PolskaPolska da się lubić

Polska da się lubić

Mówimy o niej niechętnie: „ten kraj”. A jak Polskę widzą osiedleni tu obcokrajowcy?

Polska da się lubić
Źródło zdjęć: © Gość Niedzielny | Jakub Szymczyk

12.11.2007 | aktual.: 12.11.2007 13:06

Znany z programu „Europa da się lubić” Anglik Steve Terret jest prawnikiem, 8 lat był wykładowcą uniwersytetu w Liverpoolu, a gdy składał podanie o pracę na renomowanym Uniwersytecie Cambridge, czynił to od razu z myślą, że będzie to praca w Polsce. – Chciałem zrobić coś egzotycznego – śmieje się Anglik. I rzeczywiście, Steve jest przedstawicielem Cambridge przy Uniwersytecie Warszawskim.
– Zwykle do takiej pracy wyjeżdża się na rok. Więc ja już po raz dziewiąty ryzykuję ten jeden rok – dodaje.
– Najpierw zakochałem się w Polsce, a potem w Polce – mówi Steve. – Każdy Anglik, który na 5 minut wyjdzie na Krakowskie Przedmieście albo jakąkolwiek inną polską ulicę, musi się zakochać – twierdzi Terret.

Jagiełło jest fajny chłopak

– Podoba mi się tutaj podejście do życia. Chociaż Polska ma smutną, ekscytującą, a czasem tragiczną historię, to Polacy mają w sobie ogień – mówi Anglik, dodając, że do naszego kraju nie zrażają go takie doświadczenia, jak to z babcią pchającą się łokciami w zatłoczonym autobusie.
– Czy mam jakieś ulubione miejsce w Polsce? Tak! – kanapę, na której siedzę z żoną przed telewizorem – śmieje się Anglik, spoglądając na małżonkę noszącą pod sercem ich dziecko. – Uwielbiam Zakopane, Mazury, Kaszuby (są nawet lepsze do żeglowania niż Mazury!) i Poznań, bo tam poznałem swój skarb – mówi Steve, raz jeszcze patrząc na małżonkę.
– Na nasz ślub przyjechało tu 50 Anglików i też zakochali się w Polsce. Tyle że chyba nie pamiętają, że tu byli – tak dobrze się bawili – śmieje się Steve.
– Jeśli Polak siedzi przy piwie z innym Polakiem, to nigdy nie powie: „ale mamy wspaniały kraj!”. Tak samo, jeśli siedzi przy piwie z Anglikiem czy Francuzem. Ale gdyby ten Anglik czy Francuz powiedział, że mu się w Polsce nie podoba, to Polaka od razu stawia to na baczność i jest gotowy bronić Polski do krwi ostatniej – mówi Terret. – Polak lubi Polskę, ale boi się to powiedzieć. Łatwiej mu być pesymistą – uważa Brytyjczyk.

Steve Terret nie dziwi się Polakom wyjeżdżającym do jego kraju, bo wie, że stoją za tym przyczyny ekonomiczne. – Jagiełło jest fajny chłopak, ale królowa Elżbieta jest trochę więcej warta – mówi.

Rodzina, imprezy i śpiew

Z kolei jego kolega z telewizyjnego programu Paolo Cozza, także prawnik z wykształcenia, uważa, że jak robić interesy, to w Polsce. – Każdy, kto ma dobre oczy, inne niż polskie, ten widzi, że tu są perspektywy, jest wielki potencjał – uważa Paolo, który od kilkunastu lat próbuje w naszym kraju sił w branży motoryzacyjnej. – Jak się tu robi interesy? Przez kontakt osobisty. To trudny rynek, bardzo szybko się rozwijający – dodaje.

