"Pośpiech może zepsuć proces lustracji"
Przewodnicząca Rady Etyki Mediów Magdalena
Bajer uważa, że ujawnianie zawartości "teczek" powinno być
prowadzone rozważnie i powoli przez powołany do tego IPN.
Pośpiech może tylko ten proces zepsuć - podkreśliła Bajer.
31.01.2005 | aktual.: 31.01.2005 16:33
Według niej, działanie dziennikarza "Rzeczpospolitej" Bronisława Wildsteina, który skopiował i, jak sam przyznał, rozpowszechnił "wśród kolegów dziennikarzy" indeks nazwisk osób figurujących w zasobach archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej, zatruło atmosferę społeczną wokół "ujawniania "teczek" i naruszyło autorytet IPN.
Sądzi ona, że Wildstein prawdopodobnie miał dobre intencje, ale postąpił bardzo nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie. Chyba zdawał sobie sprawę, jak mogą nazwać tę listę niektóre media, zwłaszcza te, które gonią za sensacją - powiedziała.
Dodała, że nieodpowiedzialnie postąpiła też "Gazeta Wyborcza" nazywając "listę Wildsteina" "listą ubecką", bo do niektórych osób w ten sposób dotarła informacja, iż na liście znajdują się wyłącznie agenci i współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, co nie jest prawdą.
Postępowania Wildsteina nie chciała oceniać szefowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krystyna Mokrosińska. Odbierając pieniądze IPN zrobiono pierwszy krok do tego, by spowolnić proces, który i bez tego postępuje bardzo powoli. Wildstein wsadził kij w mrowisko - powiedziała. Dodała, że może to zapoczątkować zmiany w IPN, przyspieszenie prac, byśmy przed wyborami mieli wyjaśnioną sytuację. Mokrosińska przyznała jednak, że "lista Wildsteina" może stać się obiektem manipulacji przez inne osoby.
Szef Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej Polskiej Jerzy Domański uważa zachowanie Wildsteina za niegodne dziennikarza. Wyjaśnił, że świadomie zakładał on, iż będą niewinne ofiary tej listy. Taka odwrócona zasada: lepiej, jakby miało stu niewinnych stracić cześć i honor, niżby jeden winny miał się uchować - powiedział.
Domański odbiera działanie dziennikarza "Rzeczpospolitej" jako jego prywatne porachunki, po to by przenicować każdą z osób związanych z opozycją. Zastanawiam się, ile w tym jest gry politycznej, a ile minionej zapiekłości i poszukiwania agentury we własnym środowisku - dodał. Przypomniał, że do pracy w IPN trafili głównie ludzie o poglądach prawicowych i opozycyjnych rodowodach. Jeżeli jakieś radykalne skrzydło dziś robi to, co robi w sprawie "teczek", może to być odebrane jako wotum nieufności wobec IPN i tych środowisk - powiedział szef SDRP.
REM i SDP przygotowują stanowiska w sprawie "listy Wildsteina".
W sobotę "Gazeta Wyborcza" napisała w artykule pt. "Ubecka lista krąży po Polsce", że skopiowana w archiwum IPN lista funkcjonariuszy tajnych służb PRL, agentów i kandydatów na agentów z "nieprawdopodobną liczbą 240 tys. nazwisk" krąży po Polsce. Komputer z bazą danych o archiwach znajduje się w czytelni IPN od jesieni ubiegłego roku. Mają do niego dostęp wszyscy, którzy korzystają z archiwum.
Do skopiowania listy przyznał się Wildstein. W sobotniej rozmowie powiedział, że zrobił to, by umożliwić dziennikarzom zwrócenie się do IPN o odtajnienie tych danych. Zaznaczył, że nie jest to lista agentów i że są na niej m.in. osoby pracujące w IPN, np. prof. Andrzej Paczkowski, które z zasady nie mogły być tajnymi współpracownikami.
W obronie Wildsteina kilkunastu publicystów wystosowało list otwarty. Napisali w nim, że Wildstein nie wykradł z IPN tajnej, ubeckiej listy, tylko skopiował jawną bazę danych z zasobów archiwalnych IPN. Przypomnieli, że dziennikarz "Rzeczpospolitej" nigdzie tej listy nie publikował, ani też nie twierdził, że jest to lista agentów SB.
"Stwierdzamy, że wobec posiadania przez osoby szerzące takie opinie prawdziwej wiedzy na ten temat, cała akcja przeciwko Bronisławowi Wildsteinowi jest przejawem złej woli i ma na celu skompromitowanie zarówno idei lustracji, jak i osoby znakomitego dziennikarza" - czytamy w liście opublikowanym w poniedziałkowej "Rzeczpospolitej".