Polska i Norwegia eskalują spór. Górę wzięły interesy polityczne
Polska i Norwegia nawzajem wydalają konsulów. - Jedna i druga strona zachowuje się w sposób chamski – ocenia proszący o anonimowość dyplomata. Podobnie jak w Oslo, także w Warszawie prowadzona jest gra polityczna na użytek wewnętrzny.
11.02.2019 | aktual.: 11.02.2019 22:00
Dobrze znający realia dyplomata polski podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską, że Sławomir Kowalski jest wybitnym konsulem doskonale przygotowanym do pełnionej funkcji.
- Obowiązkiem konsula jest opieka nad obywatelami kraju za granicą – mówi. – Kowalski nie tyle się opiekował, co zwyczajnie walczył o polskie dzieci, i to często skutecznie. Co więcej, jest tak dobrze przygotowany merytorycznie, że niejednokrotnie w konfrontacji z policją czy władzami norweskimi wiedział lepiej od nich, co stanowi prawo i konwencje międzynarodowe – dodaje.
Sławomir Kowalski jest tak dobry w tym, co robi, że Norwegia zaczęła mieć z nim poważny problem. Dyplomata zmusił Barnevernet, norweski urząd ds. opieki nad dziećmi, który niekiedy odbiera dzieci krzywdzone w domach, do oddania polskim rodzicom kilkudziesięciu małych Polaków.
U źródeł konfliktu leży zupełnie inne rozumienie roli rodziny w Polsce i w Norwegii. Zdarzały się sytuacje zupełnie absurdalne z naszego punktu widzenia. Na przykład wystarczyło, żeby dziecko w szkole poskarżyło się koledze, że rodzice zabraniają mu korzystać wieczorem z internetu. Taka informacja dochodziła do nauczyciela, a później do władz, które interweniowały i siłą zabierały dziecko "prześladowcom".
Konsul Kowalski nie tylko potrafił z tym walczyć, ale też chciało mu się to robić. Potrafił spędzać godziny na telefonie rozmawiając "ze wszystkimi świętymi", żeby dziecko wróciło do domu. Zjednał sobie tym sympatię zazwyczaj podzielonej Polonii liczącej w Norwegii ok. 120 tys. ludzi. Za przykład stawiali go sobie też imigranci z innych krajów, tacy jak Rosjanie, Czesi czy Ukraińcy.
Jego postawa wywołała też dyskusję na temat Barnevernetu i praw władz w stosunku do obywateli oraz rodziny. Po stronie Polaka opowiedziało się wielu Norwegów, a głosy poparcia odzywają się nawet w organizacji, z którą walczył.
Niepotrzebny konflikt
Zdaniem znawcy dyplomacji, najpierw Oslo zareagowało zadziwiająco ostro, decydując się na uznanie Polaka persona non grata, osobę niepożądaną, i zmuszając go do wyjazdu na kilka miesięcy przed kończącym się w czerwcu okresem pracy w Norwegii.
- Mogli śmiało zaczekać i nie byłoby sprawy – twierdzi rozmówca WP. – Kontrakt konsula i tak był już wyjątkowo przedłużany w reakcji na jego zasługi więc tak czy owak musiałby "zjechać do centrali". Norwegowie zrobili jednak to, co zrobili, a teraz my odpowiadamy "chamstwem za chamstwo".
Oslo i Warszawa w każdej chwili mogły porozumieć się w zaciszu gabinetów i nikt o niczym by nie wiedział. Wystarczyło, żeby Norwegowie poinformowali polski MSZ o swoich intencjach, na co resort przy al. Szucha mógł odpowiedzieć godząc się na skrócenie kontraktu Kowalskiego o kilka czy kilkanaście tygodni. Stało się jednak inaczej, co zapewne wynika z wewnętrznych kalkulacji politycznych w Oslo.
Rozsądek przegrał z polityką
Teraz norweska konsul dostała tydzień na opuszczenie naszego kraju, co stanowi dalszą eskalację sporu. Zdaniem rozmówcy WP, nie ma to nic wspólnego z dyplomacją, tylko z "działaniem pod publiczkę". Jego zdaniem rząd PiS i minister Jacek Czaputowicz chcą pokazać wyborcom, jacy są twardzi i gotowi "postawić się" każdemu walcząc w obronie Polaków.
To o tyle niefortunne, że Warszawa ma przed sobą wielkie wyzwanie w postaci szczytu bliskowschodniego wpisującego się w serię "nieumiejętnych działań". Dyplomata ma jedynie nadzieję, że spór z Norwegią nie będzie dalej eskalował i zakończy się na wydaleniu dyplomatów oraz dalszym ochłodzeniu relacji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl