Polska na pierwszych stronach gazet. A wszystko przez...
Kto czytał największy dziennik w ZSRR - "Pravda" i mu wierzył, był przekonany, że od 13 grudnia 1981 r. władze PRL zwalczały groźnych wywrotowców, a nie demokratyczną opozycję. Zupełnie inną prawdę przedstawiały amerykańskie media, które sympatyzowały z "Solidarnością". Jednak potrafiły też pośrednio usprawiedliwiać decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego, opisywać dylematy gen. Wojciecha Jaruzelskiego, czy ganić opozycję za wyciek nagrania z tajnych rozmów, na których wzywano do zakończenia komunistycznych rządów.
13.12.2011 | aktual.: 13.12.2011 19:22
"Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego w Warszawie, Gdańsku i w większości pozostałych części kraju sytuacja pozostaje spokojna. Dyżurują wzmocnione oddziały milicji obywatelskiej i wojska. Przeprowadzane są kontrole transportu samochodowego i dokumentów. Ochraniany jest rejon Warszawy, gdzie znajduje się sejm, Rada Ministrów PRL i KC PZPR" - pisała 14 grudnia 1981 roku "Pravda", której nakład w Związku Radzieckim przekraczał 10 mln egzemplarzy. Wraz z opublikowaną na stronie czwartej treścią odezwy gen. Wojciecha Jaruzelskiego do narodu polskiego rozpoczął się długi cykl depesz poświęconych stanowi wojennemu w Polsce.
"Ekscesy chuliganów"
Komunikaty prasowe konstruowano tak, by zawierały cztery ważne informacje: wprowadzenie stanu wojennego jest koniecznością, ma na celu ochronę interesów narodu polskiego i radzieckiego, cieszy się szerokim poparciem społecznym i niechybnie doprowadzi do zwycięstwa nad kontrrewolucją. "Z całego kraju napływają doniesienia o zakładaniu obywatelskich komitetów ocalenia narodowego, które popierają Wojskową Radę Ocalenia Narodowego i jej działania" - oznajmiała "Pravda". W prasie radzieckiej Polską Rzeczpospolitą Ludową ukazywano jako państwo stojące na krawędzi przepaści, ratowane z największym poświęceniem przed ekstremistami, popieranymi przez Zachód: "Solidarnością", KOR-em, stoczniowcami, górnikami i studentami. "Te siły wszystkimi środkami dążą do podkopania braterskiej przyjaźni pomiędzy polskim i sowieckim narodem, narodzonej we wspólnej walce przeciwko faszyzmowi" - głosi notatka radzieckiej agencji prasowej TASS z 15 grudnia.
Zobacz zdjęcia: Ludzie krzyczeli "wolność", władze wysyłały czołgi
Gdyby Związek Radziecki nadal istniał, w podręcznikach do historii pamięć o polskiej opozycji byłaby zapisana zupełnie innymi słowami. Kontrrewolucjoniści szykujący zbrojny przewrót w kraju; ekstremiści zamierzający przejąć władzę i "fizycznie zlikwidować" dziesiątki tysięcy działaczy PZPR; terroryści przygotowujący atak wymierzony w żołnierzy Wojska Polskiego. W radzieckiej prasie ogłoszenie stanu wojennego ukazywano jako śmiertelne zmagania toczące się na zachodniej flance komunistycznego imperium z wysłannikami zgniłego Zachodu ukrywającymi się pod maską pokojowych działaczy, związków zawodowych i organizacji studenckich.
"Pravda" podkreślała swoje wsparcie dla "sowieckiego, braterskiego kraju" i Jaruzelskiego, ale często unikała konkretów. Na przykład niewiele miejsca poświęcono liczbom - temu, że łącznie wyprowadzono na polskie ulice 100 tys. żołnierzy i milicjantów, albo że z koszarów wyjechało prawie 2 tysiące czołgów i tyle samo wozów pancernych. O pałowaniu też wspominano trochę inaczej, niż pamiętają nasi rodzice i dziadkowie.
"Pravda" o stutysięcznej manifestacji polskiej opozycji w Gdańsku, która rozpoczęła się 16 grudnia i przerodziła w dwudniowe starcia z ZOMO, napisała tak: "Tam gdzie jeszcze ich nie internowano, liderzy "Solidarności" próbują doprowadzić do zbrojnej konfrontacji. (...). W nocy 17 grudnia sprowokowali w Gdańsku ekscesy chuliganów. Siły bezpieczeństwa działające zgodnie z dekretem o stanie wojennym rozpraszały te grupy chuliganerii". Dwie prawdy
Następnego dnia, powołując się na Polską Agencję Prasową, w dzienniku wspomniano jeszcze raz o tych wydarzeniach: "Agresywnie zachowujące się grupy przy użyciu kamieni, metalowych przedmiotów zaatakowały milicję (…). W rezultacie raniono 160 milicjantów i 164 obywateli". O strzelaniu z ostrej amunicji do nieuzbrojonych cywilów ani słowa. Według gazety w kopalni "Wujek" górnicy-ekstremiści także zaatakowali milicję, raniąc 41 funkcjonariuszy, w tym dziesięciu ciężko. O tym, że w czasie pacyfikacji zginęło 9 górników i 21 odniosło obrażenia zapomniano zamieścić informacji.
Tymczasem po latach nawet radzieccy żołnierze, którzy stacjonowali w czasie stanu wojennego w Polsce, przyznają, że polskie służby działały brutalnie. - Pamiętam, jak naprzeciwko naszego posterunku w Legnicy dwóch pijanych Polaków zorganizowało antysowiecki miting. Nasi ich zatrzymali i zadzwonili po polską milicję. Po dziesięciu minutach przyjechało trzech takich wzrostu po dwa metry. Pokazali nam, co znaczy mistrzowskie władanie demokratyzatorami (gumowymi pałkami). Jak oni (zatrzymani - przyp.) z pozycji leżącej wskakiwali do więźniarki… - wspomina na jednym z forów internetowych użytkownik ukrywający się pod pseudonimem Gostsviazista. Trzeba przyznać, że "demokratyzatory" ZOMO zadziałały, choć zapewne nie tak, jakby chcieli ich użytkownicy. Niecałe osiem lat po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce odbyły się pierwsze, częściowo wolne wybory do parlamentu. Kraj zrzucił jarzmo komunizmu.
Śnieżkami w "gestapo"
Na przełomie lat 1981/82 kolorowe okładki zachodnich czasopism opanowały wydarzenia z Polski. Lech Wałęsa , Generał Jaruzelski, a nawet przedarty sztandar NSZZ "Solidarność" - takie obrazy zachęcały do kupna największych amerykańskich tygodników opinii: "Time'a" i "Newsweeka".
Pierwsze relacje ukazywały wielkie zaskoczenie społeczeństwa i doskonałe przygotowanie komunistów. "Ktoś spytał milicjanta co się dzieje. On odpowiedział jednym słowem: Solidarność" - pisali w grudniu 1981 roku dziennikarze "Newsweeka", przedstawiając sprawną akcję okrążenia siedziby związku przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie. Tysiąc osób protestujących przed gmachem było bezsilnych w starciu z służbami porządkowymi. "Gdy w okolicy pojawiły się wojskowe ciężarówki, tłum zaczął gwizdać i rzucać w nie śnieżkami" - podawał "Newsweek".
Z kolei dziennik "New York Times" akcję przy Mokotowskiej nazwał "porannym szturmem" na siedzibę związku. Operacja zakończyła się aresztowaniami działaczy, a całość obserwowały "setki zgromadzonych", którzy gwizdali i krzyczeli "Gestapo!". Według nowojorskiego dziennika, jedną z przyczyn ostatniej fali niepokojów w Polsce były "nadużycia władzy i korupcja", które doprowadziły "do utraty zaufania wobec partii i rządu". "Newsweek", poszedł o krok dalej i próbował wyodrębnić jedno wydarzenie, które spowodowało ogłoszenie stanu wojennego. Redaktorzy stawiali na taśmy z nagraniami tajnych rozmów związkowców, które wpadły w ręce władz. ZSRR straszy zamachem stanu
- Dojdzie do konfrontacji, to nieuniknione, ale to nie może nas zaskoczyć. Żaden system nie może być zmieniony bez bezpośredniej walki - tak miał mówić Lech Wałęsa na sekretnym spotkaniu czołowych działaczy "Solidarności" w Radomiu. - Rząd w końcu powinien zostać obalony, odarty z maski i pozbawiony wiarygodności - wtórował mu Zbigniew Bujak. Tajemniczy wyciek "Newsweek" ocenił jako "wielki błąd". Nietrudno dziwić się takiej ocenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że rozmowy zostały szybko wykorzystane przez komunistów. Propaganda zyskała pożywkę, by nazywać związkowców wywrotowcami, a pomagały jej w tym komunikaty słane przez "wielkiego brata". Po niefortunnym przecieku radziecka agencja TASS wprost ostrzegała przed zamachem stanu szykowanym przez jawne "elementy kontrrewolucyjne".
