Polscy żołnierze zatrzymani w zw. z akcją w Afganistanie
Siedmiu żołnierzy pierwszej zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie zostało zatrzymanych. Według nieoficjalnych informacji, chodzi o zdarzenia z 16 sierpnia, gdy polscy żołnierze zastrzelili przypadkowo kilku cywilów podczas walki z talibami. Żołnierzom zarzuca się naruszenie Konwencji Haskiej i Genewskiej.
Z całą mocą chciałbym podkreślić, że zatrzymanie siedmiu z ok. 1,2 tys. żołnierzy, którzy służyli w pierwszej zmianie misji w Afganistanie, w żaden sposób nie może wpływać negatywnie na ocenę świetnej służby, jaką nasi żołnierze wykonują w tym kraju - zaznaczył szef MON, podkreślając, że pełnią oni misję w trudnych warunkach wojennych, z narażeniem życia.
Zawsze powinni oni liczyć na pomoc i zrozumienie ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej oraz wszystkich rodaków. Nie możemy jednak dopuścić do tego, aby dochodziło do patologii; Polacy pojechali bowiem do Afganistanu, aby nieść pomoc mieszkańcom tego kraju - dodał Szczygło.
Jak informuje MON na stronie internetowej, żandarmi zatrzymali żołnierzy na polecenie Naczelnej Prokuratury Wojskowej w śledztwie prowadzonym początkowo przez Prokuratora PKW w Afganistanie, a następnie kontynuowanym przez wydział ds. przestępczości zorganizowanej Naczelnej Prokuratury Wojskowej z siedzibą w Poznaniu.
Jak podkreśla MON, z uwagi na zawarte w aktach sprawy dane, sprawa objęta jest w całości klauzulą "ściśle tajne".
"Zatrzymanie żołnierzy nastąpiło z uwagi na stwierdzone naruszenie przez nich norm prawa międzynarodowego, w szczególności Konwencji Haskiej i Genewskiej ratyfikowanych przez Rzeczpospolitą Polską" - informuje MON. Trwają czynności procesowe z udziałem zatrzymanych.
Żadnych szczegółów tej sprawy nie chciał ujawnić prok. Karol Frankowski z Naczelnej Prokuratury Wojskowej z Poznania. Informacje o treści zarzutów zapowiedział na środę, po przesłuchaniu zatrzymanych.
Do zajścia doszło dwa dni po śmierci pierwszego polskiego żołnierza w Afganistanie, 16 sierpnia ok. godziny 8.15 czasu polskiego, 28 km na północ od Wazi Khwa.
Transporter Rosomak najechał na ładunek wybuchowy domowej roboty; w wyniku eksplozji uszkodzona została skrzynia biegów. Polscy żołnierze zostali ostrzelani; ścigając zamachowców otworzyli do nich ogień. Doszło do ofiar wśród ludności cywilnej, nieoficjalnie mówiono o kilku osobach zabitych, i kilku rannych.
W wyniku akcji zatrzymano dwóch talibów. Jednym ze schwytanych, jak informowało MON, był "Puma" - nr cztery na liście najbardziej poszukiwanych terrorystów w Afganistanie. Okoliczności zajścia badała na miejscu w Afganistanie specjalna komisja, w skład której wchodził m.in. prokurator wojskowy, przedstawiciele gubernatora oraz starszyzna wioski, z której pochodzą poszkodowani.
Zgodnie z miejscową tradycją wojsko "zrekompensowało" straty rodzinom poszkodowanych. W ramach zadośćuczynienia, bliskim zabitych i rannych wypłacono odszkodowanie, otrzymali także owce, barany i mąkę.
Trzy afgańskie kobiety, które zostały ranne podczas sierpniowej akcji, trafiły do Polski na leczenie.
Dowódca I zmiany gen. Marek Tomaszycki mówił we wrześniu, że zadośćuczynienie przyniosło spodziewany efekt i sytuacja w rejonie, gdzie doszło do zdarzenia, została załagodzona.
Służby prasowe PKW poinformowały o zajściu na stronie internetowej ISAF. Zgodnie z procedurami, w trosce o bezpieczeństwo żołnierzy nie podano ich narodowości.
Sprawa pojawiła się w polskich mediach po kilku dniach. MON oficjalnie potwierdziło wówczas krążące wśród dziennikarzy nieoficjalne informacje.
Politycy opozycji wysuwali wówczas pod adresem kierownictwa resortu obrony zarzuty o ukrywanie incydentu. Minister Aleksander Szczygło określał je wówczas jako "szczególnie cyniczne" i apelował, by nie wykorzystywać tematu misji w kampanii wyborczej.