"Polskie obozy koncentracyjne" i antysemiccy partyzanci mordujący Żydów - tak Zachód widzi Polskę?

Używanie terminu "polskie obozy koncentracyjne" w niemieckich mediach to nie przypadkowe pomyłki. Jak pokazuje wyemitowany przez TVP niemiecki serial "Nasze matki, nasi ojcowie", Polacy są w Niemczech postrzegani jako antysemici współwinni holokaustu. Dzięki większej sile przebicia i słabej polskiej polityce historycznej, to właśnie ta wersja historii ma większe szanse na zdobycie uznania na Zachodzie. W debacie po emisji serialu, prof. Szewach Weiss, zwracał uwagę, że Francuzi, Norwegowie i Holendrzy mocniej współpracowali z nazistami niż Polacy, a mimo to nie doczekali się takiej recenzji. Dlaczego na Polaków najłatwiej zrzucić winę?

"Polskie obozy koncentracyjne" i antysemiccy partyzanci mordujący Żydów - tak Zachód widzi Polskę?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Berliner Verlag
Marcin Bartnicki

Przeczytaj też: "Polskie obozy koncentracyjne" w niemieckim podręczniku

- Byłeś dobrym żołnierzem, ale gdy okazało się, że jesteś Żydem, nic dla ciebie nie mogę zrobić - mówi do jednego z głównych bohaterów żołnierz Armii Krajowej, w niemieckim serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", wyemitowanym 19 czerwca przez TVP. Produkcja przedstawia polskich partyzantów jako antysemitów. Gdy po zatrzymaniu niemieckiego pociągu okazuje się, że przewożeni są w nim Żydzi, Polscy zamykają wagony i zostawiają ich na śmierć.

Serial to kolejna próba rozmycia odpowiedzialności za zbrodnie wojenne i próba narzucenia Polakom dzielenia się winą. - Niemcy szukają wspólników do winy. I toczy się to już długie lata. To, co noszą na sobie jako naród, to jest taka hańba, taki ciężar, że kompletnie nie dają sobie z tym duchowo rady. I nie daje sobie z tym rady już kolejne pokolenie. To urodzone już po wojnie - tłumaczy na łamach "Super Expressu" prof. Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Warszawie, ocalony z holokaustu. Zaznacza, że film powtarza sprawdzane już wcześniej schematy współdzielenia się winą.

Podobne przekłamania zdarzają się nie tylko twórcom filmów, ale też poważnym historykom i instytucjom rządowym. W 2010 roku niemiecka Federalna Centrala Kształcenia Politycznego opublikowała służącą za podręcznik broszurę "Żydowskie życie w Niemczech". W wydrukowanej w 800 tys. egzemplarzy publikacji, niemiecki historyk prof. Arno Herzig pisze m.in. o tragedii "więźniów polskich obozów koncentracyjnych" i o "tradycyjnym polskim antysemityzmie". Po interwencji polskiej ambasady w Berlinie, szef instytucji, która wydała broszurę, przeprosił za "za nierzetelne i nieprawdziwe sformułowanie", zapewnił też, że publikacja zostanie wycofana z obiegu. Rzeczywiście, zmieniono kontrowersyjne sformułowania w elektronicznej wersji podręcznika, jednak wydrukowane egzemplarze pozostały w bibliotekach (przeczytaj więcej).

Potwierdzeniem tezy Szewacha Weissa o problemie Niemców z zaakceptowaniem własnej historii, są kolejne incydenty z używaniem terminu "polskie obozy koncentracyjne" przez niemieckie media. Trudno wyobrazić sobie, aby niemieccy dziennikarze wykazywali się brakiem wiedzy o historii własnego kraju i używali ich przez pomyłkę. Każdego roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych kilkadziesiąt razy interweniuje na całym świecie w sprawie nazywania niemieckich obozów zagłady "polskimi obozami koncentracyjnymi". Najwięcej interwencji przypadło na rok 2011, było ich wtedy 103. To dobry przykład współpracy polskiej dyplomacji i obywateli - szczególnie Polaków mieszkających za granicą i polonijnych organizacji pozarządowych.

Polityka zapominania

Początkowo termin "polskie obozy koncentracyjne" nie był uznawany za przekłamanie. Pierwszy raz pojawił się w 1944 roku w amerykańskim magazynie "Collier's", w tytule artykułu informującego o raportach Jana Karskiego, który powiadomił aliantów o istnieniu obozów zagłady na terenie okupowanej Polski. Termin był później wielokrotnie powielany w zachodnich mediach. W użyciu były również "polski holokaust" i "nazistowska Polska".

