Zawierający błędne informacje plakat dotyczący cen energii w Unii Europejskiej - element kampanii polskich spółek energetycznych © East News | Adam Burakowski/REPORTER

Ponad 12 milionów na antyunijną kampanię. "Gwiazdki kazali domalować u Sasina"

Szymon Jadczak

Ponad 12 milionów złotych przeznaczono na antyunijną kampanię dotyczącą cen prądu. Wymyślono ją w Ministerstwie Aktywów Państwowych, a energetyczne firmy państwowe zostały zmuszone do zrzucenia się na realizację pomysłu polityków. Unijne gwiazdki, które widnieją na plakacie kampanii, w ostatniej chwili kazał domalować jeden z wysoko postawionych polityków.

• Gdy politycy obozu władzy dowiedzieli się, że szykują się podwyżki cen energii, których nie da się zatrzymać, podjęli decyzję o rozpoczęciu działań propagandowych.

• Spółki energetyczne za wszelką cenę chcą ukryć, ile pieniędzy przeznaczyły na manipulującą kampanię. Wirtualna Polska dotarła do tych kwot.

• Pieniądze na kłamliwą kampanię popłynęły z następujących spółek: Enea Połaniec, Enea Wytwarzanie, PGE GiEK, Tauron Wytwarzanie, PGNiG Termika, Energa.

• Podawane przez nas informacje potwierdziliśmy w kilku niezależnych od siebie źródłach.

W ostatnich dniach na ulicach polskich miast codziennie mijamy billboardy, które przekonują, że przyczyną gwałtownego wzrostu cen energii w Polsce jest polityka klimatyczna Unii Europejskiej. Szeroko zakrojona kampania reklamowa trwa także w wielu polskich mediach.

"Opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 % kosztów produkcji energii" - czytamy na plakacie. Widnieje na nim także żarówka, gdzie wspomniane 60 proc. oplecione jest żółtymi gwiazdkami na niebieskim tle – to czytelne nawiązania do symboli unijnych. Twórcy kampanii określają ją mianem "edukacyjnej". Eksperci z branży energetycznej mówią jednak jasno: to manipulacja.

- To, co widnieje na plakatach, to koszty generacji energii, które dotyczą spółek energetycznych. Wpływ tego, co nazywamy unijną polityką klimatyczną na rachunkach dla odbiorców indywidualnych, to około 20 proc., czyli trzykrotnie mniej, niż wskazują na to plakaty. Ten znak równości między unijną polityką klimatyczną a drogą energią jest kompletnie dezinformujący - tłumaczył w Wirtualnej Polsce Jakub Wiech, zastępca redaktora naczelnego portalu Energetyka24.com.

Wiech wskazywał też, że ceny prądu w Polsce rosną, bo nasz sektor elektro-energetyczny, który jest w 70 proc. uzależniony od węgla, nie radzi sobie z czynnikami wynikającymi z polityki klimatycznej UE.

Równie dobrze rządzący politycy mogliby więc na plakatach obwinić siebie za wysokie ceny prądu, bo to decyzje polityczne od lat blokują transformację polskiej energetyki. Co przy tym ważne, kwoty, które firmy energetyczne płacą za emisję CO2 w ramach systemu ETS, nie trafiają do budżetu Unii Europejskiej, a do budżetów krajów członkowskich. W 2021 r. polski budżet zyskał w ten sposób ponad 25 mld złotych, które miały zostać przeznaczone na energetyczną transformację, a mogły zostać wydane m.in. na programy socjalne oraz programy łagodzące skutki pandemii lub inflacji.

W ostatnich dniach próbowaliśmy ustalić, kto dokładnie stoi za tą kampanią, w jakich okolicznościach powstała oraz ile kosztowała. I trzeba powiedzieć, że jeśli jej twórcy uważają kampanię za sukces, to ten sukces jest sierotą.

Oficjalnie pod billboardami i spotami podpisało się Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie. To podmiot, który zrzesza 12 spółek zajmujących się produkcją energii elektrycznej. Oprócz tych kontrolowanych przez państwo, także prywatne. Do samego towarzystwa i do wszystkich członków wysłaliśmy takie samo pytanie: "Ile wydali Państwo na kampanię dotyczącą cen prądu? Kto ją wymyślił i zaakceptował?".

Ku naszemu zdziwieniu, część członków nie miała pojęcia, że bierze udział w jakiejś kampanii, inni zdecydowanie odcięli się od inicjatywy TGPE. Samo towarzystwo po kilku ponagleniach przysłało komunikat, z którego wynika, że inicjatorami kampanii są spółki wytwórcze będące członkami wspierającymi TGPE: PGE GiEK, Enea Połaniec, Enea Wytwarzanie, Tauron Wytwarzanie, PGNiG Termika. A kosztów nie możemy poznać, bo to tajemnica przedsiębiorstwa.

Po kilkudziesięciu telefonach, mailach i wiadomościach nieoficjalną ścieżką zrekonstruowaliśmy przebieg powstawania oraz koszty kontrowersyjnej kampanii. Opieramy się na wiedzy ludzi z branży energetycznej, pracowników państwowych spółek oraz urzędników i polityków rządzącej partii. Podawane przez nas informacje potwierdziliśmy w kilku niezależnych od siebie źródłach. Wszyscy nasi rozmówcy zastrzegli sobie anonimowość.

POLITYCY DZIAŁAJĄ PO NIEWYGODNYM RAPORCIE

Na początku stycznia tego roku w mediach pojawiła się informacja dotycząca raportu przygotowanego przez ekspertów banku Pekao SA. Na politycznej mapie wpływów, wśród różnych frakcji Zjednoczonej Prawicy, bank Pekao SA został jakiś czas temu odbity przez wicepremiera i ministra aktywów państwowych z rąk Zbigniewa Ziobry i Solidarnej Polski. Jesienią 2021 r. "Puls Biznesu" pisał o licznych nominacjach w tymże banku dla ludzi Sasina.

A zatem eksperci Pekao SA na początku stycznia opublikowali raport, z którego wynikało, że unijny projekt Fit for 55, który ma doprowadzić do redukcji emisji gazów cieplarnianych, może kosztować Polskę 189 mld euro. "Liczę na oprzytomnienie europejskich elit w sprawie transformacji; unijni technokraci muszą zrozumieć, że forsowanie pakietu klimatycznego to katastrofalny błąd" - mówił po publikacji raportu "Dziennikowi Gazecie Prawnej" wicepremier, minister aktywów państwowych Jacek Sasin.

- O tym, że ceny energii gwałtownie wzrosną, wszyscy wiedzieli od kilku miesięcy. I było też wiadomo, że nic się nie da z tym zrobić, nie da się ręcznie obniżyć cen prądu, nie da się skasować tych opłat za emisję CO2, nie da się tego inaczej wysterować, więc trzeba zainwestować w propagandę. Raport ekspertów Pekao był więc idealną przygrywką do rozpoczęcia kampanii - opowiada nasz rozmówca świetnie zorientowany w kręgach rządowych. I dodaje: - Wymyślono koncepcję, że trzeba dać odpór, zwalić wszystko na Unię i powiedzieć, że to właśnie przez Unię Europejską te rachunki za prąd i za gaz tak rosną.

Według naszego rozmówcy początkowo w Ministerstwie Aktywów Państwowych była mowa o tym, że na promowanie tezy o "złej" Unii trzeba przeznaczyć kilkadziesiąt milionów złotych i załatwić ten temat od strony komunikacyjnej.

Antyunijna kampania miała zostać wymyślona w MAP. Część naszych rozmówców twierdzi, że miała w niej swój udział Anna Plakwicz, dziś uchodząca za zaufaną osobę Jacka Sasina. Na początku rządów PiS weszła z Beatą Szydło do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, potem odeszła do biznesu, gdzie zasłynęła przygotowaniem kontrowersyjnej kampanii "Sprawiedliwe sądy", pełnej hejtu wobec sędziów. W grudniu 2021 r. Plakwicz objęła stanowisko szefowej komunikacji i marketingu w PKO BP. Ludzie Sasina zapowiadali, że jej zadaniem będzie przeprowadzenie audytu w banku po rządach ludzi związanych z Mateuszem Morawieckim. Na razie nic nie słychać o efektach tego audytu.

