Pomagał Villas w dniu jej śmierci
Józef Świerżewski (38 l.) z Lewina Kłodzkiego od śmierci Violetty Villas (+73 l.) nie potrafi sobie znaleźć miejsca. Od dwóch lat pomagał w utrzymaniu domu gwiazdy: robił drobne naprawy, rąbał drewno. Była tam również w dniu, gdy diva zmarła. - Rozmawiałem z nią trzy godziny przed jej odejściem. Żartowała, śmiała się, gdzie jej tam było do umierania?! - opowiada.
12.12.2011 | aktual.: 12.12.2011 07:51
Pan Józef bardzo sobie cenił pracę u Violetty Villas. – Jak byłem potrzebny, dzwoniła pani Ela i zaraz byłem – mówi. – Pieniędzy nie brałem. To była zwykła sąsiedzka pomoc: za papierosy i piwo. A przecież praca u takiej gwiazdy to zaszczyt. Ale ona nigdy nie dała mi odczuć, że jest z wielkiego świata. Była otwarta, bezpośrednia. Taka zwyczajna, fajna babka.
Diva nie lubiła być sama. Kiedy do domu przychodził pan Józek, wychodziła ze swojego pokoju, by porozmawiać, pożartować.
– Opowiadała różne historie. Lubiłem jej słuchać, bo przecież zwiedziła kawał świata – wspomina pan Józef. – Mówiła o Vegas, koncertach, pełnych salach, które przychodziły na jej koncerty. Często nam śpiewała. To było wspaniałe... – dodaje
Pan Józef nie może znieść, że po śmierci divy w Lewinie tyle się o niej plotkuje. – Ludzie jej nie znali, a wygadują straszne rzeczy – mówi. – O niej, o pani Eli. To nieprawda, że dom był zapuszczony, że pani Violetta była zaniedbana. Pani Ela bardzo ją kochała, biegała na każde jej skinienie. Wystarczyło, że ona zawołała: Ela, a ta odpowiadała: Już biegnę, pańciuniu. Tak do niej mówiła – wspomina pan Józef.
I na koniec ze smutkiem dodaje: – Żałuję tylko, że nie mam po niej żadnej pamiątki. Choćby płyty z autografem. Gdyby poprosił, na pewno by mi dała. Jakoś nie wpadłem na to. A teraz jest już za późno...
Polecamy w wydaniu internetowym Fakt.pl:
Poznali się przez internet. Uciekli, bo...
