Polska nie ma co liczyć na szczególne względy u Obamy?
To pamiętny dzień w historii Stanów Zjednoczonych. Barack Obama, zostanie 44. prezydentem w historii USA. Choć w zmagającym się z kryzysem gospodarczym kraju panuje prawdziwa euforia, to pojawiają się też pytania o to, czy Obama spełni pokładane w nim nadzieje. Na co może liczyć Ameryka, a na co Europa? Czy Polacy doczekają się zniesienie wiz? Wirtualna Polska zapytała o to dr. Grzegorza Kostrzewę-Zorbasa, amerykanistę, politologa, absolwenta Uniwersytetu Georgetown i Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Waszyngtonie.
20.01.2009 | aktual.: 21.01.2009 14:33
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Amerykanie pokładają wielkie nadzieje w nowym prezydencie. Czy Barackowi Obamie uda mu się, choć w części, sprostać oczekiwaniom milionów rodaków?
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: Wielu Amerykanów zadowolił już samą swoją wygraną. Przejęcie przez niego władzy było przez jego zwolenników odbierane jako ukoronowanie długiego, historycznego procesu równouprawnienia Afroamerykanów. Temat przezwyciężania rasizmu jest bardzo ważny dla Amerykanów i z pewnością jeszcze będzie wracał w najbliższym czasie, ale już stopniowo ustępując miejsca tematowi walki z kryzysem gospodarczym.
WP: Czy nowemu prezydentowi starczy sił, by zmierzyć się z kryzysem?
- Czy Ameryka dostrzeże realną poprawę, będzie zależeć od wielu niewiadomych, np. co w odpowiedzi na zamiary prezydenta uchwali Kongres. W USA prezydent nie ma inicjatywy ustawodawczej, dlatego projekty ustaw może przedstawiać tylko za pośrednictwem członków Izby Reprezentantów lub Senatu. Problem polega jednak na tym, że amerykański prezydent musi stale negocjować z Kongresem, i wcale nie chodzi tu tylko o członków opozycji, czyli Republikanów, ale również własnej partii – Demokratów. Poza tym, opozycja, nawet jeśli jest w mniejszości, ma możliwość blokowania ustaw.
WP: Wróćmy jednak do planów Obamy. W jaki sposób chce wpłynąć na poprawę kondycji amerykańskiej gospodarki?
- Administracja Obamy już od kilku tygodni opracowuje plan stymulacji amerykańskiej gospodarki i prowadzi z Kongresem negocjacje na ten temat. Plan ratunkowy ma być największy w historii świata – budżet na jego realizację ma wynieść ok. 800 mld. dolarów, a może nawet jeszcze więcej. Oprócz tematu pobudzenia amerykańskiej gospodarki, Obama nie rozmawia z Kongresem na żaden inny temat, ani o Strefie Gazy, irańskiej broni nuklearnej, bezpieczeństwie energetycznym w Europie, czy nawet imigracji do USA. Energia rodzącej się administracji Obamy skupia się wyłącznie na wyjściu z kryzysu. WP: Wspomniany przez pana plan Obamy zakłada, że zastrzyk finansowy nie trafi do banków, ale m.in. na budowę dróg i infrastruktury. Czy zainwestowanie pieniędzy w ten sposób podniesie Amerykę z kryzysu?
- Inwestycje w infrastrukturę tradycyjną, taką jak drogi czy mosty, a także nowoczesną, jak szerokopasmowy dostęp do internetu, to jest najlepszy, sprawdzony środek rozbudzania gospodarki, która wpadła w depresję. Nie wiadomo tylko, czy bodziec popytowy okaże się dostatecznie duży. Trudno to przewidzieć, czy Obama osiągnie cel, ponieważ depresje gospodarcze są zjawiskiem przede wszystkim psychologicznym, a w przypadku globalnych kryzysów chodzi o globalną świadomość zbiorową. W większości krajów świata, przy wszystkich różnicach kulturowych, nie możliwe jest zmierzenie, opisanie i przewidywanie stanu tej świadomości. Zapobieganie depresji, które już się objawiła to zastępowanie optymizmem pesymizmu. Zwalczyć pesymizm optymizmem jest trudno, bo wymaga to realnych działań, nawet najlepszy PR tu nie pomoże.
WP: Pan jest optymistą, czy pesymistą? Wierzy pan, że Obamie uda się przezwyciężyć kryzys?
- Myślę, że ma szanse. Jest pewne, że Ameryka wyjdzie z depresji, tak jak wyszła z Wielkiego Kryzysu. Może to jednak potrwać wiele lat, o wiele dłużej niż kadencja Obamy.
WP: A co jeśli mu się nie uda?
- Wtedy Amerykanie mogą nie wybrać go na kolejną kadencję. Dla USA może to natomiast oznaczać trwałe obniżenie się pozycji, zwłaszcza w stosunku do głównego rywala, jakim są dziś Chiny.