W równie skuteczny sposób jak w przypadku akcji przy ulicy Mokotowskiej, rozprawiono się z innymi związkowymi liderami, Henrykiem Wujcem i Bronisławem Geremkiem. Zatrzymano ich w ramach łapanki na trasie Gdańsk-Warszawa. Dziennikarze "Newsweeka" podkreślali również, że kluczowe fabryki w kraju przeszły w ręce armii, co oznacza, że strajk generalny, do którego nawołują związkowcy, może być niemożliwy do ogłoszenia nie tylko ze względów prawnych, ale także organizacyjnych. Relacje "New York Timesa" potęgowały atmosferę niepewności najbliższych dni i miesięcy. Gazeta przytacza słowa anonimowego świadka, który w Pasłęku koło Elbląga widział 55 czołgów T-72 gotowych do ataku. "To nie koniec. Solidarność tego nie zaakceptuje, przed nami prawdziwe kłopoty. Po raz pierwszy się boję" - mówiła dziennikowi starsza kobieta, spotkana na warszawskiej ulicy.
Szok na Zachodzie
Stan wojenny miał wprawić w zdziwienie nie tylko polskich obywateli, ale także opinię międzynarodową. Alexander Haig, ówczesny amerykański sekretarz stanu, właśnie ze względu na sytuację w Polsce odwołał serię zagranicznych wizyt. Analizując sytuację międzynarodową, "Newsweek" nie bał się podniesienia tematu wkroczenia obcych wojsk. Pod koniec 1981 roku dziennikarze pisali, że tak jawne wystąpienie komunistów przeciwko robotnikom może doprowadzić do "sowieckiej interwencji".
Czytaj również: Zostawiono nas na pastwę Rosji? Oto dokumenty NATO
Związki pomiędzy Moskwą i gen. Jaruzelskim były dla tygodnika oczywiste. Swoją opinię redaktorzy opierali m. in. na przekazach zachodnich dyplomatów przebywających w Moskwie. Według doniesień informatorów byli oni " przekonani, że Kreml popiera działania Jaruzelskiego, a być może nawet je dyktuje". Jednak nie wszyscy byli tak jednoznacznie nastawieni do sytuacji w Polsce: np. minister spraw zagranicznych Francji Claude Cheysson, komentując na gorąco wydarzenia, odciął się od nich, twierdząc że kryzys "to wewnętrzna sprawa Polaków". Wątpliwości co do tego, kto stoi za stanem wojennym nie miał za to amerykański prezydent Ronald Reagan. - Twierdzenie, że to mogło wydarzyć się bez pełnej wiedzy i poparcia Związku Radzieckiego byłoby naiwnością. A my nie jesteśmy naiwni - mówił.
"Wielki dylemat" Jaruzelskiego
W specjalnym styczniowym raporcie, "Newsweek" pisał o "wielkim dylemacie" gen. Jaruzelskiego, który będąc "wybitnym wojskowym pacyfikuje własnych rodaków, z gorzkim przekonaniem, że jeśli sam by tego nie zrobił, to zrobiliby to Sowieci". Z kolei "New York Times" nazwał słynne telewizyjne orędzie Jaruzelskiego "dramatycznym", a samo rozpoczęcie stanu wojennego zestawił z solidarnościową propozycją dotyczącą demokratycznego referendum. Związkowcy wystosowali ten postulat, na godziny przed ogłoszeniem stanu wojennego, nie wiedząc, że wkrótce ich organizacja przestanie istnieć. Z początku działalność "Solidarności" zawieszono, jednak w październiku 1982 roku związek został zdelegalizowany.
- To potworne - miał powiedzieć Reagan na wieść o tym, że "Solidarność" przestała istnieć. Dziennikarze tygodnika "Time" byli wówczas mniej emocjonalni w swoich ocenach. W październiku pisali o pyrrusowym zwycięstwie generała. "W tej chwili wydaje się, że Jaruzelski wygrał (…) Chociaż kupił sobie trochę czasu, to wciąż nie uzyskał poparcia ani zaufania swojego narodu". Jak okazało się po latach, utraconego poparcia nie udało się już nigdy odzyskać.
Jarosław Marczuk, Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska