówiąc, nie wiem, co teraz zrobić - komentuje dalej dyrektor. - Uważam, że nie jesteśmy w stanie spełnić wymogów MEN. Papier przyjmie wszystko, ale rzeczywistość jest zupełnie inna - dodaje.

Ocenia, że w takim razie żaden sanepid przed 1 września takiej zgody nie wyda. - Uważam, że to kompletna bzdura. Jeśli ktoś ustala strefy, to od czegoś one są. A efekt jest taki, że tworzy się fikcję i dyrektorzy na nic wpływu nie mają. Sanepid wszystko blokuje - komentuje.

1 września. Plan jest, "ale co w kolejnych dniach?"

- Powiem coś teraz w imieniu moich nauczycieli i ich rodzin, ale także swoim, bo ja w tej szkole fizycznie cały czas jestem i będę. Jesteśmy otoczeni trzema kopalniami, gdzie wysyp koronawirusa już był i nie wiadomo, co będzie dalej. Zakażenia cały czas w regionie rosną. A w szkole zatrudnionych jest 30 nauczycieli, z czego ponad połowa pracuje w kilku szkołach. Jeśli więc gdziekolwiek buchnie, wszędzie będzie krążyło - stwierdza dyrektor.

Mówi, że na 1 września ma wstępny plan. - Klasy młodsze wejdą sobie do sal, każda z innego skrzydła szkoły, bez kontaktu. Klasy starsze poczekają na ławkach przed szkołą. Później zrobimy dezynfekcję, wietrzenie i się wymienimy. Ale to tylko 1 września - podkreśla.

- Co będzie 2 września? Jak mnie zmuszą do stacjonarnego, młodsi będą się uczyć rano, a starsi po południu. Podzielę szkołę na pół. Lekcje będą do 18. Nie widzę innego rozwiązania - podsumowuje dyrektor.

"Z tyłu głowy strach, ale musimy spróbować"

Urszula, nauczycielka szkoły podstawowej z "czerwonego" powiatu pajęczańskiego, przyznaje: - Z tyłu głowy obawy wciąż są. Choć staram się być optymistką.

- Mam wrażenie, że nasza szkoła jest przygotowana. Klas jest wystarczająco dużo, by dzieci mogły po prostu być cały dzień w jednej klasie. Myślę, że każdy z nas chce już po prostu wrócić do szkoły. Praca zdalna jest trudna dla obu stron, i nauczyciela, i ucznia - tłumaczy nauczycielka.

Wyraża nadzieję: - Jeśli będziemy ostrożni i będziemy trzymać się procedur, to może nie będzie aż tak źle.

Pani Urszula uczy wychowania fizycznego. - Jak najmniej będziemy korzystać z hali, jak najwięcej zajęć będę próbowała prowadzić na powietrzu, gdy tylko pogoda pozwoli. W innych przypadkach będziemy mocno stawiać na dezynfekcję, trzymanie odległości. Zobaczymy.

- Ważne jest dobro dziecka. Nie ma osoby, która w moim otoczeniu nie chciałaby wrócić. Chcą tego i dzieci, i nauczyciele. Będziemy próbować utrzymać stacjonarną naukę jak najdłużej - podsumowuje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (129)