Politycy na traktory!
25-letni Krzysztof Dzienniak z Michałowa pod Brzegiem rozpoczął podróż z Gdańska do Warszawy... kosiarką. Jedzie on do Jana Kulczyka po pieniądze na rehabilitację dwójki niepełnosprawnych dzieci. Dzienniak wcześniej jechał już (skutecznie!) na wrotkach do Billa Gatesa, jednak dopiero podróż kosiarką eksponuje prawdziwy sens i wartość tego typu przedsięwzięć.
Pomysł na niecodzienną podróż Dzienniak zaczerpnął (czego nie kryje) z filmu Davida Lyncha „Prosta historia”. Bohater tego dzieła, starszy i schorowany człowiek, postanawia odwiedzić swojego brata, z którym od wielu lat jest skłócony. Ze względu na wadę wzroku nie może prowadzić samochodu, dlatego w podróż wyrusza małym traktorkiem - ogrodową kosiarką. Ten najwolniejszy film drogi kończy się pięknym, ale nie cukierkowym happyendem. Bracia bez słów, szorstko ale serdecznie, witają się po raz pierwszy od wielu lat. Misja została wypełniona, czego z całego serca życzę też Krzysztofowi!
Myślę jednak, że przypomniany przez Dzieniaka pomysł na pojednanie, powinien zostać wykorzystany także przez polską klasę polityczną. Przesiadka z limuzyn na niekonwencjonalne środki transportu nie tylko może wpłynąć pozytywnie na poziom polskiej debaty (owocując ewentualnymi pojednaniami), ale również ukazać politykom sprawy, na które wcześniej mogli nie zwracać uwagi. Okazja ku temu jest świetna - właśnie rusza kampania wyborcza, a wraz z nią konieczność jeżdżenia do wyborców w całej Polsce.
Wylizingowanym traktorem jeździł już kiedyś Andrzej Lepper, ale teraz pewnie by nie chciał, bo w szoferce traktora nie ma miejsca dla Przewodniczącego i jego kierowcy. Lepper obecnie zdecydowanie lepiej wyglądałby na rowerze wodnym albo na materacu. Te plażowe środki transportu najlepiej pasują bowiem do plażowej fizjonomii Przewodniczącego.
Na traktor natomiast wsiąść powinien Donald Tusk. Nie tylko ze względu na dziecięcą piosenkę o starym Donaldzie, który miał farmę, ale przede wszystkim na fakt, że lider PO jest Henryką Bochniarz rolniczego elektoratu, notując na wsi poparcie w granicach błędu statystycznego.
Z kolei Henryka Bochniarz, która deklaruje chęć dotarcia nie tylko do swoich kolegów przedsiębiorców, ale również do ludzi zmarginalizowanych, bezrobotnych, ubogich, powinna jeździć na wyborcze spotkania hulajnogą - najskromniejszym ze znanych mi środków transportu. W grę wchodzi również wózek złomiarski, jednak złomiarze - ze względu na chiński popyt na stal - powoli stają się poważnymi biznesmenami, a skojarzeń z lobby i dużymi interesami Bochniarz wolałaby uniknąć.
Rowerem jeździć powinien oczywiście prezydent Warszawy Lech Kaczyński wraz z bratem. Bliźniacy są wprost stworzeni do tandemu. Nie wiadomo jednak, jak liderzy PiS-u odniosą się do tego pomysłu ze względu na nazwę jednej z rowerowych części i fakt, że stan ścieżek rowerowych w Warszawie jest pożałowania godny.
Zbigniew Religa już jeździ autobusem, co jest pewną ekstrawagancją, jednak właściwy efekt osiągnąłby dopiero jeżdżąc autobusem miejskim (najlepiej w godzinach szczytu). Swoją drogą w większości środków komunikacji zbiorowej, ze względu na panujące tam warunki, przydałby się na kardiochirurg.
Włodzimierz Cimoszewicz powinien jeździć windą. Najlepiej taką, jaką spotkać można czasem w bardzo starych biurowcach - która porusza się bez przerwy w górę i w dół. Dzięki temu marszałek mógłby bez konieczności zmiany decyzji być raz przy wyjściu, a raz u szczytów władzy. Winda Cimoszewicza byłaby jednak dużym problemem dla Marka Borowskiego, któremu w celu dogonienia marszałka Sejmu pozostawałyby strome schody.
Oczywiście zaproponowana przeze mnie lista może ulegać pewnym modyfikacjom. Wcale nie wiadomo, czy Cimoszewicz nie wolałby, jako kandydat niezależny, pojechać do wyborców karuzelą, a Kaczyński ruszyć do nich na szczudłach. Istnieje też szansa, że Tusk zamiast traktora wybrałby rykszę (którą napędzałby Jan Rokita). Pewne jest tylko to, że Maciej Giertych do wyborów ruszy walcem swojego syna. Ale to już absolutnie nie ma nic wspólnego z pomysłem Krzyśka Dzienniaka.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska