ŚwiatPonieśliśmy klęskę - historia lubi się powtarzać?

Ponieśliśmy klęskę - historia lubi się powtarzać?

W Afganistanie wciąż żywa jest legenda, że ludność tego kraju jeszcze nigdy z nikim nie przegrała na swej ziemi. Dumni Pasztuni wymieniają jako bezsilnych w obliczu swej waleczności: wojska Aleksandra Macedońskiego, szerzących islam Arabów, niosących spustoszenie Mongołów, Imperium Brytyjskie i wreszcie ZSRR. Fakty historyczne nie potwierdzają tych opowieści w stu procentach. Można by długo dyskutować, na ile afgańskie ziemie opierały się najeźdźcom. Niemniej prawdą jest, że mocarze, niezależnie od charakteru swej obecności, kiepsko sobie radzą w tej górzystej krainie… Właśnie faktem staje się porażka Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Ponieśliśmy klęskę - historia lubi się powtarzać?
Źródło zdjęć: © AP | Dusan Vranic

12.11.2010 12:37

Zapowiadany rychły początek wycofywania wojsk sojuszniczych z afgańskiej ziemi oznacza w obecnych realiach, że rozpoczęta w 2001 roku interwencja zakończy się niepomyślnie. Amerykanie i ich sojusznicy, pod przykrywką zmiany charakteru misji na „szkoleniową”, deklarują, że powoli szykują się do odwrotu. Można z sarkazmem stwierdzić, że robią bardzo słusznie. Kiedy już nowy, „demokratyczny” Afganistan rozpadnie się, będzie można o wszystko obwiniać Hamida Karzaja, jego skorumpowany rząd, niepokornych Pasztunów oraz zaborczych i interesownych sąsiadów. Tymczasem Amerykanie i reszta zaangażowanych, będą już bezpieczni u siebie. A więc przekazywanie władzy w ręce Afgańczyków trzeba zacząć jak najszybciej, bo koszty są co raz większe, a zachodnie społeczeństwa coraz bardziej niezadowolone…

Powrót do punktu wyjścia

Warto przypomnieć, że wkroczenie wojsk NATO do Afganistanu w 2001 roku miało na celu schwytanie bądź zlikwidowanie Osamy bin Ladena oraz odsunięcie od władzy i eliminację kierowanego przez mułłę Mohammada Omara tzw. reżimu talibów. Po dziewięciu latach ani jednego, ani drugiego celu nie udało się zrealizować. Jakkolwiek reżim mułły Omara szybko upadł, do dziś talibowie jako oddziały rebelianckie zaciekle i konsekwentnie stawiają czoła nowym siłom rządowym oraz wojskom NATO.

Sytuacja nadal nie jest stabilna. W 2008 roku rebelianci kontrolowali nawet 70% terytorium kraju. Dziś, podobno, pozostało im kilkanaście. Zakrojone na szeroką skalę operacje w prowincjach Helmand i Kandahar na niewiele się zdały. Po dziewięciu latach na mapie Afganistanu istnieją białe plamy - regiony, do których wciąż nie dotarły ani siły ISAF, ani żadne organizacje pozarządowe i nie wiadomo co się tam właściwie dzieje (nawet w „polskiej” prowincji Ghazni jest taki dystrykt – Nawa).

O tym, że w Afganistanie wciąż toczy się wojna, każdego dnia przekonują doniesienia agencyjne. 8 listopada tego roku rządowa agencja Bakhtar informowała o zamordowaniu zarządcy jednego z dystryktów w prowincji Paktia, przejęciu broni i materiałów wybuchowych w Kandaharze przez siły rządowe i o zranieniu cywila przez wojska ISAF w Kabulu. Dzień akurat dość spokojny. To jednak bardzo typowe zestawienie codziennych wydarzeń afgańskich. I tak jest od wielu miesięcy…

Wobec niepowodzeń, pierwotne cele NATO w Afganistanie zostały zweryfikowane. Obecnie celem wojsk ISAF pozostaje niedopuszczenie do powrotu do władzy rebeliantów. Wszyscy pogodzili się chyba z faktem, że zniszczenie ruchów takich jak Islamski Emirat Afganistanu (talibowie), Hezb-e-Eslami Gulbuddina Hekmatjara, czy „Siatka Haqqaniego” po prostu jest niemożliwe.

Błagamy, pogódźcie się z nami…

Tymczasem prozachodni, afgański rząd od wielu miesięcy prosi rebeliantów (terrorystów?) o pojednanie i o aktywny udział w budowaniu nowego Afganistanu. Prezydent Hamid Karzaj niewątpliwie już dawno zrozumiał co się święci. Wobec zapowiedzi wycofania się przez Zachód i braku gotowości do rozmów ze strony talibów, Karzajowi grunt pali się pod nogami.

Po opuszczeniu kraju przez wojska koalicyjne, prawdopodobnie rychło dojdzie do przepychanek w Afgańskiej Policji Narodowej (ANP) i Afgańskiej Armii Narodowej (ANA). Jest to scenariusz niemal pewny, biorąc pod uwagę stosunki etniczne i układy lojalnościowe panujące w tych instytucjach. Tymczasem rebelianci, nawet jeśli tymczasowo ułożą się z Karzajem, najprawdopodobniej szybko strącą go ze stołka. Niewykluczone, że powtórzy się casus prezydenta Nadżibullaha, któremu Rosjanie „przekazali odpowiedzialność” przy wycofywaniu się. Ostatecznie Nadżibullah zginął z rąk talibów w 1996 roku.

Czy historia toczy koło i można doszukać się analogii z interwencją radziecką? Zdecydowanie tak, sytuacja jest dziś bardzo podobna i również wojna domowa, taka jak w latach 1992-94 jest możliwa. Rebelianckich frakcji, które po opuszczeniu pola bitwy przez obce wojska zaczną walczyć między sobą, nie brakuje. Wizja pogrążającego się w krwawej wojnie Afganistanu jest więc jak najbardziej realna.

Bezskuteczne zabiegi prezydenta Karzaja o rozmowy pokojowe z przedstawicielami Islamskiego Emiratu Afganistanu (talibami), Hezb-e-Eslami, czy Haqqanimi dobitnie świadczą o beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazł. Dialog podobno trwa, lecz realnych postanowień wciąż brakuje. Póki warunki nie zostaną spełnione, przywódcy rebeliantów nie wykazują szczególnej inicjatywy. Najczęściej wymienianym żądaniem jest opuszczenie kraju przez wojska NATO i w tym tkwi problem. Prezydent Karzaj to marionetka Amerykanów i Zachodu – takie jest zdanie wszystkich przywódców rebeliantów. Odejdą Amerykanie – Karzaj pozostanie sam i bez żadnych szans na przetrwanie. Rebelianci czekają więc, aż prezydent dosłownie padnie przed nimi na kolana. Czas biegnie, a oni wciąż zyskują argumenty.

Dowód na słabość nowego państwa

Wybory parlamentarne, które odbyły się we wrześniu - kolejny sprawdzian afgańskiej demokracji - znów okazały się farsą. Już od ponad siedmiu tygodni trwa wyborcze zamieszanie. Wyników brak, napięcie rośnie, a zachodnie media niewiele o tym mówią. Sytuację żywo komentują za to lokalne środki przekazu. Ponad 1 mln 300 tys. głosów jest sfałszowanych bądź nieważnych (z łącznej liczby 4 mln 265 tys.), wciąż toczą się też postępowania wyjaśniające wobec 224 kandydatów.

Od kilku dni w Kabulu odbywają się protesty kandydatów i wyborców żądających unieważnienia nieuczciwej elekcji. Wielu protestujących twierdzi, że kontrowersyjne wybory pogarszają jedynie sytuację w ich kraju. Prawnik Dawud Sultanzaj oświadczył wprost, że sytuacja jest na tyle niejasna, że po ogłoszeniu wyniku głosowania, wielu sfrustrowanych ludzi „po prostu pójdzie w góry i chwyci za broń”.

Przed rokiem, w wyborach prezydenckich sytuacja była niemal analogiczna. Wówczas w drugiej turze w kontrowersyjnych okolicznościach wycofał się kandydat Abdullah Abdullah i bez głosowania głową państwa, po raz drugi, został Karzaj. Zachód systematycznie przekonuje się, że każdy kolejny „sprawdzian” obnaża słabość i korupcję nowego państwa.

Inni gracze przy afgańskim stole

Od dwóch, może trzech lat zauważa się rolę, jaką w Afganistanie odgrywają silne państwa spoza NATO. Wielu polityków jest dziś zdania, że w celu unormowania sytuacji w Afganistanie konieczne są rozmowy z sąsiadami: Iranem, Pakistanem, a także Rosją, Chinami i Indiami. Trudno jednak wyobrazić sobie wypracowanie jakichkolwiek zgodnych rozwiązań przez te państwa oraz Stany Zjednoczone. Warto zwrócić uwagę, że Afganistan to obecnie naturalny teren rywalizacji o rangę najsilniejszego w Azji. To tutaj Indie próbują „zakleszczyć” Pakistan, Chiny chcą zdominować gospodarkę i czerpać zyski z bogactw naturalnych, a Iran, choć zabrzmi to niedorzecznie, dąży do odbudowy potęgi dawnego imperium Achemenidów. Strategiczne interesy i obawy mają też Rosja oraz państwa Azji Centralnej. Niestety cele poszczególnych aktorów są rozbieżne. Sukces jednego z graczy, oznacza porażkę drugiego.

