Pomoc wojskowa USA dla Izraela
• Izrael jest największym beneficjentem pomocy militarnej USA po II WŚ
• W sumie otrzymał jej 70,5 mld dol.
• Fundamentem izraelskiej obrony przeciwrakietowej jest pomoc z USA
• W latach 2009-2018 dzięki specjalnej umowie Izrael dostał 30 mld. dol.
• Kolejna umowa na lata 2019-2028 jest negocjowana
• Mimo złej relacji Obama-Netanjahu, umowa ma być jeszcze wyższa
• Netanjahu sądzi, że w obliczu zniesienia sankcji na Iran i tak jest za niska
30.03.2016 | aktual.: 30.03.2016 18:13
Jeśli podsumujemy całość amerykańskiej pomocy militarnej po II wojnie światowej, to właśnie Izrael - z ponad 70 mld dol. - jest jej największym beneficjentem. Za nim plasują się Wietnam, Egipt, Afganistan i Turcja. Warto przy tym zauważyć, że te pieniądze w większości wracają do Amerykanów, którzy podpisują ze swoimi partnerami lukratywne kontrakty zbrojeniowe.
Przy czym pozycja Izraela jest wyjątkowa na tle innych krajów, ponieważ ma on wolną rękę i może on przeznaczać 1/4. amerykańskich dotacji na dowolny cel, czyli de facto na własny przemysł zbrojeniowy. Reszta, czyli 75 proc. z 30 mld dol. kończącego się dziesięcioletniego planu pomocy z lat 2009-2018 zostanie lub już została spożytkowana na umowy z amerykańskimi koncernami. Według szacunków serwisu Defense News, obecnie Izrael jest odbiorcą około 55 proc. pieniędzy, które Stany Zjednoczone przeznaczają na wojskową pomoc na całym świecie.
Kontynuacja mimo przeszkód
W 2007 roku administracja ówczesnego prezydenta George'a W. Busha podpisała z władzami Izraela umowę, która przez kolejną dekadę zapewniła Izraelczykom aż 30 mld dol. pomocy w 10 transzach. Jeśli przełożyć tą sumę na dni w roku, okazałoby się, że Izrael otrzymuje aż 8,5 mln dol. dziennie.
Jesienią ubiegłego roku relacje pomiędzy Barackiem Obamą i Benjaminem Netanjahu zostały określone przez "The Huffington Post" mianem "najgorszych stosunków prezydent USA-premier Izraela w historii obu krajów". Od czasu objęcia fotela premiera w 2009 roku Netanjahu rozmawiał z Obamą więcej niż którykolwiek inny przywódca świata. Od początku osoby z otoczenia władzy obu krajów donosiły, że obaj panowie nie darzą się szczególną sympatią. Z kolei na gruncie polityki międzynarodowej poróżniło ich podejście do izraelsko-palestyńskiego procesu pokojowego, zniesienie sankcji wobec Iranu oraz ocena Arabskiej Wiosny.
Tym bardziej dziwi, że w tych warunkach obu krajom udało się wypracować nie tylko nową dziesięcioletnią umowę odnośnie pomocy militarnej, ale także zgodzić się co do jej podwyższenia. Według wstępnych planów, wyjawionych przez przedstawicieli USA, do Izraela w latach 2019-2028 ma trafić nieco ponad 40 mld dol.
40 mld to za mało?
Jeszcze jesienią ubiegłego roku z izraelskich źródeł wynikało, że Tel Awiw zaczynał negocjacje od pułapu 50 mld. Izraelski "Haarec" w lutym tego roku pisał, że premier Netanjahu głośno przebąkiwał swoim ministrom, że nowa proponowana umowa nie spełnia oczekiwań jego kraju i ostatecznie Izrael możne nawet "przeczekać" Obamę i układać się z kolejnym prezydentem.
Część izraelskich ekspertów ds. Bezpieczeństwa mówi nawet, że nowa propozycja finansowa jest pogwałceniem koncepcji QME (Qualititative Military Edge). Chodzi o przewagę militarną na gruncie technicznym i taktycznym nad liczniejszymi sąsiadami regionu, przewagę - dodajmy - gwarantowaną przez każdego prezydenta USA od czasów Ronalda Reagana, a dodatkowo przez ustawę kongresu z 2008 roku. Według niektórych specjalistów z Izraela, w obliczu otwarcia Iranu, Izrael potrzebuje co najmniej 5 mld dol. pomocy rocznie przez kolejne 10 lat, by utrzymać gwarantowaną przewagę.
Przedstawiciel izraelskiego ministerstwa spraw zagranicznych niedawno mówił, że nie chodzi zresztą wyłącznie o sam Iran, a o cały łańcuch zdarzeń, których został uruchomiony wraz ze zniesieniem sankcji na ten kraj. - Są pewne wspólnoty interesów, w niektórych kluczowych kwestiach, pomiędzy nami a państwami Zatoki Perskiej. Jednak to nie znaczy, że możemy zignorować wielkie ilości zaawansowanego uzbrojenia, które trafia do regionu, gdzie niestabilność jest powszechna, a reżimy mogą się zmienić - mówił anonimowy członek resortu. W ten sposób odniósł się do fiaska Arabskiej Wiosny oraz rozbudowy potencjału militarnego sunnickich państw arabskich, które nie chcą zostać w tyle za Iranem.
Umowa z kruczkiem
Wbrew krytyce izraelskich środowisk, w tym premiera, obecna administracja USA mówi o swojej propozycji, że jest ona "najwyższym pojedynczym zobowiązaniem pomocy militarnej dla jakiegokolwiek państwa w historii USA". Spekuluje się jednak, że porozumienie ma zawierać także pewien istotny kruczek. Według Defense News, nowa "dziesięciolatka" nie przewiduje tzw. procedury plus-ups, czyli dodatkowych transzy pomocy, o które Izrael mógł ubiegać się przed amerykańskim kongresem. Takie kwoty mogły sięgać nawet 1,9 mld dol. rocznie. Nieoficjalnie mówi się, że w przy nowej umowie będzie można wszcząć procedurę tylko w "ekstremalnych i nadzwyczajnych przypadkach", a nie rutynowo i rokrocznie.
Jeden z emerytowanych ekspertów ds. bezpieczeństwa Izraela ocenił na łamach Defense News, że nowy zapis nie jest jednoznacznie niekorzystny dla jego kraju. Z jednej strony ograniczy dodatkowe inwestycje w system przeciwrakietowy i walkę z podziemną siecią palestyńskich tuneli, na co często wykorzystywano pieniądze pozyskane z procedury plus-us. Ale z drugiej, wyeliminuje "coroczne targowanie się", najpierw z administracją rządową ws. ustalenia wysokości podstawowej pomocy, a później z kongresem ws. rozmiarów plus-ups. - Będziemy mieli w zasadzie gwarantowaną linię pomocową, która bardzo pomoże nam w długofalowym planowaniu - tłumaczył ekspert.
Plus-ups, czyli sposób na jeszcze więcej dolarów
Amerykanie w zamian za porzucenie procedury plus-ups zaoferowali Izraelowi więcej pieniędzy w kolejnym planie dziesięcioletnim. I to więcej o co najmniej 10 mld dol. Na czym więc polegał dotychczasowy mechanizm, że został wyceniony tak wysoko? Najlepiej widać to na przykładzie programów izraelskiej obrony przeciwrakietowej, które dostawały poważne zastrzyki pomocy przyznawanej przez kongres.
W grudniu ubiegłego roku amerykańscy parlamentarzyści uchwalił przepisy, które przyznały Izraelowi 487 mln dol. pomocy na rozbudowę systemów antyrakietowych. Jeśli zestawimy to z kwotą, jaką w tym samym okresie Pentagon zasilił te programy w ramach 10-letniej umowy, okaże się, że pieniądze z kongresu przebijają ją ponad trzykrotnie. W ten sposób Tel Awiw o ponad 300 proc. zwiększył bazową kwotę, która była wyznaczona na ten cel w danym roku fiskalnym. Podobnie rzecz miała się w przypadku programu wykrywania tuneli. Izraelczykom udało się pozyskać dodatkowe 40 mln dol. z kongresu, których nie było w podstawowej transzy. Jeśli wierzyć zapewnieniom płynącym z Waszyngtonu, teraz takie zasilenia będą miały miejsce wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach.
Może być gorzej
Nie da się ukryć, że izraelskie lobby w Stanach Zjednoczonych jest silne, wobec czego Netanjahu może faktycznie poczekać do nowego rozdania politycznego po Obamie, jak sugerował "Haarec". Przestrzegał przed tym Martin Indyk, były specjalny przedstawiciel USA ds. izraelsko-palestyńskiego procesu pokojowego. Dyplomata z USA na swoim Twitterze napisał, że czekanie na kolejne administracje było "jednym z błędów Jasera Arafata".
W słowach Indyka może być pewien sens, jeśli zwrócimy uwagę, że pewne szanse w grze o prezydenturę zachowuje kandydat Demokratów, Bernie Sanders, który raczej nie wyłożyłby na stół równie hojnej oferty. Z kolei Donald Trump, który jest coraz bliżej nominacji z ramienia Republikanów, choć deklaruje proizraelskość, udowodnił kilkukrotnie, że nie rozumie niuansów polityki na Bliskim Wschodzie. W rozmowie w telewizji MSNBC komentował umowę z Iranem, pokazując, że nie do końca pojmuje jej założenia. Innym razem mówił o bombardowaniu pól naftowych ISIS w Iraku, podczas gdy ekstremiści przejęli instalację, ale w Syrii. Ciężko też mówić o zapleczu, które pomogłoby ukształtować politykę międzynarodową Trumpa, ponieważ mało kto jest gotów z nim współpracować.
Izraelowi w sukurs znów może przyjść amerykański kongres. W połowie tego miesiąca zawiązała się 30-osobowa ponadpartyjna koalicja na rzecz całościowego finansowania izraelskich systemów obrony przeciwrakietowej przez Stany Zjednoczone. Chodzi o opłacanie produkcji Żelaznej Kopuły, Arrow III oraz Procy Dawida. Te dwa ostatnie systemy wciąż są opracowywane przy współpracy izraelskich i amerykańskich koncernów.
Senatorzy z koalicji, wnioskujący o finansowanie, argumentują, że chodzi nie tylko wydatki na bezpieczeństwo Izraela, ale także o inwestycję w obustronną współpracę przy technologiach rakietowych, na czym skorzystają amerykańskie firmy, które podpiszą kontrakty na produkcję.
Przy tym wszystkim należy pamiętać, że Izrael nie jest tylko i wyłącznie zdany na łaskę Amerykanów i ich dotychczasowe trzymiliardowe transze. Z wydatkami wojskowymi rzędu 15 mld. dolarów w skali roku, Izrael regularnie plasuje się w czołówce najprężniejszych militarnie krajów na Bliskim Wschodzie, dystansując zdecydowanie wszystkie kraje Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, oprócz Arabii Saudyjskiej.