Gdy zapytaliśmy Annę Plakwicz o jej udział w powstawaniu kampanii dotyczącej cen prądu, kazała pozdrowić naszych informatorów i życzyła dobrego dnia. Ale nie zaprzeczyła, żeby miała coś wspólnego z kampanią.

Wszyscy nasi rozmówcy są zgodni co do jednego: pomysł antyunijnej kampanii powstał w Ministerstwie Aktywów Państwowych. Zresztą do podobnych ustaleń doszli Patryk Strzałkowski i Jacek Gądek, dziennikarze portalu Gazeta.pl. Część informatorów twierdzi, że to osobisty pomysł szefa MAP Jacka Sasina, inni mówią, że polityk PiS jedynie zaakceptował pomysł innych. Nasi informatorzy są też zgodni, że kluczowy w realizacji projektu był Wojciech Dąbrowski, prezes PGE. "Żołnierz Sasina" - jak określają go rozmówcy Wirtualnej Polski. Jego ludzie mieli przekuć pomysły polityków w realną kampanię. Za koordynację projektu miała być odpowiedzialna m.in. Katarzyna Kozłowska, dyrektor departamentu komunikacji korporacyjnej i marketingu w PGE SA. Kozłowska odmówiła rozmowy z Wirtualną Polską i nie odpowiedziała na nasze pytania. 

Wojciech Dąbrowski rządzi w PGE od lutego 2020 r. Za pierwszych rządów PiS w 2007 roku był przez dwa tygodnie wojewodą mazowieckim. Stracił stanowisko za jazdę po pijanemu na rowerze. Później pracował między innymi w miejskiej ciepłowni w Wołominie, czyli mateczniku Sasina.

Z naszych informacji wynika, że merytoryczni pracownicy PGE próbowali początkowo wybić politykom z głowy pomysł kampanii. - Nie udało się powstrzymać polityków. Idea nie była nawet taka głupia. Ale wykonanie beznadziejne. Zupełnie inaczej by to wyglądało, gdyby spółki wytwarzające energię rozpoczęły akcję będącą początkiem dyskusji o polityce klimatycznej… No nie wyszło - mówi nam człowiek, który z bliska poznał kulisy powstawania tej kampanii.

Jak ustaliliśmy, jedyne, co udało się osiągnąć osobom merytorycznym, to uratowanie twórców kampanii przed poważnym błędem. - W pierwszej wersji, zaproponowanej przez MAP, kampania miała głosić, że Unia odpowiada za 60 proc. ceny rachunku. Potem zmieniono to na "cenę energii". Dzięki temu zamiast o kłamstwie możemy mówić o manipulacji - przyznają nasi rozmówcy. Skąd ta różnica?

- Na żarówkach z kampanii widzimy, że Unia Europejska jest winna sytuacji w 59 proc. Ale dotyczy to giełdowej ceny energii i ten udział wynosi istotnie mniej, wg naszych obliczeń poniżej połowy. A na dodatek od ceny giełdowej do tej dla konsumenta po drodze dochodzi drugie tyle opłat - przesyłowa, dystrybucyjna, rynek mocy. Więc udział ten spada na naszym rachunku o ponad połowę, do mniej niż 25 proc. - tłumaczy Michał Hetmański z Fundacji Instrat, think tanku zajmującego się transformacją energetyczną.

PRÓBA UKRYCIA KOSZTÓW KAMPANII

Choć kampanię przygotowano w PGE, firmuje ją Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie. Dlaczego? - A to właśnie nauczka, którą wyciągnięto m.in. po akcji z kampanią dotyczącą sądów. Po pierwsze - dzięki TPGE można powiedzieć, że to głos z branży. Nieważne, że z 12 firm w kampanii bierze udział pięć, wszystkie kontrolowane przez państwo. Po drugie - w ten sposób nikomu nie uda się oficjalnie wyciągnąć kosztów tej kampanii - tłumaczy nasz kolejny rozmówca.