Plakaty rozwieszone w Warszawie w proteście przeciw pokazaniu w TVP serialu
Plakaty rozwieszone w Warszawie w proteście przeciw pokazaniu w TVP serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" (fot. WP.PL)
Dla obywateli Francji, czy Wielkiej Brytanii, którzy niedawno na własnej skórze boleśnie doświadczyli wojny, było jasne, kto jest katem, a kto ofiarą. Dziś kwestia ta nie dla wszystkich jest oczywista. Jeśli erozja wiedzy europejskich społeczeństw na temat III Rzeszy będzie postępowała, za 20-30 lat może zostać zapomniana tak, jak stało się to w przypadku I wojny światowej. Jak pokazują badania zlecone przez brytyjski think tank British Future, ponad połowa Brytyjczyków w wieku 16-24 lat nie wie kiedy rozpoczęła się i zakończyła I wojna światowa, co ósmy badany myli ją z wojnami napoleońskimi. Z tych samych badań z października 2012 roku wynika, że dwie trzecie brytyjskiego społeczeństwa nie potrafi nawet w przybliżeniu podać liczby brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli w II wojnie światowej.

Wskazywanie dat i liczb nie jest najistotniejsze w kwestii zachowywania w społeczeństwie pamięci o historii. Jednak współcześnie, przy zanikającej wiedzy historycznej, używanie terminu "polskie obozy koncentracyjne" ma znaczenie, podobnie jak pokazywanie jednostkowych przypadków antysemityzmu jako postawy całego narodu. W konsekwencji utrwala to stereotyp Polaka-antysemity, który w sprzyjających temu okolicznościach jest gotów posunąć się do zbrodni. Takiego człowieka nie chce się mieć za sąsiada, nie darzy się go szacunkiem i nie chce się robić z nim interesów. Rozumieją to elity zachodnich społeczeństw, dlatego państwa prowadzą własną politykę historyczną, w konsekwencji postrzeganie wydarzeń z przeszłości w różnych częściach Europy może się diametralnie różnić.

To, czego nie chcą głośno powiedzieć niemieccy politycy, wyjaśnia były minister edukacji z rządu Margaret Thatcher, Kenneth Baker. - Szkoły powinny skoncentrować się na nauczaniu historii własnego kraju, bardziej niż na wydarzeniach z II wojny światowej, włączając w to holokaust - mówił w rozmowie z "The Daily Telegraph". Baker twierdzi, że temat nazizmu powinien zostać całkowicie usunięty z brytyjskiego programu nauczania, ponieważ na starcie tworzy negatywne postawy społeczne wobec obecnych Niemiec. Niemieckie elity doskonale zdają sobie sprawę z tego faktu.

Przegrany spór o historię

O ile samo używanie terminu "polskie obozy" można w niektórych przypadkach usprawiedliwić błędem językowym lub skrótem myślowym, to wyemitowany przez TVP niemiecki serial wyraźnie pokazuje intencje twórców i poglądy części niemieckich elit. Co ważne, po poruszeniu, jakie wywołał w Polsce serial, w niemieckich mediach pojawiło się wiele komentarzy piętnujących fałszowanie historii. To właśnie dzięki takiej postawie istnieje duża szansa na zachowanie trudnej, szczególnie dla Niemców, prawdy historycznej i w efekcie zbudowanie jak najlepszych relacji między narodami.

Kłopoty Niemców z zaakceptowaniem makabrycznej przeszłości można zrozumieć - młodsze pokolenia nie chcą odpowiadać za zbrodnie, których same nie popełniły. Problem w tym, że manipulowanie historią wpływa negatywnie na wzajemne postrzeganie się obu narodów. Zniekształcanie historii wywołuje w Polsce ostre reakcje, co może w przyszłości kłaść się cieniem na relacje polsko-niemieckie, których pogorszenie zaowocuje osłabieniem pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Straci na tym nie tylko Polska, ale też (w mniejszym stopniu) Niemcy. Zjawisko to może budzić zadowolenie wyłącznie w Moskwie. Dlatego w dłuższej perspektywie, tworzenie i eskalowanie konfliktów wokół kwestii historycznych może przynieść fatalny skutek. Korzystniejsze dla Polski jest promowanie na świecie produkcji filmowych i publikacji przedstawiających prawdziwą wersję historii, której Polska nie musi się wstydzić.

Same reakcje MSZ na przekłamania historyczne to za mało, aby przebić się z przekazem do opinii publicznej w USA, Niemczech, czy w Wielkiej Brytanii. Narzędzia państwa w kreowaniu polityki historycznej są ograniczone, ponieważ nie są w stanie wykreować odpowiednio atrakcyjnego przekazu, aby przyciągnąć uwagę zagranicznej opinii publicznej. Dlatego w prowadzeniu polityki historycznej na szeroką skalę, ważniejszy od działań dyplomacji jest udział świadomych swojej roli elit, m.in. artystów, naukowców, dziennikarzy i sponsorującego kulturę biznesu. Jakimi efektami możemy pochwalić się do tej pory? Stan rzeczy świetnie oddaje zamieszczony na Twitterze komentarz blogerki Kataryny: brak sensownej polityki historycznej i ciężko doświadczony naród bohaterów wojny ocknął się między "Złotymi żniwami" a "Naszymi matkami...".

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (906)