Porwana przez partyzantów kandydatka na prezydenta jest ciężko chora
Uwolnieni przez lewicową kolumbijską organizację partyzancką FARC parlamentarzyści ujawnili, że więziona w dżungli była kandydatka na prezydenta Kolumbii Ingrid Betancourt jest ciężko chora, a porywacze źle ją traktują.
28.02.2008 | aktual.: 03.12.2008 16:52
Betancourt, kolumbijska polityk francuskiego pochodzenia, która została uprowadzona w 2002 r. podczas kampanii wyborczej na prezydenta Kolumbii oraz trzech porwanych rok później Amerykanów spośród kilkuset więźniów FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) przyciągają największą uwagę światowych mediów.
W środę partyzanci z FARC uwolnili za wstawiennictwem wenezuelskiego prezydenta Hugo Chaveza czworo więzionych od ponad sześciu lat kolumbijskich parlamentarzystów: Glorię Polanco, Luisa Eladio Pereza, Orlando Beltrana i Jorge'a Gechema. Z kolumbijskiej dżungli w południowym stanie Guaviare cała czwórka została przewieziona helikopterami Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża do bazy wojskowej Santo Domingo w Wenezueli. Stamtąd samolotem udali się do Caracas, gdzie czekali na nich bliscy.
Polanco powiedziała na antenie wenezuelskiego radia Caracol, że Betancourt jest ciężko chora. Natomiast był senator Luis Eladio Perez, który ostatni raz widział Betancourt 4 lutego sprecyzował, że ma ona problemy z wątrobą, a porywacze źle ją traktują. "Ingird jest traktowana bardzo źle, [porywacze] wyładowują na niej swój gniew, przetrzymują ją skutą łańcuchami w nieludzkich warunkach - powiedział. Ona jest fizycznie i psychicznie wyczerpana" - dodał.
Pod koniec ubiegłego roku kolumbijska prokuratura ujawniła film, który po raz pierwszy od 2003 r. potwierdził, że Betancourt żyje, choć jest wychudzona i wycieńczona.
Perez wyznał również, że spośród sześciu lat spędzonych w niewoli, przez trzy lata przebywał w tym samym obozie co trzech Amerykanów, których samolot przymusowo lądował na kontrolowanym przez partyzantów terytorium podczas misji antynarkotykowej w 2003 r. Jak powiedział, odnieśli oni wówczas obrażenia, a ich sytuacja w niewoli pogorszyła się, od kiedy amerykański sąd skazał na 60 lat więzienia jednego z przywódców FARC.
Socjalistyczny prezydent Wenezueli Hugo Chavez od wielu miesięcy pertraktuje z partyzantami z FARC, prowadzącymi antyrządową rebelię od ponad 40 lat. W styczniu osiągnął pierwszy znaczący sukces, gdy rebelianci uwolnili dwóch prominentnych zakładników. Jednak działania Chaveza nie budzą entuzjazmu prezydenta Kolumbii Alvaro Uribe'a. Zarówno on, jak i USA oraz UE nie chcą przystać na propozycję, aby w zamian za wypuszczenie przez rebeliantów zakładników, skreślić FARC z listy organizacji terrorystycznych.
Wenezuelski rząd zapowiedział jednak, że wbrew wszelkiej krytyce pertraktacje z marksistowskimi rebeliantami będą kontynuowane, dopóki wszyscy zakładnicy nie znajdą się na wolności.
FARC bierze zakładników zarówno dla okupu, jak i na wymianę na schwytanych przez armię partyzantów. Tuż po środowym uwolnieniu czworo więźniów liderzy partyzantów wydali komunikat, ponawiający żądania wobec kolumbijskiego rządu. Warunkiem uwolnienia kolejnych zakładników ma być zdemilitaryzowanie na 45 dni części zajmowanych przez nich terytoriów, gdzie w obecności obserwatorów zagranicznych miałyby się odbyć rozmowy z rządem na temat wymiany więźniów na zakładników. Uribe proponuje jednak wycofanie wojsk z mniejszego obszaru, ponieważ obawia się, że spełnienie żądań rebeliantów, którzy nękani atakami armii ukrywają się w lasach, pozwoli im na przegrupowanie się.