Poruszające słowa bliskich Ukraińca porzuconego w lesie. "Chcemy prawdy, nie zemsty"
- My nie chcemy zemsty za śmierć Wasyla. Chcemy prawdy: czy zmarł w pracy, czy w lesie. Na tym nam zależy. Bóg będzie sędzią. Boli nas to, że Ukrainiec, z którym Wasyl mieszkał i pracował, nie pomógł mu. To bardzo bolesne - mówi Daria Czornej, siostra Wasyla, który zasłabł w pracy i został wywieziony do lasu przez właścicielkę firmy.
Przypomnijmy: zwłoki 36-letniego Ukraińca znaleziono w połowie czerwca w lesie koło Wągrowca (woj. wielkopolskie). Mężczyzna zasłabł w pracy, a właścicielka firmy wywiozła go do lasu i tam zostawiła.
Portal PracadlaUkrainy.pl dotarł do bliskich Wasyla Czorneja. Mężczyzna osierocił troje dzieci: 12-letnią Nastię, 9-letniego syna i 7-letnią córkę. W środę odbył się pogrzeb 36-latka w Trójcy w obwodzie iwanofrankowskim.
Jak mówi Daria Czornej, siostra Wasyla, o śmierci brata dowiedziała się od sąsiada. - Zobaczył na Facebooku zdjęcie Wasyla jako osoby do identyfikacji, przybiegł do nas o pierwszej w nocy i powiedział, że on prawdopodobnie nie żyje. Ten dzień wywrócił nasze życie - opowiada kobieta.
12 czerwca Wasyl został wywieziony z zakładu produkującego trumny do lasu. Tego dnia rodzina nie miała z nim kontaktu. Bliscy zaczęli denerwować się już od 13 czerwca, bo Wasyl nie zadzwonił z życzeniami urodzinowymi do swojej ukochanej 12-letniej córki. Następnego dnia sam miał urodziny i telefon był głuchy.
Dzieci nie mogą dojść do siebie
Najbardziej śmierć ojca przeżyły dzieci.
- Trumny nie otworzono, Syn Wasyla ma dopiero 9 lat. Strasznie płakał. Chciał raz jeszcze ojca zobaczyć. Zasłabł podczas pogrzebu i nadal nie może dojść do siebie - mówi Daria Czornej. - Widzę ojca w snach. On do mnie przychodzi, czasem słyszę jego głos - płacze 12 letnia Nastia.
Rodzina opowiada, że wcześniej Wasyl pracował na budowach na Krymie i w Czechach, a tym razem wybrał Polskę. Kolega polecił mu zakład z trumnami pod Nowym Tomyślem. - Przyjechał po pieniądze, pracę, a spotkał śmierć - mówi siostra mężczyzny. Wasyl zarabiał w ten sposób na rodzinę, operację ciężko chorej matki i pomoc emerytowanemu ojcu.
Siostra zapewnia, że brat był zdrowy jak ryba. - Nie chorował. Nie miał epilepsji. Mamy wszystkie jego dokumenty medyczne. W polskich mediach czytamy, że się trząsł i miał epilepsję. Chcemy przyjechać do Polski i przekazać wszystkie dokumenty - dodaje. Rodzina chce się dowiedzieć, gdzie Wasyl zmarł. Policja jeszcze nie wie, jaka była przyczyna śmierci mężczyzny, ani też kiedy i gdzie dokładnie zmarł - w zakładzie pracy, samochodzie, czy też w lesie, gdzie porzuciła go właścicielka firmy. Wiadomo jednak, że żył, kiedy właścicielka firmy przyjechała do zakładu.
Daria Czornej mówi, że rodzina nie chce "zemsty za śmierć Wasyla", tylko prawdy o jego śmierci. Podkreśla, że bolesny jest dla nich fakt, iż mężczyźnie nie pomógł kolega Ukrainiec, z którym mieszkał i pracował.
- Jestem poruszona, że tak bardzo dużo obcych ludzi dzwoni, pisze, pociesza nas. Zorganizowano zbiórkę pieniędzy dla nas, chociaż nie prosiliśmy o to. Bardzo dziękuję, bez tej pomocy byłoby nam jeszcze trudniej. Tylko Wasyl nas utrzymywał. Dziękuję Ukraińcom i Polakom za pomoc, za dobre słowa. Nie zostawiliście nas samych - mówi ze wzruszeniem Natalia Czornej, żona zmarłego.
Zbiórkę dla dzieci tragicznie zmarłego Wasyla zorganizowało Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polska Ukraina. Numer konta: 37 1090 1854 0000 0001 1451 2044 z dopiskiem "Dla dzieci Wasyla".
Bezsensowna śmierć
36-letni Wasyl Czornej przyjechał do Polski cztery miesiące temu. Pracował na budowie i dorabiał w zakładzie stolarskim w Jastrzębsku Starym w Wielkopolsce.
Zwłoki Ukraińca zostały znalezione w połowie czerwca w lesie koło Skoków, niedaleko Wągrowca. Policja ujawniła tę informację dopiero 24 czerwca. Mężczyzna miał na sobie koszulkę pokrytą wiórami i robocze rękawice.
Policjanci ustalili, że w upalny dzień mężczyzna zasłabł podczas pracy i stracił przytomność. Pracownicy zawiadomili właścicielkę, 53-letnią Grażynę F., która zabroniła wzywać karetkę pogotowia i kazała wszystkim pracownikom iść do domu. Jak ustaliła poznańska "Gazeta Wyborcza", kobieta zatrudniała Ukraińców na czarno. Nie wezwała pogotowia, bo bała się, że będzie miała kłopoty. Porzuciła mężczyznę w lesie 125 km od swojego zakładu.
Grażyna F. usłyszała zarzuty nieudzielenia pomocy nieprzytomnemu mężczyźnie oraz nieumyślnego spowodowania śmierci. Grozi jej za to kara do 5 lat więzienia. Policja zatrzymała też obywatela Ukrainy, który mieszkał z Wasylem. Wiedział, co się stało z mężczyzną i zataił tę informację, a potem się ukrywał, utrudniając śledztwo.
Źródło: PracadlaUkrainy.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl