Poważny kryzys w Wenezueli - gigantyczna inflacja i puste półki. Nie kończy się na recesji, bo polityczny pat również wyniszcza kraj

• Wenezuela pogrąża się w gospodarczym kryzysie

• W sklepach brakuje podstawowych produktów

• Spadki cen ropy maja dewastujący wpływ na gospodarkę

• Głębokiej recesji towarzyszy polityczne skłócenie

• Prezydent i większość parlamentarna rzucają sobie kłody pod nogi

• Sytuacja odbija się na życiu zwykłych ludzi

• Pensje się zdewaluowały, specjaliści masowo rzucają posady

• Około 40 proc. siły roboczej trudni się przemytem jedzenia, towarów i ropy

Gwardia Narodowa w Caracas w czasie wyborów, 6 grudnia 2015 r.
Źródło zdjęć: © AFP | Juan Barreto
Aneta Wawrzyńczak

Daniel ma do wykonania banalne zadanie: wstać rano i zrobić zakupy. Na liście żadnych frykasów, tylko podstawowe produkty, łącznie osiem pozycji: mąka kukurydziana, mleko, kawa, olej, szampon, papier toaletowy, mydło, detergent. Do dyspozycji Daniel ma zaś całkiem sporą sumkę, równowartość 400 złotych. Jeśli złapie transport do najbliższego supermarketu, powinien się wyrobić w pół godzinki. Bułka z masłem? Raczej figa z makiem.

Po ośmiu godzinach spędzonych na kursowaniu między sklepami, wystawaniu w niekończących się kolejkach, odbieraniu numerków (Danielowi trafił się 652.), nasłuchiwaniu plotek, że temu udało się kupić kawałek mięsa, a tamtej paczkę mąki kukurydzianej, do domu trafił tylko z mąką, detergentem, mydłem i prawie pustym portfelem (bo za te trzy produkty zapłacił przeszło równowartość 310 złotych).

Absurd? Czeski film? Podkoloryzowana historyjka rodem z PRL-u? Pudło. Witajcie w Caracas, stolicy Wenezueli. To właśnie tam ponad pół roku temu Daniel Prado, reporter BBC Mundo, postanowił sprawdzić, jak przeciętni zjadacze chleba odnajdują się w socjalistycznym raju, od dobrych trzech lat chylącym się ku upadkowi z powodu nieustannej fali potężnych gospodarczych wstrząsów. I czy w ogóle stać ich jeszcze na chleb. A przede wszystkim: czy ten chleb jest jeszcze dostępny.

Ceny ropy opróżniają półki w sklepach

Wenezuelczycy do kolejek i braku podstawowych dóbr przywykali latami, drobniejsze i silniejsze kryzysy gospodarcze od dekad co jakiś czas nawiedzały ich kraj. Pod koniec 2007 roku na przykład "The Guardian" pisał o półkach w supermarketach uginających się pod ciężarem wędzonego łososia, włoskiej oliwy z oliwek, pesto, wody Perrier i szampanów. I o tych świecących pustkami, na których powinny leżeć mleko, jajka, mąka, olej spożywczy.

Każda dostawa towaru, donosił wówczas brytyjski dziennik, powodowała błyskawiczny zryw, ludziom wyostrzały się radary skanujące ulice w poszukiwaniu ciężarówek dostawczych, a władze i sprzedawcy bójkom o karton mleka (bo i do takich dochodziło) próbowały zaradzić reglamentując towary i stemplując ręce tym, którzy już swój przydział odebrali.

Na to, co przyszło pod koniec 2012 roku, Wenezuelczycy byli więc w miarę przygotowani. Ot, nie po raz pierwszy kryzys gospodarczy zastukał do drzwi Wenezueli, wśliznął się do sklepów, czyszcząc po raz kolejny półki z podstawowych towarów. Najgorsze miało dopiero nadejść: gdy w styczniu 2015 roku ceny ropy na globalnych rynkach gwałtowanie zapikowały (z ponad 100 dolarów spadły do poziomu ledwo 40 dolarów za baryłkę) w socjalistycznym raju rozpętało się gospodarcze piekło.

Dość oczywisty scenariusz dla kraju, którego 95 proc. przychodów z eksportu pochodzi właśnie ze sprzedaży czarnego złota (choć w tym przypadku bardziej adekwatne byłoby popularne w krajach latynoamerykańskich określenie ropy naftowej jako "ekskrementów diabła"). - Poza ropą nie produkujemy praktycznie niczego, a nawet i produkcja ropy się zmniejszyła. Brakuje stabilnej waluty, a w kraju, który importuje wszystko, to staje się nawet bardziej widoczne poprzez brak żywności - zauważał jesienią 2013 roku Asdrubal Oliveros, ekspert Ecoanalítica, jednej z wiodących wenezuelskich firm konsultingowych.PKB spadł w ciągu dziewięciu pierwszych miesięcy 2015 roku o 7,1 proc., a inflacja w tym czasie sięgnęła 141,5 proc. To i tak ostrożne szacunki, bo zdaniem zachodnich ekspertów wenezuelska gospodarka zwolniła o co najmniej 10 proc., a przeciętny poziom cen skoczył o ponad 200 proc.

Przez dobre kilkanaście miesięcy władze państwa nabierały jednak wody w usta, dopiero przed dwoma tygodniami wenezuelski Bank Centralny po raz pierwszy od ponad roku ujawnił skalę finansowej zapaści państwa:

Rząd socjalisty Nicolása Maduro Moros, namaszczonego na prezydenta w 2013 roku przez umierającego Hugo Cháveza, tym samym przyznał w końcu, że kraj stoi nad przepaścią. A także wskazał palcem, kto go na jej skraj powiódł: to prawicowa oligarchia finansowana przez zagranicznych, głównie Amerykańskich, imperialistów. Czyli w skrócie: każdy, kto przeciwstawia się socjalizmowi.

Nasz prezydent, wasz parlament

Wyprowadzaniu kraju z gospodarczej mielizny nie służy swoista rewolucja, jaka się na początku grudnia dokonała na szczytach władzy: oto bowiem po 17 latach niepodzielnych rządów socjalistów, konstytucyjną większość w parlamencie (112 ze 167 miejsc) zgarnęła dotychczasowa opozycja, na okoliczność wyborów zjednoczona pod banderą MUD (Koalicja na rzecz Jedności Demokratycznej), a Zjednoczona Partia Socjalistyczna Wenezueli (PSUV) ze zdobytymi 55 mandatami musiała obejść się smakiem.

Kwestią czasu było więc, kiedy parlament i rząd skupiony wokół Maduro zaczną sobie wchodzić w paradę. Pierwszą kłodę pod nogi opozycji rzucił obóz prezydencki, silnie popierany przez Sąd Najwyższy, który zawiesił zaprzysiężenie trzech deputowanych pod pretekstem malwersacji wyborczych. To o tyle istotne, że bez rzeczonej trójki MUD nie dysponuje większością parlamentarną, ergo - ma właściwie związane ręce. W odpowiedzi na zdecydowanie nieprzychylny chavistom wynik wyborów prezydent naprędce sformował też nowy gabinet, kluczowe teki wręczając twardogłowym socjalistom, z węszącym kapitalistyczny spisek przeciwko Wenezueli socjologiem Luisem Salasem jako nowym ministrem gospodarki na czele.

Rządząca Koalicja na rzecz Jedności Demokratycznej nie pozostała im dłużna. Jedną z pierwszych decyzji nowo wybranego szefa parlamentu, zasłużonego opozycjonisty Henry’ego Ramosa Allupa, było usunięcie olbrzymich portretów Cháveza z sali obrad. Był to gest symboliczny dla obu stron, opozycja bowiem zapowiada zmianę kursu państwowego okrętu o 180 stopni, czyli zdecydowany odwrót od zdobyczy "rewolucji boliwariańskiej", rząd natomiast pamięć o zmarłym na raka w marcu 2013 roku ojcu "XXI-wiecznego socjalizmu" konserwuje niemal z nabożną czcią.

Deputowani MUD zapowiedzieli też amnestię dla więźniów politycznych, którzy za kratki trafiali pod rządami Cháveza i Maduro za krytykowanie reżimu, oraz zdecydowaną walkę z tzw. boliburżuazja, czyli armią biurokratów i podlizujących się socjalistycznym władzom przedsiębiorców, którzy dzięki korupcji i spekulacjom finansowym dochrapali się olbrzymich majątków. W nieco dalszej kolejności MUD zamierza rozprawić się również z samym Maduro, któremu już przyobiecali, że nie doczeka do wyborów w 2019 roku. A mówiąc precyzyjnie: dali mu jeszcze maksymalnie pół roku rządów.

Zastój w gospodarce, zastój w polityce

W atmosferze przepychanek na szczycie władzy kwestie gospodarcze zostały odsunięte nieco na bok, na polityczną wokandę zostały wciągnięte dopiero dwa tygodnie temu, kiedy to prezydent ogłosił dekret o wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego w gospodarce na kolejne 60 dni (z możliwością prolongaty o kolejne 2 miesiące). Na jego mocy rząd zyskuje mgliście sprecyzowane prawo "podejmowania decyzji niezbędnych do przeciwstawienia się wyjątkowej, nadzwyczajnej sytuacji wynikającej z koniunktury, w jakiej znalazła się wenezuelska gospodarka".

Co to właściwie oznacza? Teoretycznie (czyt. populistycznie) przywrócenie ludowi swobodnego dostępu do "chleba i igrzysk" (towarów i usług), jak deklaruje wicepremier i minister gospodarki Luis Salas. W praktyce zaś dekret wręcza prezydentowi cały wachlarz rozwiązań, które mogą wpłynąć nie tylko na gospodarkę, ale i balans sił politycznych w kraju, od walki z oszustwami podatkowymi, przez możliwość zawieszania norm we wszystkich sektorach, po bezpardonowe sięganie przez rząd do kieszeni firm (państwowych i prywatnych).

Jak można było się spodziewać, decyzja Maduro tylko rozsierdziła opozycyjnych wobec rządu parlamentarzystów, którzy 22 stycznia bez mrugnięcia okiem odrzucili dekret prezydenta. Oficjalnie - z powodu zbyt mglistych wyjaśnień ze strony rządu co do planowanych na jego mocy działań. - Byłoby kompletną nieodpowiedzialnością ze strony Zgromadzenia Narodowego w ciemno zatwierdzić dekret tej rangi, zasięgu i implikacji bez jakiejkolwiek informacji, ponieważ rząd odmawia jej udzielenia - oświadczył Ramos Allup.

Póki co więc Wenezuela zastygła już nie tylko w gospodarczym, ale i politycznym limbo, skąd droga raczej nie wiedzie na powrót do (choćby i socjalistycznego) raju.

Przemyt utrzymuje na powierzchni

Wenezuelczycy radzą sobie tymczasem jak tylko mogą. Pod osłoną nocy od wybrzeży kraju odbijają łodzie wypakowane kartonami. Próżno w nich szukać broni czy narkotyków; w kontenerach i pudłach przemycane są ryby, jaja, mąka, mleko, benzyna. Choć na wenezuelskim rynku te towary są deficytowe, coraz więcej ludzi decyduje się importowane dobra przepchnąć dalej, nieraz z 200-tysięcznym przebiciem.

Ludzie rozkładają bezradnie ręce. - Nie mamy wyjścia - mówią. W rozmowie z Reutersem 41-letnia Alejandra z przygranicznej miejscowości Guanarito, która kiedyś hodowała drób, a teraz przemyca benzynę do Kolumbii, żeby jakoś wykarmić szóstkę dzieci, wyjaśnia: - Żołnierze, nauczyciele, inżynierowie, doktorzy, dentyści… specjaliści wszystkich branż przyjeżdżają tu, by handlować benzyną, bo pensje nie mają żadnej wartości.

Rząd szacuje, że obroty z nielegalnego handlu podstawowymi dobrami sięgają rocznie dwóch miliardów. I że szmugiel dotyczy ok. 30 proc. importowanego jedzenia i 40 proc. innych towarów, plus ok. 100 tysięcy baryłek ropy - dziennie. W wenezuelskim słowniku na stałe już zagościł już termin bachaquero, oznaczający ludzi, którzy porzucają dotychczasową, regularną pracę, by zająć się nielegalnym przemytem jedzenia i innych towarów. Zdaniem ekspertów Ecoanalítica, już niebawem w tym nieformalnym sektorze może znaleźć się 40 proc. krajowej siły roboczej.

Odpowiedź rządu na to zjawisko jest natomiast klasyczna: drobni przemytnicy to de facto agenci kapitalizmu, który próbuje wszelkimi siłami i środkami stłamsić ostatni prawdziwy bastion socjalizmu. Tym samym pogłębia linię społecznej polaryzacji, i tak już biegnącą wzdłuż podziału na zwolenników rządu (głównie beneficjentów wprowadzanych przez ponad dekadę kolejnych "misiones", czyli programów społecznych dedykowanych najuboższym) i jego zdecydowanych przeciwników. Kwestią czasu jest, gdy i jedni, i drudzy odpowiedzą na apel Maduro, który wezwał tuż po wyborach, do "obrony rewolucji na ulicach".

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu: WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Większość chce zmiany na stanowisku premiera. Najnowszy sondaż
Większość chce zmiany na stanowisku premiera. Najnowszy sondaż
Poranek Wirtualnej Polski. Pasmo publicystyczne
Poranek Wirtualnej Polski. Pasmo publicystyczne
Tyle kosztowało sprowadzanie Sebastiana M. z Dubaju. Policja ujawnia
Tyle kosztowało sprowadzanie Sebastiana M. z Dubaju. Policja ujawnia
"NATO stoi w obliczu zagrożeń". Minister z Finlandii ostrzega
"NATO stoi w obliczu zagrożeń". Minister z Finlandii ostrzega
Większe wsparcie militarne dla Ukrainy. Hegseth zapowiada "siłę ognia"
Większe wsparcie militarne dla Ukrainy. Hegseth zapowiada "siłę ognia"
Trump ukaże Hiszpanię? Chodzi o wydatki na wojsko
Trump ukaże Hiszpanię? Chodzi o wydatki na wojsko
Koniec futrzarskich hodowli? Projekt wraca do komisji w Sejmie
Koniec futrzarskich hodowli? Projekt wraca do komisji w Sejmie
Kiedy "mur antydronowy" zacznie działać? Media ujawniają
Kiedy "mur antydronowy" zacznie działać? Media ujawniają
Prezydent Syrii u Putina. AFP: Chce deportacji Baszara al-Asada
Prezydent Syrii u Putina. AFP: Chce deportacji Baszara al-Asada
Emocjonalne słowa Moniki Olejnik. Poruszyła rodzinną historię
Emocjonalne słowa Moniki Olejnik. Poruszyła rodzinną historię
Bunt w Pentagonie. Dziennikarze wyszli w proteście
Bunt w Pentagonie. Dziennikarze wyszli w proteście
Posłanka PiS urodziła córkę. Pokazała zdjęcie
Posłanka PiS urodziła córkę. Pokazała zdjęcie