Taka sytuacja nie podoba się samym Afgańczykom. NATO właśnie się przekonuje, że prawo do wolności i niezależności na ich własnej ziemi, jest kluczowe do zaprowadzenia jako takiego porządku. Poczucie swobody i niezależności jest najsilniejsze u najliczniejszych i wojowniczych Pasztunów. Niemniej wizja owocnych rozmów z sąsiadami w celu unormowania sytuacji w Afganistanie jest nadal snuta z optymizmem przez wielu zachodnich polityków.

Na tej drodze, nawet jeśli zostaną wypracowane jakieś rozwiązania, będą to tylko rozwiązania tymczasowe. Najgorzej oprócz samych Afgańczyków, wyjdą na tym Amerykanie i państwa NATO, które stracą całkowicie swe wpływy w regionie. Po wycofaniu się Zachodu, na terenie Afganistanu można spodziewać się dużej batalii o dominację w regionie.

Zdrawstwujtie druzja…

Tymczasem „Nowa Wielka Gra” wciąż się toczy. Kontrowersje narastają. Teheran przywozi walizki pieniędzy, które oficjalnie mają pomagać w umocnieniu władzy obecnego rządu. Co jednak istotniejsze, do Afganistanu mogą niebawem powrócić rosyjscy żołnierze. Na razie mówi się o personelu szkolącym afgańskich pilotów i służby walczące z przemytem narkotyków. Pierwsze wspólne akcje zbrojne Rosjan z żołnierzami NATO na północy kraju miały miejsce już w październiku, zaś konkretna oferta dotycząca kooperacji NATO z Federacją Rosyjską w Afganistanie ma być przedstawiona Moskwie po szczycie w Lizbonie. Sekretarz generalny, Anders Fogh Rasmussen wyraził w październiku nadzieję, że uzgodni z Rosją szeroki zakres współpracy.

Należy spodziewać się, że większe zaangażowanie Rosji, na które przystanie NATO i afgański rząd, oznaczać będzie większy sprzeciw społeczny - głównie na pasztuńskim południu, gdzie do dziś rozpamiętywana jest klęska zadana wojskom ZSRR. To przełoży się niewątpliwie na wzrost poparcia dla rebeliantów. Czy w takiej sytuacji znów zacieśni się ich współpraca z Pakistanem? Kolejny dowód na to, że afgańska historia kołem się toczy.

Słabości NATO

Porażka NATO w Afganistanie to z pewnością problem globalny. Może obnażyć słabość Sojuszu Północnego na tyle, że w przypadku konieczności wspólnego przeprowadzenia kolejnej interwencji, państwa członkowskie będą bardziej ostrożne z podejmowaniem jakichkolwiek kroków. To niewątpliwie przełoży się na spadek potencjału NATO i niekorzystnie wpłynie na efektywność jego działań. Wydatki na afgańską misję znacznie przewyższyły założenia, społeczeństwa państw zaangażowanych są zniecierpliwione, zaś naczelne hasło natowskiej misji ISAF - „Pomoc i Współpraca” często okazuje się być tylko pustym sloganem. Zaangażowanie duże - efekty znikome i zniechęcające do podobnych ruchów w przyszłości.

Zachód przegrywa batalię w Afganistanie. Członkowie NATO swymi politycznymi decyzjami przypominają sprintera, który próbuje z sukcesami startować w maratonie. Sojusz chce pokonać trudności zbyt szybko, a 2014 nie jest realną datą ukończenia tego przedsięwzięcia. Nie jest dobrze wciąż powtarzać: jeśli ktokolwiek chce zmienić Afganistan, trzeba tam, pomimo ogromnych strat, konsekwentnie działać minimum dwadzieścia lat – tyle zajmie wymiana pokoleń. W Afganistanie konflikt zbrojny trwa od 1979 roku. Zarówno obecnie nim rządzący, jak i ci, którzy rząd zwalczają to po prostu „dzieci wojny”. Zmiana pokoleniowa wydaje się jedyną szansą, choć i tak gwarancji na sukces nie daje. Niemniej w tym wypadku inna droga po prostu nie istnieje.

Decyzje co do przyszłości afgańskiej misji zapadną podczas szczytu państw NATO w Lizbonie 19 i 20 listopada.

Jakub Gustaw Gajda, specjalnie dla Wirtualnej Polski

Jakub Gustaw Gajda – orientalista, dziennikarz i publicysta, niezależny ekspert ds. Iranu i Afganistanu, współautor największego w Polsce serwisu informacyjnego o tematyce afgańskiej - Afganistan.waw.pl, właściciel firmy Orient Ekspert.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)