WP: Przejdźmy do polityki zagranicznej. Mówi się, że dla Obamy dużo ważniejsze od innych krajów będą te, z których wywodzą się jego przodkowie. Czy uważa pan, że rzeczywiście będzie faworyzował regiony, z którymi jest emocjonalnie związany?
- Być może, ale jeśli już to w małym stopniu. Nie sądzę, aby z Czarną Afrykę uczynił najważniejszym adresatem polityki zagranicznej USA, bo byłoby to odrzucone przez Amerykanów. Sądzę jednak, że za prezydentury Obamy pozycja Czarnej Afryki wzrośnie. Wiąże się to z poparciem, jakiego od zawsze udzielali Demokratom Afroamerykanie. Przypuszczam, że może się skupić na Zimbabwe, gdzie kryzys jest prostszy do rozwiązania niż wojny etniczne, kultowe i religijne jakie się toczą np. w Sudanie czy Kongo. Usunięcie dyktatora, zaprowadzenie demokracji i odrodzenie gospodarcze w Zimbabwe byłoby niewątpliwie wielkim sukcesem dla Obamy. Na razie jednak prezydent nie wypowiedział się na ten temat. WP: Jakie, oprócz Afryki, będą inne działania w polityce zagranicznej Obamy?
- Sądzę, że najważniejszymi działaniami będą te ulokowane poza Afryką. Obama musi skupić się na tym, jak wycofać wojska z Iraku, by kraj nie pogrążył się w wojnie domowej. Powinien też osiągnąć, przynajmniej częściową poprawę sytuacji w Afganistanie i zapobiec wejściu w posiadanie broni nuklearnej przez Iran. Jeśli chodzi o ten ostatni kraj, to jego działania są bardzo groźne dla interesów amerykańskich. Gdyby Iran stał się najpotężniejszym krajem Zatoki Perskiej, to mógłby dyktować warunki Arabii Saudyjskiej i innym producentom ropy i gazu, co stworzyłoby śmiertelne zagrożenie dla Izraela. Przypuszczam, że Obama może być dużo bardziej ostry i radykalny wobec Iranu, niż się tego opinia światowa spodziewa. Hillary Clinton (sekretarz stanu w gabinecie Baracka Obamy – przyp. red.) podkreśliła zresztą, że USA nie wykluczają żadnej opcji w postępowaniu wobec Iranu.
WP: A czego po nowym prezydencie może się podziewać Polska? Jak na razie nie ma żadnych deklaracji administracji Obamy dotyczących strategii związanej z rozmieszczeniem tarczy antyrakietowej w naszym regionie. Kiedy możemy poznać dalsze szczegóły współpracy z USA?
- Nie sądzę, aby Obama podjął szybko decyzję w tej sprawie. Demokraci widzą tę inicjatywę, jako sztandarowy pomysł Republikanów, dlatego myślę, że spadnie ona na dalszy plan amerykańskiej polityki zagranicznej i wojskowej.
WP: A czy ewentualne wycofanie się z planów rozmieszczenia w Polsce elementów tarczy antyrakietowej nie wiąże się w pewnym stopniu z obawą o pogorszenie stosunków USA z Rosją?
- Rosja nie jest już supermocarstwem, więc jej liczne sprzeciwy i żądania mogą być ignorowane przez USA. Nie sądzę więc, by w globalnych kalkulacjach nad tarczą antyrakietową Obama brał głównie pod uwagę stanowisko Rosji. To nie te czasy.
WP: Czy za nowej prezydentury Polacy mogą liczyć na zniesienie wiz do USA?
- Obama z pewnością będzie starał się poprawić wizerunek Ameryki w świecie, w szczególności jeśli chodzi o prawa obywatelskie i stosunek do imigrantów. George W. Bush podchodził do tej materii bardzo restrykcyjnie i agresywnie. Tym sam wyrządził wielkie szkody amerykańskiej gospodarce, przyczynił się do wzrostu nieufności etnicznej w USA i niedostatku dopływu kapitału ludzkiego do Ameryki. Po Obamie możemy spodziewać się złagodzenia polityki imigracyjnej, na czym skorzystają również Polacy.
WP: Jak duże mamy na to szanse?
- Tu nie chodzi o to, że Polska będzie miała jakieś szczególne względy, bo nie jest ona kluczowo ważna dla Obamy. Polonia amerykańska nie poparła Obamy w trakcie wyborów, a Polska nie przedstawiła żadnej oferty nowych inicjatyw we wzajemnych stosunkach, np. w ramach NATO. Nie wyróżniamy się więc spośród innych sojuszników USA.
WP: Jesteśmy sami sobie winni?
- Myślę, że robimy za mało. Ale ten błąd można naprawić, bo Obama dopiero dziś przejmuje władzę. Na życzenie administracji Busha, polityka wizowa była tak ostra i nieprzemyślana, dlatego sądzę, że Obama będzie miał motywację aby to zmienić. Wcześniej będzie jednak musiał przekonać do swoich racji Kongres.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska