Polska znów upomni się o odszkodowania za wojnę? "To głupi pomysł"
Prezes Jarosław Kaczyński mówi o potrzebie "rozliczenia" stosunków z Niemcami i sugeruje, że włączona w to powinna być sprawa niemieckich reparacji wojennych dla Polski. Czy to dobry pomysł? Zdaniem ekspertów, publiczne podnoszenie tej kwestii byłoby "autodestrukcyjne" dla polskich interesów.
- Ciągle jest wielka, bardzo wielka kwestia rozliczenia naszych wzajemnych stosunków i tego wszystkiego, co Niemcy są nam winni, a są nam winni bardzo, bardzo dużo w każdym wymiarze, począwszy od moralnego, skończywszy na ekonomicznym - mówił w piątek szef partii rządzącej w rozmowie z TV Republiką. - Ten rachunek krzywd po polskiej stronie jest ogromny i powtarzam, w ciągu tych 70 już lat, które minęły od końca wojny, te sprawy nie zostały nigdy załatwione i w sensie prawnym są aktualne (...) droga jest otwarta i w Niemczech też się powinno o tym pamiętać - przestrzegał Kaczyński.
Nowy-stary spór
Kwestia reparacji wojennych nie jest sprawą nową. Spór o zadośćuczynienie za zniszczenia dokonane przez hitlerowskie Niemcy był jedną z głównych spraw w stosunkach polsko-niemieckich zarówno podczas poprzednich rządów PiS, jak i wcześniej, w przed akcesją Polski do Unii Europejskiej.
- Ta sprawa pojawiła się ze szczególną siłą na początku XXI w., kiedy ziomkostwa niemieckie i Powiernictwo Pruskie wysunęły roszczenia wobec Polski za mienie utracone przez Niemców wysiedlonych po II wojnie światowej. To sprowokowało reakcję strony polskiej, która w odwecie zaczęła domagać się odszkodowań wojennych - mówi w rozmowie z WP prof. Andrzej Sakson z Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Jak dodaje uczony, obie strony dokonały wówczas wyliczeń poniesionych strat. Ziomkostwa wyliczyły swoje na 428 miliardów marek, zaś Polska wyliczyła całkowite straty w II wojnie światowej na 1 bilion dolarów, natomiast ze strony Niemiec ok. 500 miliardów marek. Z kolei dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, bazując na obliczeniach PRL-owskiego Biura Odszkodowań Wojennych z 1947 roku, szacuje je na blisko 850 miliardów dolarów.
O ile roszczenia ziomkostw zostały oddalone w 2008 roku przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, to status prawny polskich nie jest do końca jasny. Zdaniem Kaczyńskiego, Polska może domagać się odszkodowań, mimo faktu, że komunistyczny rząd zrzekł się do tego prawa oświadczeniem z 1953 roku. Prezes PiS powołuje się na ubiegłoroczny artykuł dr. Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa w tygodniku "W Sieci", w którym autor wykazywał - powołując się na Kartę Narodów Zjednoczonych - że ponieważ rząd PRL nie zgłosił umowy o zrzeczeniu się roszczeń do ONZ, nie ma ona mocy prawnej.
Problem w tym, że zrzeczenie nie dokonało się za sprawą umowy międzynarodowej, a jedynie jednostronnego oświadczenia, które nie wymaga rejestracji. Nawet jednak gdyby taka umowa istniała, niezarejestrowanie jej w ONZ nie oznacza, że nie jest prawnie wiążąca - oznacza jedynie, że nie można się na nią powołać w rozprawach przed ONZ-owskim Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. To jednak nie jedyna wątpliwość co do ważności oświadczenia z 1953 roku.
- Strona polska, a właściwie część polskich prawników, neguje to oświadczenie, bo ówczesny rząd zrzekając się odszkodowań ze strony NRD, używa tego pojęcia wobec całych Niemiec, co jest błędem formalno-prawnym. Do tego dochodzi jeszcze brak publikacji tego aktu, który wyszedł na jaw dopiero po zmianie systemu - mówi prof. Sakson. - Ale Niemcy stoją są na stanowisku, że Polska zrzekła się tych uprawnień i sprawa jest zamknięta. To stanowisko jest sztywne. Koniec końców, to czy sprawa ta wróci do agendy rozmów dwustrunnych, to kwestia decyzji politycznej - dodaje.
Strzał w stopę?
Czy warto taką decyzję podejmować? Nawet zwolennicy takiego ruchu przyznają, że szanse na uzyskanie odszkodowań od Niemiec są iluzoryczne. Mimo to, jak wskazują, wciąż otwarta kwestia reparacji może stanowić jeden z instrumentów w stosunkach z Niemcami. Jednak na ile skuteczny? Zdaniem Alexandra Clarksona, wykładowcy londyńskiego King's College i badacza spraw niemieckich, podnoszenie tej kwestii będzie dla Warszawy strzałem w stopę.
- Kiedy ostatnim razem do tego doszło, za poprzedniego rządu PiS to wzmocniło tylko - choć w ograniczony sposób - lobby niemieckich wypędzonych i Eriki Steinbach, bo w porównaniu do "agresywnego" i "nieracjonalnego" rządu w Warszawie, ziomkostwa nagle wydały się bardziej racjonalnym aktorem. Podniesienie tej kwestii teraz da tylko argumenty tym, którzy są w Niemczech Polsce nieprzychylni - mówi Clarkson. - To byłby niezwykle autodestrukcyjny i szczerze mówiąc, głupi ruch, który nie przyniósłby Polsce żadnych pozytywnych rezultatów, a ryzykowałby tylko podkopaniem pojednania, które się dokonało między dwoma krajami na wszystkich szczeblach.
Brytyjczyk przywołuje przykład rządu Grecji, który w kontekście negocjacji nad pakietu pomocowego dla Aten, zażądał od Berlina wypłaty odszkodowań wojennych wartych prawie 300 miliardów euro.
- To był wielki błąd, bo stanowisko Niemiec stało się jeszcze bardziej nieprzejednane. Początkowo w Niemczech było przekonanie, że trzeba dać rządowi Tsiprasa szansę, jakiś kredyt zaufania. Zostało to zaprzepaszczone. A to był rząd lewicowy, który mógł przynajmniej liczyć na poparcie niemieckiej lewicy. W przypadku Kaczyńskiego, który cieszy się w Niemczech fatalną opinią, reakcja wszystkich sił politycznych będzie jednoznacznie negatywna - mówi Clarkson. - To jest zupełnie inne pokolenie niemieckich polityków. Oni uważają, że Niemcy uczyniły już wystarczająco wiele, a próby powrotu do kwestii wojennych to w ich optyce po prostu tani, cyniczny chwyt mający podważyć moralną pozycję Niemiec - dodaje.
Zdaniem eksperta, powrót do retoryki z II wojny światowej będzie skutkował tym, że Berlin nie będzie liczył się z polskim stanowiskiem i przestanie przychylnie patrzeć na polskie postulaty. - Efekt będzie taki, że Warszawa nie będzie już uważana za poważnego aktora w polityce europejskiej - podsumowuje Clarkson.
Podobny pogląd na sprawę ma prof. Sakson. Według niego, głośne i publiczne wzniecanie sporu o II wojnę światową może przynieść tylko negatywne skutki, pogarszając polsko-niemieckie relacje i prowadząc do awantury. Jednak zdaniem profesora, nie powinno się całkowicie wykluczać sprawy odszkodowań z rozmów między Berlinem a Warszawą.
- Kluczowe jest to, jak strona Polska będzie to rozgrywać. Z tą kwestią jest podobnie, jak z kwestią statusu mniejszości polskiej w Niemczech. Choć szanse na zrealizowanie tego postulatu są znikome, to podnoszenie tej kwestii ma pozytywne skutki dla praw Polaków w Niemczech. Tak samo powrót do kwestii odszkodowań może być elementem rozmów, w myśl zasady, żeby w polityce zagranicznej móc grać na całym fortepianie - mówi Sakson. - Mówię tu jednak o rozmowach w zaciszu gabinetów. Natomiast odrębną kwestią jest to, czy będzie to wykorzystane publicznie, dla podkręcania nastrojów, bo takie już sygnały się pojawiają. To może relatywnie łatwo posłużyć do odświeżenia dawnych ran i uprzedzeń, co tylko obciąży nasze relacje. Straty, w tym straty wizerunkowe, będą bardzo duże. To już przerabialiśmy - mówi Sakson.