Porozumienie UE‑Turcja: wirtualny sukces za cenę wartości
Zawarte przez UE i Turcję porozumienie w sprawie wstrzymania fali migracji nie spowoduje znacznego ograniczenia liczby przybywających do Europy uchodźców. Zyska za to coraz bardziej autorytarny turecki rząd.
Jak zwykle w podobnych sytuacjach, ogłoszenie zawarcia porozumienia w sprawie planu powstrzymania fali migracji do Europy podczas szczytu UE-Turcja było obfite w górnolotne słowa i doniosłe deklaracje. Premier Turcji Ahmet Davutoglu mówił o "historycznym dniu" i ogłosił "nowy początek" w relacjach z Unią Europejską. Zapewnił też, że Turcja, jako "członek rodziny Unii Europejskiej", dołoży starań, by zaradzić problemom związanym z masowym tranzytem migrantów i uchodźców.
- Chciałbym wysłać głośny i wyraźny sygnał z Ankary: jesteśmy europejskim społeczeństwem. Los kontynentu jest losem nas wszystkich. Turcja zrobi wszystko co tylko możliwe w tej sprawie - ogłaszał Davutoglu.
Rzeczywistość jest jednak znacznie mniej imponująca. Nowe porozumienie ws. uchodźców oferuje niewiele konkretnych dla Turcji i żadnej gwarancji sukcesu w powstrzymaniu fali uchodźców dla UE. Tymczasem ceną porozumienia są prawa człowieka i wartości Europy.
W teorii, to porozumienie ma sens: Turcja jest kluczowym dla krajem na trasie uchodźców do Europy, sama zresztą jest też domem dla największej na świecie liczby uchodźców z Syrii, szacowanych na ponad 2 miliony. Dlatego Unia od dawna starała się przekonać wszelkimi sposobami: pieniędzmi, obietnicami przyspieszenia toczących się od lat negocjacji akcesyjnych, a nawet posuwając się nawet do tego, by opóźnić publikację krytycznego dla Turcji corocznego raportu o sytuacji o prawach człowieka w kontekście akcesji do Unii. W niedzielę się to udało. Ogólne postanowienia zawarte w dokumencie ze szczytu wyglądają obiecująco - przynajmniej na papierze: Turcja zobowiązała się do zapewnienia lepszych warunków uchodźcom z Syrii, do lepszego zabezpieczania granic, przez które migranci przedostają się do Turcji i potem do Europy oraz do wdrożenia porozumienia w sprawie powrotu (readmisji) na jej terytorium nielegalnych imigrantów przybyłych z Turcji. To wszystko w zamian za poważne ustępstwa ze strony UE: trzy miliardy
euro płatne w ciągu dwóch lat, obietnicę zniesienia wymogu wizowego dla Turków w strefie Schengen oraz wznowienie negocjacji w sprawie akcesji Turcji do Unii.
Jest jednak pewien problem: wątpliwe jest, by strony rzeczywiście wywiązały się ze swoich zobowiązań.
- Oczekiwanie tego, że Turcja powstrzyma falę migracji i zatrzyma wszystkich będących tam uchodźców oraz że ci uchodźcy nie będą chcieli przedostać się do Europy jest nierealistyczne - mówi WP Gareth Jenkins, analityk brytyjskiego Centrum Studiów Tureckich w Stambule. - Jak długo trwa wojna w Syrii, tak długo będą przybywać uchodźcy. Obecnie pogoda się pogarsza, więc zapewne teraz migrantów będzie trochę mniej . Ale kiedy będzie cieplej znów zacznie się szmugiel ludzi. Najlepsze na co można liczyć, to to że migrantów przybywających do Europy będzie trochę mniej - mówi Jenkins.
Mimo wytargowanych przez Ankarę dużych ustępstw ze strony Unii Europejskiej, także dla Turcji porozumienie nie jest tak korzystne, jakby mogło się wydawać. Kwota trzech miliardów euro może brzmieć się imponująco, lecz jedynie dopóki nie rozłoży się jej na liczbę uchodźców pozostających w Turcji. Szacuje się, że w przeliczeniu suma ta wynosić będzie 14 euro na osobę na tydzień. A i tak jej przekazanie obwarowane jest wieloma warunkami.
- To nie jest dużo pieniędzy i nie przełoży się to na znaczące poprawienie warunków życia uchodźców - komentuje ekspert. Także i pozostałe zawarte w porozumieniu korzyści w praktyce okażą się co najwyżej symboliczne. Choć zgodnie z umową w grudniu zostanie otwarty nowy rozdział negocjacji akcesyjnych, to perspektywa wejścia Turcji do UE jest taka sama jak wcześniej - właściwie niemożliwa. Na niczym skończy się prawdopodobnie także trzeci element unijnej obietnicy, czyli liberalizacja reżimu wizowego dla obywateli tureckich, o co władze w Ankarze zabiegają od lat.
- Do tego po prostu nie dojdzie. Po części dlatego, że obłożone jest to wieloma ciężkimi warunkami. Poza tym, jeśli w Unii mamy taki sprzeciw wobec rozmieszczenia 160 tysięcy uchodźców, to nie ma podstaw sądzić, by państwa UE zgodziły się na otwarcie się na 80 milionów Turków - podkreśla analityk.
W rezultacie, największe korzyści dla Turcji z zawartej w niedziele umowy są symboliczne i polityczne. Gest zbliżenia z UE nie mógł przyjść dla Ankary w bardziej korzystnym czasie, biorąc pod uwagę jej napięte stosunki i de facto stan zimnej wojny z Rosją. W takiej sytuacji turecki rząd nie może pozwolić sobie na osamotnienie na scenie międzynarodowej. - Choć oficjalnie NATO wstawiło się za Turcją, to prywatnie wielu polityków państw Sojuszu, szczególnie Francji, było zszokowanych tym, co zrobiła Turcja, zestrzeliwując rosyjski samolot. Dlatego z perspektywy Erdogana lub Davutoglu, bardzo ważne było pokazać, że Turcja nadal jest ważnym graczem i cieszy się poparciem Unii.
Inna korzyść dla rządu Davutoglu jest taka, że porozumienie z UE daje de facto niemą legitymizację zmierzających w stronę dyktatury rządów partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Rządów, których jednym z symptomów było aresztowanie w poprzednią środę dwóch czołowych dziennikarzy gazety Cumhurriyet, za publikację artykułu o rzekomym zaopatrywaniu syryjskich dżihadystów przez turecki wywiad. Nie jest to zresztą jednostkowy przypadek, bo dziennikarzy pozbawionych wolności jest już ponad 30.
- Największy zysk dla Turcji z tych rozmów to milczenie Europy w sprawach demokracji i rządów prawa - mówi Jenkins. - Dla Unii i jej wartości takie zachowanie jest hańbiące - dodaje.
Nie jest to zresztą jedyna konsekwencja zawartego przez zjednoczoną Europę porozumienia, która rzuca cień na jej reputację jako obrońcę praw człowieka. Umowa z Turcją może mieć bowiem negatywne konsekwencje na sytuację samych uchodźców. Zadeklarowana przez UE kwota 3 miliardów euro nie poprawi znacznie ich warunków życia. Tym bardziej, że środki te zostaną prawdopodobnie przeznaczone na funkcjonowanie obozów. Choć, jak zapewniają eksperci, są one dobrze prowadzone, to mieszka w nich zaledwie ok. 10 procent wszystkich uchodźców. Pozostali żyją często w bardzo trudnych warunkach. Co więcej, coraz częstsze są przypadki odsyłania uchodźców do Syrii. To z kolei nie tylko naraża ich na niebezpieczeństwo, ale jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. Tymczasem podjęte przez Turcję zobowiązania mogą tylko zachęcić ją do podobnych działań. Na przykład nie trzeba było zresztą długo czekać. Już we wtorek tureckie służby zatrzymały ponad 1300 uchodźców w zachodniej Turcji, którzy mieli zamiar przedostać się do Grecji.
- Przykłady takich działań widzimy od pewnego czasu. Często przetrzymywani są w odosobnieniu i bez możliwości kontaktu z kimkolwiek, a potem wysyłani z powrotem do Syrii lub Iraku - mówi Andrew Gardner, ekspert Amnesty International zajmujący się Turcją - To nie tylko niemoralne, ale i bezprawne. W kontekście ostatnich rozmów UE z Turcją, to również plama na sumieniu Europy - dodaje.