Paolo po raz pierwszy przyjechał do Polski w 1992 r. – Polacy pasują do mojego charakteru. Potrafią kombinować, cenią gościnność, rodzinę, imprezy, śpiew. Są podobni do Włochów, tylko mniej spontaniczni – uważa Paolo Cozza. Dodaje, że z początku uderzyło go, że Polacy to ludzie mili, z sercem. – Teraz są mniej życzliwi, bo są bardzo zajęci – dodaje Włoch. Wspomina, że gdy przyjechał kilkanaście lat temu do Polski, dało się odczuć, że to czasy historycznego przełomu, że Polacy zaczynają naprawdę żyć. – Popatrzcie, jak wygląda Polska teraz, a jak wyglądała kilkanaście lat temu. Różnica jest ogromna! – mówi Paolo.

Wariat

Dziwi go, że Polacy nie lubią swojego kraju. – Mówią mi: „Ty jesteś wariat! Po co tu przyjechałeś, we Włoszech jest tak pięknie!”. Od Włocha nie słyszałem czegoś podobnego. Bo to jest taki polski problem narodowy – narzekanie. I wiara, że poza Polską jest lepiej. A tak nie jest. Tylko że Polacy sami muszą do tego dojść – mówi Paolo.

Mimo to uważa, że Polacy są patriotami. – To widać, jak jakiś Polak wygrywa w sporcie. Wtedy od razu pojawiają się biało-czerwone flagi. A pamiętacie medale Otylii? Od razu wszyscy byli fanami pływania – mówi Paolo Cozza.

Francuz nie pies

Laurent Nal jest Francuzem z Marsylii. W bajkowej scenerii tamtejszych gór poznał swoją przyszłą żonę Grażynę. Laurent jest człowiekiem poważnie traktującym swą wiarę, dlatego szukał żony, z którą mógłby naprawdę po katolicku wychować dzieci.

– We Francji takich dziewczyn nie znalazłem – przyznaje. – Chociaż... kolega mówił mi, że podobno są w Hiszpanii – mówi Laurent. Jego miłość okazała się jednak Polką. Grażyna, wiedząc o preferencjach Laurenta, starała się go do siebie zniechęcić. – Pytałam go: dlaczego ja? Przecież takich dziewczyn w Polsce jest wiele. A gdy mówił, że przyjedzie za mną do Polski, tłumaczyłam, że nie zdaje sobie sprawy z tutejszych realiów życia – mówi Grażyna Nal, która przed swoim wyjazdem z Francji właściwie pokłóciła się z Laurentem.

Ten jednak po kilku miesiącach przyjechał do Polski. Sypiał w schroniskach młodzieżowych. Kiedyś znalazł w książce telefonicznej numer do pewnego schroniska. Zadzwonił i spytał, czy są w nim wolne miejsca, a gdy okazało się, że tak, zapytał, czy może w nim zanocować. „Nie” – padła odpowiedź. Francuz poczuł się szykanowany. Przeszło mu, gdy okazało się, że to było schronisko dla... psów. Znalazł pracę wykładowcy informatyki na Politechnice Śląskiej. Zarabiał mniej niż 10 proc. tego, co we Francji. „Jak ja o tym powiem ojcu?” – zastanawiał się Laurent. Za to zaczęło mu się układać z Grażyną. Gdy zobaczyła, jak godzinami czeka na nią na dworcu z kwiatami, serce jej zmiękło. Dziś mieszkają pod Rybnikiem, mają czwórkę dzieci.

Z Harvardu do Tarnobrzegu

Zofia Szozda jest Amerykanką. Jej tata był z pochodzenia Polakiem, mama – Angielką. Podczas studiów na Harvardzie (historia nauk ścisłych) trafiła w Bostonie do polskiego klubu studenckiego. Tam tak naprawdę po raz pierwszy zetknęła się z ludźmi wierzącymi. Wyjechała potem do Krakowa na studia jako stypendystka Fundacji Kościuszki. Przyjęła chrzest I Komunię, i bierzmowanie.

– Kościół jest dla mnie bardzo ważny – mówi Zofia, wymieniając powody, dla których nie chce wraz z mężem Polakiem wyjechać do USA. Przyznaje też, że gdy się pobrali, bezpośrednim powodem, dla którego zostali w Polsce, był lęk przed zamachami terrorystycznymi na USA. Zofia mieszkała bowiem w New Jersey. Z daleka widziała, jak walą się wieże World Trade Center. Teraz powody, dla których Szozdowie mieszkają w Tarnobrzegu, są inne. Zofia zdaje sobie sprawę, że gdyby wyjechali do Stanów, przynajmniej na początku musiałaby pracować, żeby jej mąż i dziecko mieli ubezpieczenie. Dlatego zostają w Polsce, tym bardziej że w drodze jest kolejne maleństwo.

Jarosław Dudała Macie wszystko

Rozmowa z Bernardem Margueritte*

Jacek Dziedzina: Wielu Polaków nie chce mieszkać we własnym kraju i wyjeżdża, a Pan zostawił Francję i zamieszkał tutaj. Polska da się lubić?
Bernard Margueritte: – Ja wybrałem Polskę bardzo dawno. Ożeniłem się w Polsce w 1967 roku. Najpierw wybrałem Polkę, a dopiero potem Polskę – to była najprostsza droga i najbardziej sympatyczna. Ale pańskie pytanie daje mi wiele do myślenia. W tej chwili w Polsce jest ogromnie dużo młodych, prężnych ludzi z Zachodu, robiących tutaj wielką karierę, której nie byliby w stanie zrobić we własnym kraju, a przynajmniej nie tak szybko. Mówią mi, że Polska jest krajem niesamowitych możliwości i cieszą się, że wybrali ten kraj. A jednocześnie wiemy, że 1,5 mln Polaków wybrało kierunek w drugą stronę.

Co Pana pociąga w Polsce i polskości?
– Czuję się tu dobrze m.in. dlatego, że Polacy i Francuzi mają podobne wady. Nic nie łączy tak bardzo jak posiadanie wspólnych wad. Nie zawsze słowni, nie zawsze punktualni, nie zawsze dobrze zorganizowani. Ale za to z polotem, z fantazją, zdolnością do improwizacji. Życie w Polsce nigdy nie jest nudne. Ponadto w Polsce zawsze człowiek jest najważniejszy. Człowiek decyduje, a nie biurokracja. Ja mieszkałem we Francji, w Austrii, w USA i wiem, że ten element ludzki w Polsce jest nieporównywalny. Nawet gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, to zawsze Polak z Polakiem, człowiek z człowiekiem mogą się dogadać. Poza tym, jeśli chodzi o rzeczy zasadnicze, twierdzę, że to, co najważniejsze na świecie w ostatnim półwieczu, wyszło z Polski. To były ideały Sierpnia, „Solidarności”, a przede wszystkim nauczanie Jana Pawła II. To jest powód dla Polaków, żeby uwierzyli w siebie.

Najmniejsza pochwała Polaka czy Polski za granicą to dla nas powód do ogólnonarodowej euforii. A na najdrobniejszą krytykę reagujemy dość alergicznie. Czy to nie wynika z naszych kompleksów?
– Występuje tu przedziwna mieszanka kompleksu niższości z kompleksem wyższości. I nigdy nie wiadomo, który kompleks w danym momencie przemawia. Polacy często myślą, że na Zachodzie jest lepiej. W wielu miejscowościach są sklepy, na których widnieje napis „Ciuchy zachodnie”. Dla mnie to jest dziwne. Hasłem-wytrychem jest też mówienie o tzw. europejskich standardach. Jakby Polska tych standardów nie stanowiła. – W istocie. „On jest z Zachodu”, czyli jest lepszy. To jest absurdalne. Te kompleksy są oczywiście związane z całą historią Polski i jej dramatyzmem. To historia zarówno wielkich zwycięstw, jak i historia rozbiorów, okupacji hitlerowskiej i komunistycznej. Myślę, że to odcisnęło piętno na mentalności Polaków. Moja córka jest teraz w Paryżu. Odkąd tam jest, odkrywa sporo znaków wyższości Polski nad tym, co się dzieje we Francji, gdzie jest mentalność zamknięta: to, co jest na zewnątrz, w ogóle się nie liczy, nie chcą znać np. Norwida, mają mgliste poczucie historii. I nie ma tam żywej wiary, która była w
Polsce, i to nie taka zabobonna, ale właśnie żywa i radosna. Polska powinna mieć poczucie własnej wartości. Europa jest dłużnikiem Polski i może się od niej uczyć, a Polska może inspirować Europę. Musimy przecież wyjść z tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazła się Europa, czyli ze stanu klinicznej śmierci duchowej, gdzie nie bardzo wiemy, dokąd iść, z tej cywilizacji hedonizmu, materializmu, która już się wypaliła i nie ma perspektyw. I liczymy, że ten nowy duch, inspiracja nauką Jana Pawła, może przemienić całą Europę. Często słyszę, że będziemy budować teraz drugą Irlandię. Ja natomiast chcę, żeby Polska była Polską. Nie potrzebujemy niczego innego.

A co Pana drażni w Polsce i Polakach?
– Drażni mnie to, co jednocześnie fascynuje. M.in. ten brak punktualności, słowności, bo z drugiej strony jest to wyrównane polotem i fantazją. A tak na serio, to bardzo mnie denerwuje właśnie to poczucie niższości, porównywanie się z innymi. Polacy mają wszystko, żeby inspirować innych.

Na Uniwersytecie Gdańskim wołał Pan do Polaków: „Co się z wami stało, Przyjaciele?”. To co się dzieje z Polską?
– Myślę, że to jest tymczasowe. Wierzę, że będzie jednak IV RP, nie dziwaczna, ale autentyczna, bo jest bardzo potrzebna. Pamiętam w 1990 roku rozmowy z Francuzami i Anglikami, którzy dziwili się: po co Polacy ciągle mówią o tej „Solidarności”, o jakichś zasadach – godności, wspólnocie itd. To było dobre do walki z komunizmem, ale teraz bądźmy poważni, mówili. I wszystko zrobili, żeby tak się stało. A wielu Polaków, którzy mieli decydujący głos, pozwoliło na to, żeby Polska została sprzedana w dużym stopniu. Nie może być tak, że w jakimkolwiek kraju 70 proc. banków i 80 proc. mediów jest w rękach kapitału zagranicznego. To o jakiej niepodległości mówimy?

To Polska jest na dobrej drodze czy jeszcze nie?
– To będzie wymagało więcej niż 2 lat naprawy. Potrzeba czasu. Był duży wpływ Zachodu, żeby zmienić mentalność Polaków, że najważniejszy jest sukces materialny. A to jest antypolskie. Mam sąsiada, młodego człowieka, bardzo inteligentnego. Powiedziałem mu niedawno, że nie mogę pojąć, że w ostatnich 15 latach pogodziliśmy się z tym, że budżet państwa na rzecz badań naukowych jest tak niski. A ten młody człowiek, który pracuje tutaj dla brytyjskiej firmy, jest menedżerem, popatrzył na mnie jak na wariata: „Panie Bernardzie, czego pan chce? My nie potrzebujemy tutaj żadnych naukowców. Firmy zachodnie i tak przyniosą tu najnowsze technologie. My potrzebujemy tylko dużo klasy robotniczej, źle opłacanej, żeby zachęcać te zachodnie firmy do inwestowania u nas i 10–15 proc. mądrych, wykształconych menedżerów, takich jak ja, którzy będą pracować dla tych zachodnich firm”. Byłem przerażony. Bo to jest wizja Polski na kolanach. Ten okres trzeba przeżyć, ale jestem głęboko przekonany, że pod popiołem jest ogień, który na
nowo wybuchnie.

*wieloletni korespondent prasy francuskiej w Polsce

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)