Żeby dodatkowo utrudnić śledzenie przepływów finansowych, posłużono się spółkami zależnymi od kontrolowanych przez państwo firm.

- Dlatego PGE SA odpisało wam, że nie było zaangażowane w kampanię. Bo zrobili to za pośrednictwem PGE GiEK - mówi człowiek związany z tym koncernem.

Rzeczywiście. W odpowiedzi od biura prasowego koncernu czytamy: "Kampania, o którą Pan Redaktor pyta, jest projektem realizowanym przez Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie (TGPE). PGE Polska Grupa Energetyczna SA nie jest zaangażowana finansowo w kampanię".

A w jaki sposób od wymyślenia kampanii w Ministerstwie Aktywów Państwowych doszło do wywieszenia billboardów i emisji spotów w telewizji i internecie? - Prezesi poszczególnych spółek zostali "poproszeni" o dorzucenie się do kampanii. Swoją drogą ciekawe, jak kiedyś będą tłumaczyć się z tego wydatku - mówi nasz informator.

O jakich kwotach mówimy? To była najtrudniejsza informacja do wyciągnięcia z energetycznych spółek. Na początku dowiedzieliśmy się, że 1,5 miliona złotych zapłaciła Enea Połaniec. Tę kwotę potwierdziło nam kolejne źródło. Tyle samo miała dorzucić Enea Wytwarzanie. Po 3 miliony miały dać PGE GiEK, Tauron Wytwarzanie i Energa, a PGNiG Termika miała wpłacić 400 tys. W sumie daje to kwotę 12,4 miliona złotych.

- Pieniądze od Energi trafiły do domu mediowego Sigma Bis, założonego przez kontrolowane przez państwo Orlen i PZU, który wykupywał reklamy w mediach, a część reklam TGPE samo zamawiało u wydawców - relacjonuje nasz rozmówca bezpośrednio zaangażowany w kampanię.

Nasz informator przy okazji wspomina kuriozalną sytuację, do której doszło już na końcu planowania kampanii. - Musieli jeszcze dodać te gwiazdki unijne w ostatniej chwili. Na początku była sama żarówka. Nie było gwiazdek. Było logo z tarczą antyinflacyjną i hasłem, że tarcza antyinflacyjna złagodzi wzrost cen energii w polskich domach. Ale w MAP wymyślili, że trzeba wywołać tu Unię do tablicy. Początkowo któryś z polityków wymyślił, żeby dodać flagę UE. Skończyło się na gwiazdkach. To było zupełnie niepotrzebne. Bo to one rozsierdziły ludzi. Może dziś byłoby mniej nerwowo - zastanawia się człowiek, który brał udział w powstawaniu kampanii.

Dopytujemy, kto wymyślił dodanie gwiazdek. Jacek Sasin? Wojciech Dąbrowski z PGE? - To był pomysł polityka, kogoś z szefostwa MAP - ucina nasz informator.

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów pytana, czy wie, ile milionów złotych spółki nadzorowane przez państwo wydały na kampanię dotyczącą cen prądu, odpowiedziała, że nie posiada takiej informacji.

Na nasze pytania o koszty i pomysłodawców kampanii dotyczących cen prądu nie odpowiedziała żadna ze spółek inicjujących całą akcję. Oprócz wspomnianego PGE SA, które zasłoniło się tajemnicą przedsiębiorstwa.

Na nasze pytania nie odpowiedziało Ministerstwo Aktywów Państwowych.

Nie odpowiedziało nam też TGPE. Za to w poniedziałek o godz. 13 Towarzystwo organizuje spotkanie dla dziennikarzy poświęcone swojej kampanii.

Szymon Jadczak

szymon.jadczak@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
prądpgeunia europejska
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2964)