"Polityczne stwory robią z nas durniów w wakacje"
Jak co roku sezon wakacyjny zastaje media w głębokim zamyśleniu. Wokół ogórki, widzowie, słuchacze czy czytelnicy smażą swoje zmęczone roczną gnuśnością ciała w przeróżnych kurortach, a kaskę trzeba przecież zarabiać. Głowią się więc moi koledzy czym przyciągnąć leniwego w upały odbiorcę - pisze Wiesław Dębski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
22.07.2010 | aktual.: 31.08.2010 06:56
Kiedyś wymyślano potwory. W wielkim świecie swoją ważną rolę odegrał więc potwór skrywający się w szkockim jeziorze Loch Ness. U nas było bardziej zgrzebniej, więc i polska Paskuda - latami poszukiwana w Zalewie Zegrzyńskim - też ustępowała zagranicznym odpowiednikom. Ale życie się jakoś kręciło, na pisaniu o potworach niejeden dorobił się malucha czy innego Fiata. Dzisiaj jednak takie proste chwyty już sukcesu nie przyniosą.
Politycy robią z nas durniów
Wystarczy pooglądać wakacyjne programy informacyjne. Podobnie jak kiedyś brak w nich sensu, pełno za to sztucznie kreowanych i pompowanych sensacji. Kreowanych jednak nie przez dziennikarzy, lecz bezpośrednio przez polityków. Oni robią z nas wszystkich durniów (i z siebie przy okazji), państwo redaktorstwo zaś czepiają się tego, co im podsunięto na talerzu. Przypomina to zwykłe żerowanie na posłankach i posłach. Nieprawda?
Proszę przypomnieć sobie sceny z minionej środy: oto po Sejmie biega poseł Palikot - od sekretariatu Klubu Prawa i Sprawiedliwości do sekretariatu marszałka Schetyny. bo chce się podobno zapisać do zespołu zajmującego się katastrofą smoleńską (to zresztą sam w sobie niezły wakacyjny potwór). A za Palikotem, jak za panią matką, pędzi tłum potykających się o siebie i swoje kamery dziennikarzy.
Zobacz galerię: Gonitwa Palikota po sejmie
Nikt nie raczy się zastanowić, jaki w tym jest sens, po co współtworzyć coś, co z założenia jest polityczną maskaradą. Pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się wygłupem Palikota, gdyby nie wsparcie państwa redaktorstwa. Oni rzecz całą sfilmują i pokażą, na wieczór zaproszą delikwenta do studia, poproszą o komentarz mniej lub bardziej ważnych (i poważnych) polityków. Karuzela się kręci, show musi trwać. Do następnej zadymy.
Mamy też swojego letniego potwora z drugiej strony sceny politycznej. Oto prezes Kaczyński zrzuca maskę - dzięki której w czasie wyborów prezydenckich pozyskał kilka milionów głosów - i wraca do starej, dobrze znanej maski. Oskarża, insynuuje, obraża. Jego stadko zaś wykonuje jeszcze bardziej brudną robótkę. A to podkoloruje sytuację na smoleńskim lotnisku, a to powie, że tragiczny wypadek był jednak zbrodnią, zawinioną zapewne przez Tuska i Rosjan (choć powinienem napisać Ruskich, bo przecież prominentny polityk PiS nie zawahał się użyć pojęcia "ruska trumna"). Jeszcze inna posłanka tej partii powie o dokumencie przygotowanym przez szefa komisji: "wypociny nie warte dwói z minusem", a później zacznie ryczeć, gdy zaczepiony odpowie pięknym za nadobne.
Znudzony sejm świruje
Takie mamy w Polsce letnie potwory. Tym się zajmuje nasza, pożal się Boże, klasa polityczna, tym epatowana jest szeroka publiczność. A gdzieś poza tym nurtem toczy się prawdziwe życie. Uznane przez media za na tyle nudne, że nie warte pokazania czy opisania. Choć dotyczące przecież każdego z nas. Pojawia się na przykład pomysł zmian w systemie rentowym, którego najważniejszą zaletą jest fakt, iż budżet państwa zaoszczędzi ok. 2 mld zł (kosztem oczywiście domowych budżetów obywateli). Gdzieś tam mówi się o reformie służby zdrowia, ale nikt nie wie jakie pomysły ma rząd i co się na przykład dzieje z okrągłym stołem nt. służby zdrowia, powołanym z hukiem w czasie, a jakże kampanii wyborczej. Najważniejszą zaś sprawą dla koalicji i opozycji stało się kolejne wahadło personalne w publicznym radiu i telewizji. W kilka dni po wyborach nowy prezydent wycofuje się rakiem ze składanych obietnic, starego prezesa interesuje tylko zadyma, młody delfin próbuje coś mówić (np. o emeryturach)
, ale mało kto go słucha.
Tak mijają kolejne dni, z tych pięciuset, o które prosili premier Tusk z prezydentem-elektem Komorowskim. Zapracowanych urzędników i polityków nie widać, sejm znudzony brakiem roboty świruje - a ja z każdym dniem coraz bardziej czuję się jak w domu wariatów.
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski