Porwanie polskich marynarzy. Sebastian Kalitowski: trzeba zapłacić i ich uwolnić
W nocy z czwartku na piątek doszło do ataku nieznanych sprawców na polski statek drobnicowy "Szafir" w Zatoce Gwinejskiej. Napastnicy porwali pięciu polskich marynarzy, w tym kapitana statku. - Całe szczęście, że nie zdołali uprowadzić statku, bo wtedy sytuacja byłaby dużo bardziej skomplikowana. Wszystko wskazuje na to, że porywacze to piraci, a nie terroryści. To bardzo dobra wiadomość, bo szansa na uwolnienie marynarzy jest wysoka. Wystarczy im zapłacić - mówi w rozmowie z WP Sebastian Kalitowski, były komandos Formozy i ekspert ds. bezpieczeństwa morskiego.
27.11.2015 | aktual.: 27.11.2015 15:45
Do ataku doszło ok. godziny 23, około 70 mil morskich od wybrzeża Nigerii. Jak mówi Kalitowski, powołując się na informacje przekazane przez nigeryjskich partnerów jego firmy, Martime Safety and Security, napastnicy zbliżyli się do statku na dwóch łodziach motorowych.
- Załoga była zamknięta w "cytadeli", czyli miejscu specjalnie przygotowanym na taką sytuację. Tam jest jedzenie i zapasy, które powinny starczyć na co najmniej 3 dni. Wygląda na to, że ci ludzie uprowadzili po prostu dowodzących statkiem - mówi Kalitowski. - Fakt, porywaczom nie udało się uprowadzić całego statku, to bardzo dobra informacja, bo uwolnienie marynarzy byłoby dużo trudniejsze.
Według eksperta, dobrą wiadomością jest też to, że - mimo że sprawcy nie przedstawili jeszcze swoich żądań - porywaczami najprawdopodobniej są piraci, a nie terroryści motywowani względami politycznymi. Czyni to sytuację uprowadzonych łatwiejszą.
Zdaniem kmdr. por. rezerwy Krzysztofa Kubiaka, profesora Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, świadczy o tym modus operandi sprawców.
- Wygląda na to, że zakładnicy nie zostali wybrani przypadkowo: został uprowadzony kapitan i oficerowie, a więc kierownictwo jednostki - zauważa ekspert. Jak dodaje, powinno się doprowadzić do tego, by marynarze zostali uwolnieni jak najszybciej ze względu na ciężkie warunki przetrzymywania zakładników w takich sytuacjach.
- Z relacji które słyszałem ze strony ludzi przetrzymywanych przez piratów w Nigerii wynika, że nawet jeśli nie są oni traktowani ze szczególnym okrucieństwem, to same warunki sanitarno-higieniczne, w których przebywają mogą stanowić poważne zagrożenie dla ich zdrowia i życia - mówi prof. Kubiak.
- Porwani przede wszystkim powinni zachować spokój. Piratom chodzi o pieniądze. Wierzę więc, że rozwiązanie będzie szybkie i jeśli zapłaci się pieniądze, ci ludzie zostaną szybko uwolnieni - radzi Kalitowski. Dodaje, że rozwiązanie sytuacji jest jedno: zapłata okupu. - Przestrzegałbym przed mówieniem - a słyszałem już takie głosy - że terrorystom się nie płaci. Trzeba negocjować i zapłacić, nie ma co do tego wątpliwości. Tu chodzi o ludzkie życie. Tym bardziej, że zwykle w takich sytuacjach negocjuje i płaci armator lub ubezpieczyciel, a nie państwo. Jakiekolwiek próby odbicia zawsze wiążą się z dużym ryzykiem dużych strat wśród zakładników - zaznacza specjalista ds. bezpieczeństwa morskiego.
Jak przyznaje ekspert, scenariusz porwania przez terrorystów nie jest niemożliwy, bo w rejonie działają także bojownicy Ruchu Wyzwolenia Delty Nigru (MEND). - Wydaje się czasem, że ich działalność to pewnego rodzaju dorabianie ideologii do działań pirackich, do działalności de facto biznesowej - mówi Kalitowski.
Incydenty takie jak te, których ofiarą padli polscy marynarze zdarzają się tam często.
- Problem piractwa na wodach nigeryjskich kwitł już od lat 60-tych. Nigdy nie przybierał on tak spektakularnych form jak w Somalii, jednak piraci i bojówkarze od lat porywają załogi statków czy pracowników przybrzeżnych platform wydobywczych dla okupu. Władze nigeryjskie są wobec tego bezsilne - mówi Kubiak.
Według Kalitowskiego, istnieją sposoby na obronę i przeciwdziałanie piratom. Potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa jest coraz większa, tym bardziej, że wody Zatoki Gwinejskiej stały się w ostatnich latach najbardziej aktywną przestrzenią działalności piratów.
- Ten region przejął "palmę pierwszeństwa" w kwestii piractwa od Zatoki Adeńskiej przy Rogu Afryki. Stało się tak dlatego, że na statkach pojawiła się profesjonalna ochrona. Efekt jest taki, że od kilku lat, żaden statek w rejonie Rogu Afryki nie został uprowadzony. A pływa tamtędy 44 tysiące statków rocznie - zaznacza Kalitowski - Muszą po prostu pojawić się ludzie, którzy będą w stanie odpowiedzieć im i obronić się przed atakiem. Potrzebna jest uzbrojona i wysoko wykwalifikowana ochrona. Przekonywanie wspólnoty międzynarodowej i armatorów do tego w przypadku Rogu Afryki było ciężkie, ale ostatecznie do tego doszło - dodaje.
- Armatorzy biorą pod uwagę zagrożenia i inwestują w środki zabezpieczające, ale są to zwykle urządzenia typu prądownice czy urządzenia akustyczne, a to nie zawsze pomaga - mówi Kubiak. Według eksperta, są jednak ważne powody, by nie uzbrajać załóg statków handlowych - W przypadku nieudanej akcji obronnej z użyciem broni palnej, załoga musiałaby się liczyć z absolutnie bezwzględnym odwetem. Są też wątpliwości, czy zwykle wielonarodowe załogi statków byłyby w stanie stworzyć, wobec tych luk komunikacyjnych, skuteczny zespół samoobrony - dodaje.
Sytuację dodatkowo komplikuje jednak fakt, że terene,działalności porywaczy są najczęściej wody terytorialne Nigerii - a to utrudnia nie tylko uniemożliwia akcję antypiracką na wzór unijnej Operacji Atalanta w Zatoce Adeńskiej, ale i ogranicza możliwości ochrony pojedynczych statków.
- Ponieważ są to wody terytorialne Nigerii, to prawo miejscowe nakazuje, że ochrona musi opierać się o lokalne firmy i siły. Biorąc pod uwagę korupcję panującą w Nigerii, nie wpływa to dobrze na bezpieczeństwo statków - mówi Kalitowski.